Rwanda – ostatnie ludobójstwo XX wieku

To była zbrodnia popełniona według podręcznikowych opisów ludobójstwa. Przygotowano ją starannie. Zawczasu wyszkolono sprawców i wyposażono ich w narzędzia zbrodni. Przede wszystkim jednak zadbano o dehumanizację przyszłych ofiar. We wszystkich ludobójstwach popełnionych w XX w. występowała masowość zabijania i dehumanizacja ofiar. Wyjątkowość ostatniego ludobójstwa XX w., które 30 lat temu popełniono w Rwandzie, polegała na jego szybkości i braku odpowiedniej reakcji świata zachodniego.

W krótkim czasie – od 7 kwietnia do 2 lipca 1994 r. – zamordowano od 800 tys. do ponad miliona ofiar spośród liczącej 1,25 mln społeczności Tutsi (całość populacji Rwandy wynosiła w 1993 r. ok. 8 mln). Przy czym trzy czwarte ofiar zabito w pierwszych sześciu tygodniach masakry (według szacunków Czerwonego Krzyża ok. 500 tys. do 29 kwietnia 1994 r.). Tylko w niewielkim miasteczku Murambi na południu Rwandy zginęło 50 tys. ofiar. Było to najszybsze i najbardziej metodycznie przeprowadzone ludobójstwo w historii. Rządy czołowych państw zachodnich (Francja, USA, Wielka Brytania) miały rozeznanie w sytuacji panującej w Rwandzie. Nie zrobiły jednak nic, by zapobiec nadciągającej katastrofie.

Tragedia Rwandy w drugiej połowie XX w. była spadkiem po erze kolonializmu. W 1885 r. Niemcy założyli w regionie Wielkich Jezior Afrykańskich kolonię, która po pierwszej wojnie światowej jako Rwanda-Urundi stała się protektoratem Belgii. Kolonizatorzy niemieccy znaleźli tam dwie grupy ludzi – Hutu i Tutsi – należące do tego samego kręgu kulturowego i posługujące się tym samym językiem. Przez wieki obie grupy etniczne żyły ze sobą w relatywnej zgodzie, a małżeństwa mieszane nie były rzadkością.

Najpierw niemiecka, a następnie belgijska polityka kolonialna w Rwandzie-Urundi odwoływała się do społeczno-rasowego stereotypu, który wymyślił angielski podróżnik i badacz Afryki John Hanning Speke (1827-1864). Uznał on, że złożona z pasterzy i wojowników grupa etniczna Tutsi jest arystokracją wywodzącą się od króla Dawida. Arystokracja Tutsi przybyła w region Wielkich Jezior z Etiopii i narzuciła swą dominację „murzynom Bantu” (Hutu) skazanym na niewolnictwo. Tak została wylansowana teza „dwóch narodów”, którą uprawomocnili najpierw niemieccy, a potem belgijscy kolonizatorzy. Jedni i drudzy faworyzowali „feudalną” władzę plemienia Tutsi z korzyścią dla swojej administracji pośredniej.

W 1930 r. Belgowie przeprowadzili spis ludności, by ściśle wytyczyć granice między obiema grupami etnicznymi, z których jedynie Tutsi mieli prawo do edukacji i stanowisk administracyjnych. Trzy lata później władze belgijskie wprowadziły karty identyfikacyjne z informacją o przynależności etnicznej. Krok ten fatalnie zaciążył w przyszłości nad sytuacją grupy etnicznej Tutsi, stanowiącej tylko 15% populacji kolonii Rwanda-Urundi.

W 1962 r. Rwanda i Burundi – jako dwa oddzielne państwa – uzyskały niepodległość. W Rwandzie krwawe powstanie (1959-1961), które pochłonęło 150 tys. ofiar, obaliło monarchię kolonialną Tutsi i oddało władzę w ręce grupy etnicznej Hutu. W Burundi stało się odwrotnie. Tam władzę przejęli Tutsi, którzy dokonali w 1965 i 1972 r. krwawych masakr na ludności Hutu.

Odziedziczony po kolonializmie konflikt narodowościowy w Rwandzie pogłębiał się, a wpływ na to miała – oprócz sytuacji w sąsiednim Burundi – także polityka belgijska, która u progu końca ery kolonializmu zmieniła wektor i zaczęła faworyzować grupę Hutu. Zwrócił na to uwagę francuski historyk Bernard Bruneteau: „Rewolucja społeczna” z lat 1959-1961, która zakończyła się proklamacją niepodległości kraju w lipcu 1962 roku, w niczym nie wpłynęła na społeczno-rasowe wyobrażenia. Odwróciła jedynie perspektywę tak, by dostosować ideologię rwandyjską do nowego układu sił, w którym władzę mieli Hutu. Państwo belgijskie i Kościół belgijski całkowicie zmieniły swą strategię i poparły w pełni większość Hutu, by ustabilizować nowy postkolonialny rząd, unikając powtórki z krwawego konfliktu kongijskiego. Księża katoliccy i chadeccy aktywiści, w większości Flamandowie, współdziałając z kultem historycznie uciskanej większości Hutu, od początku udzielili całkowitego poparcia nowemu reżimowi, nie biorąc zupełnie pod uwagę, że demokratyczna opcja, którą naiwnie świętowali jako rwandyjski rok 1789, miała odtąd służyć uciskaniu mniejszości[1].

W ten sposób w Rwandzie doszło w latach 60-tych do odwrócenia społeczno-rasowego schematu. To Hutu stali się autochtonami i jedynymi prawdziwymi tubylcami, a Tutsi uznano za najeźdźców i pasożytów korzystających z pracy Hutu. Ta nowa ideologia stała się punktem wyjściowym trwającego 30 lat procesu radykalizacji, który z dawnych ofiar ery kolonialnej uczynił potencjalnych zabójców. Pierwsze ofiary tej radykalizacji pojawiły się dość szybko, bo już pod koniec 1963 r. Nieudana próba przejęcia władzy przez bojówki Tutsi, które wkroczyły do Rwandy z Burundi i Konga spowodowała wtedy odwet Hutu. W masakrach zabito co najmniej 14 tys. i wygnano 250 tys. Tutsi.

Od pierwszych dni młodej republiki – pisze Bruneteau – to postkolonialne społeczeństwo żyje w lęku: lękają się Tutsi, nieustannie podejrzewani o najgorsze czyny, i lękają się Hutu, nękani myślą o ewentualnym rewanżu „feudo-kolonistów” oraz powrocie emigrantów z roku 1963. Te krzyżujące się lęki wyjaśniają masową przemoc, która zapanowała na trzydzieści kolejnych lat zarówno w Rwandzie, gdzie coraz bardziej marginalizowani Tutsi stali się kozłami ofiarnymi, jak i w sąsiednim Burundi, gdzie rządząca junta Tutsi mści się na zdominowanej większości Hutu (…). Wydarzenia z lat 1972-1973 są ważnym etapem na drodze do ludobójstwa z roku 1994[2].

Od kwietnia do września 1972 r. trwała w Burundi masakra na Hutu, nosząca wszelkie cechy ludobójstwa. Katalizatorem była nieudana antyrządowa rebelia Hutu. Najbardziej radykalna część obozu władzy doszła wtedy do wniosku, że dla zachowania władzy Tutsi niezbędna jest likwidacja całej wykształconej warstwy Hutu. Zginęło co najmniej 100 tys. burundyjskich Hutu, a 200 tys. uciekło do Rwandy i Tanzanii.

To jeszcze bardziej zradykalizowało rwandyjskich Hutu. W lipcu 1973 r. władzę w Rwandzie przejął w wyniku zamachu stanu gen. Juvénal Habyarimana. Jego rządy nabrały cech totalitarnych. Wszyscy obywatele Hutu zostali objęci dożywotnim obowiązkiem przynależności do monopartii Narodowy Ruch Rewolucyjny na rzecz Rozwoju (MRND). Siły zbrojne zostały zmonopolizowane przez Hutu, a ich członkowie nie mieli prawa poślubiać kobiet Tutsi. W 1987 r. rwandyjscy uchodźcy Tutsi powołali do życia w sąsiedniej Ugandzie Rwandyjski Front Patriotyczny. To był casus belli.

Od tego momentu – zauważył Bruneteau – każdy Hutu nie tylko był potomkiem niewolnika uciskanego przez feudałów, czy bratem ofiar z sąsiedniego Burundi, ale również zastanawiał się, kto zabije jego dziecko w przyszłości: Tutsi mieszkający za granicą i zaangażowany w RFP, czy Tutsi mieszkający w kraju[3].

W październiku 1990 r. partyzanci RFP dokonali z baz w Ugandzie inwazji na Rwandę. Tak rozpoczęła się trzyletnia wojna domowa, która stała się katalizatorem decyzji o ludobójstwie na rwandyjskich Tutsi. Podczas wojny władze Rwandy powołały bojówki Interahamwe („Walczący razem”) i Impuzamugambi („Mający wspólny cel”). Były to milicje złożone głównie z bezrobotnej młodzieży Hutu, w tym kryminalistów. Szkoliła je rwandyjska armia i francuscy instruktorzy. Francja sprzyjała reżimowi Habyarimany, natomiast USA popierały RFP (dowódca RFP Paul Kagame przeszedł szkolenie wojskowe w Fort Leavenworth w Kansas). Pod naciskiem Francji Habyarimana zdecydował się na wprowadzenie wielopartyjności, będącej w praktyce parodią. Demokratyzacja, która była przedmiotem żądań francuskiego protektora, miała ułatwić uregulowanie konfliktu poprzez dojście do władzy umiarkowanych przedstawicieli Hutu i ich porozumienie z RFP.

W takiej też intencji zostały zorganizowane przez USA i Francję mediacje pomiędzy Habyarimaną i RFP w Aruszy na terenie Tanzanii, które zakończyły się podpisaniem 4 sierpnia 1993 r. pięciu porozumień kończących wojnę domową. Porozumienia przewidywały powstanie wielopartyjnego rządu tymczasowego, połączenie armii rządowej z rebeliancką i powrót uchodźców Tutsi.

Nigdy nie weszły one w życie, ponieważ nie dopuścili do tego nacjonalistyczni ekstremiści Hutu. Ich propagandową tubą stał się dziennik „Kangura” („Przebudzenie”), wspomagany przez intelektualistów i, co gorsza, przedstawicieli Kościołów chrześcijańskich. Na łamach tego pisma zapoczątkowano pełną nienawiści kampanię dehumanizującą lud Tutsi. Znacznie większy zasięg tej kampanii nadały audycje emitowane od lipca 1993 r. przez Radio Tysiąca Wzgórz (RTLM). Dehumanizacja („karaluchy” i ich „wspólnicy”) i demonizacja przez RTLM ludności Tutsi ułatwiła Hutu etniczne zinterpretowanie sytuacji, co prowadziło do przekształcenia ich frustracji w działanie.

Późniejszy premier Rwandy Jean Kambanda zeznał później, że ludobójstwo było omawiane otwarcie w dyskusjach parlamentarnych. Liczebność milicji Interahamwe i Impuzamugambi wzrosła na przełomie 1993 i 1994 r. do około 30 tys. W Chinach zakupiono za 750 tys. USD kilkaset tysięcy maczet i rozdano je rolnikom Hutu pod pozorem prac polowych.

Ludobójstwo można było powstrzymać w zarodku. Po zakończeniu wojny domowej została skierowana do Rwandy wojskowa Misja ONZ do spraw Pomocy Rwandzie (UNAMIR) pod dowództwem kanadyjskiego gen. Roméo Dallaire. 10 stycznia 1994 r. z UNAMIR skontaktował się wysoki funkcjonariusz Interahamwe, który chciał przekazać dokumenty świadczące o planowanym ludobójstwie oraz wskazać tajny magazyn broni w Kigali. Twierdził, że bojówki są w stanie zabić w ciągu 20 minut tysiąc ludzi, co później okazało się prawdą. Gen. Dallaire nie uzyskał jednak zgody ONZ na podjęcie jakichkolwiek działań.

Także 22 stycznia 1994 r., kiedy w Kigali wylądował francuski samolot DC-8 z bronią i amunicją, gen. Dallaire nie uzyskał mandatu ONZ do zatrzymania tego transportu. Dowiedział się, że broń i amunicja pochodziły z Belgii, Egiptu, Holandii, Francji, Izraela i Wielkiej Brytanii i zostały zamówione przed podpisaniem porozumień z Aruszy. UNAMIR nie mógł też zapobiec innym przygotowaniom do nadciągającego ludobójstwa. Takim jak np. masowe legitymowanie obywateli przez oddziały rządowe i milicje Hutu. Od czasów kolonialnych w dowodach osobistych podawano informację o przynależności etnicznej.

Wieczorem 6 kwietnia 1994 r. samolot biznesowy Dessault Falcon 50, wiozący Juvénala Habyarimanę i prezydenta Burundi Cypriena Ntaryamirę, został zestrzelony podczas podchodzenia do lądowania w Kigali. Dokonała tego najprawdopodobniej gwardia prezydencka Habyarimany. Obaj politycy byli z pochodzenia Hutu. Rozgłośnia RTLM od razu oskarżyła o ich zabicie rebeliantów Tutsi z RFP. To był sygnał do przygotowanego ludobójstwa, które rozpoczęło się dosłownie natychmiast. Na drogach i ulicach stanęły blokady wojska i milicji Hutu. Dla ofiar nie było ucieczki.

Po śmierci prezydenta Habyarimany jego obowiązki zaraz przejęła premier Agathe Uwilingiyimana, ale 14 godzin później została rozstrzelana wraz z mężem przez gwardię prezydencką (zginęli też chroniący ją żołnierze UNAMIR). Zamordowano ją pomimo tego, że wywodziła się z Hutu. Nie należała jednak do spisku.

Grupa, która przygotowała i zaplanowała ludobójstwo jest dobrze znana. Należało do niej około 60 osób, w tym większość członków rządu i wyższych oficerów armii. Kluczowymi postaciami wśród organizatorów ludobójstwa byli Agathe Habyarimana – żona prezydenta, Jean Kambanda – ogłoszony premierem rządu tymczasowego, płk. Théoneste Bagosora – twórca bojówek Interahamwe oraz Pauline Nyiramasuhuko – minister do spraw rodziny i promocji kobiet.

Od nocy z 6 na 7 kwietnia 1994 r. cały kraj pogrążył się w odmętach niewyobrażalnego okrucieństwa. Ofiary ćwiartowano maczetami, okaleczano, topiono, rzucano granaty na grupy ludzi, porzucano na pustkowiach ludzi z poprzecinanymi ścięgnami Achillesa. Specyficzną cechą rwandyjskiego ludobójstwa był gwałt ludobójczy – identycznie jak podczas trwającej równolegle wojny w Bośni. Gwałcenie na wielką skalę kobiet Tutsi (250 tys. ofiar) nie było działaniem spontanicznym, ale zawczasu zaplanowanym i przygotowanym przez skrajną szowinistkę Pauline Nyiramasuhuko. Zbrodni tych dokonywały specjalne komanda mężczyzn Hutu chorych na AIDS. 70% zgwałconych kobiet Tutsi, którym darowano życie, zostało z premedytacją zarażone AIDS.

Kres ludobójstwu przyniosła ofensywa RFP, którego oddziały w lipcu 1994 r. ostatecznie pokonały siły Hutu i zajęły całą Rwandę. Blisko dwa miliony Hutu, obawiając się odwetu Tutsi, uciekło wtedy do Burundi, Tanzanii, Ugandy i Zairu (obecnie Kongo). Najwięcej z nich (1,5 mln), w tym wielu bojówkarzy Interahamwe, uciekło do Zairu. Z obozów uchodźców dokonywali oni ataków na ludność Banyamulenge (Tutsi mieszkający w Zairze) i terytorium Rwandy. W tej sytuacji nowe władze Rwandy, na czele których stanęli Pasteur Bizimungu i Paul Kagame, podjęły decyzję o interwencji zbrojnej w Zairze. Tak rozpoczęła się pod koniec sierpnia 1996 r. pierwsza wojna domowa w Kongu (1996-1997), będąca wstępem do tzw. wielkiej wojny afrykańskiej (1998-2003).

Po wkroczeniu do Zairu (Konga) siły rwandyjskie zaatakowały obozy uchodźców Hutu i zmusiły ich do powrotu do Rwandy. Doszło wtedy do odwetu na uchodźcach Hutu, którzy byli mordowani już na granicy lub umierali w przepełnionych więzieniach. Liczba ofiar tego odwetu jest nieznana, ale prawdopodobnie szła w tysiące.

Podczas trwania ludobójstwa USA odmówiły dostaw i pomocy dla Rwandy, a Chiny, Francja i Rosja początkowo sprzeciwiły się interwencji w „wewnętrzne sprawy” tego kraju. Jedynie Belgia wnioskowała o poszerzenie mandatu UNAMIR, ale sama wycofała się z tej misji po zamordowaniu 10 belgijskich żołnierzy UNAMIR chroniących premier Uwilingiyimana.

Czarę kompromitacji państw zachodnich przelała francuska parodia pomocy dla Rwandy. 23 czerwca 1994 r. 3 tys. żołnierzy francuskich rozpoczęło operację „Turkus”. W południowo-zachodniej Rwandzie Francuzi utworzyli zdemilitaryzowaną strefę neutralną, w której schroniło się 1,5 mln osób. Ale Tutsi było już wtedy przy życiu niewielu. Mało tego. Wiele kobiet Tutsi, które schroniły się w obozach uchodźców w Murambi i Nyarushishi oskarżyło potem francuskich żołnierzy o złe traktowanie i gwałty. Opowiada o tym francuski film dokumentalny „Rwanda: cisza słów”, który można obejrzeć na kanale Arte. Wielu badaczy tematu (m.in. Andrew Wallis i Daniela Kroslak) uważa, że Francuzi, którzy przed 1994 r. wspierali reżim w Rwandzie, utworzyli „Zone Turquoise” po to, by zabezpieczyć odwrót Hutu do Zairu. Zwłaszcza wysoko postawionych członków sił zbrojnych i milicji Interahamwe[4].

W Rwandzie potwierdziło się to, co naukowcy zauważyli w wypadku wcześniejszych ludobójstw. Masowy mord jest czynnością banalną dla sprawców. Wystarczy wcześniej zdehumanizować ofiary i przyjąć ideologię, która to usprawiedliwia.

Jak powiedział były więzień Auschwitz Primo Levi (1919-1987) – „To się stało, a więc może znów się zdarzyć… Może się zdarzyć wszędzie”.

[1] B. Bruneteau, Wiek ludobójstwa, Warszawa 2005, s. 182.

[2] Tamże, s. 182-183.

[3] Tamże, s.183.

[4] D. Kroslak, The French Betrayal of Rwanda, Indiana University Press 2007.

Bohdan Piętka

10 kwietnia 2024 r.

„Przegląd” nr 14 (1265), 2-7.04.2024, s. 38-41

Suplement (10.04.2024)

Minęło 30 lat od ludobójstwa w Rwandzie. W tle tej tragedii stoją Francja i USA. Francja popierała reżim Hutu w Rwandzie, a USA wspierały Rwandyjski Front Patriotyczny, reprezentujący wygnanych do Ugandy Tutsi. Bezpośrednim katalizatorem decyzji podjętej w kręgu reżimu Hutu o ludobójstwie na ludności Tutsi była wojna domowa (1990-1993), podczas której RFP dokonywał brutalnych (o czym się nie mówi) ataków na ludność Hutu z terytorium Ugandy. Francja i USA miały rozeznanie w sytuacji panującej w Rwandzie, wiedziały o planowanym przez szowinistów Hutu ludobójstwie i nie zrobiły nic by mu zapobiec. Francja wspierała reżim Hutu do końca i pod koniec czerwca 1994 r. utworzyła w południowo-zachodniej Rwandzie tzw. Strefę Turkusową nie po to by ratować niedobitków Tutsi, ale by umożliwić ludobójcom Hutu odwrót do Zairu (Konga). Ludobójstwo Hutu na Tutsi (od 800 tys. do 1 mln ofiar) jest tylko jedną stroną medalu, o której zwykle mówi się w zachodnich mediach. Rzadziej albo wcale mówi się w nich o odwecie Tutsi na Hutu. Kto dzisiaj pamięta o masakrze na Hutu w Kibeho (22.04.1995 r., 4 tys. ofiar)? Ofiary odwetu Tutsi na Hutu są ukryte wśród 5,4 mln ofiar wielkiej wojny afrykańskiej, czyli drugiej wojny domowej w Kongu (1998-2003), więc ich po prostu nie widać. W zachodnich mediach nie widać również tego, że Paul Kagame i jego RFP, którzy położyli kres ludobójstwu w 1994 r., stworzyli w Rwandzie mniej lub bardziej zawoalowaną dyktaturę. Ważne, że proamerykańską. Polityka pamięci reżimu Kagame uznaje za ofiary ludobójstwa z 1994 r. tylko Tutsi. W rwandyjskich muzeach upamiętniających ten genocyd milczy się o daleko mniej licznych ofiarach Hutu, zamordowanych dlatego, że nie popierali ludobójstwa na Tutsi. Rodzi to pytanie o przyszłość Rwandy, czyli trwałość deklarowanej przez RFP polityki pojednania i tworzenia jednego narodu.

BP