Jak Lwów przenoszono do Wrocławia. Lwowiacy w odbudowie Wrocławia i Ziem Odzyskanych

„Pan z Wrocławia? Bo ja też ze Lwowa”. Takie powiedzenie można było usłyszeć w powojennym Wrocławiu. Lwowiacy i Kresowianie wnieśli znaczący wkład w odbudowę i przywrócenie Polsce tego miasta. Przede wszystkim stanowili oni ogromną większość jego elity intelektualnej i kulturalnej. Gdyby nie inteligencja, która przyniosła ze sobą etos lwowskiego ośrodka akademicko-kulturalnego, Wrocław nie wyglądałby tak jak dziś.

Powojenny los Lwowa nie zdecydował się od razu. Za pozostawieniem tego miasta przy Polsce opowiadali się początkowo Brytyjczycy, postulowali to w rozmowach ze Stalinem w październiku 1944 r. Stanisław Mikołajczyk, Stanisław Grabski i Tadeusz Romer, a także niektórzy sprzymierzeni z PPR socjaliści, jak Oskar Lange i Bolesław Drobner. Pozorując rozmowy z Polakami na ten temat Stalin przystąpił jednak równocześnie do tworzenia faktów dokonanych, czyli wielkiej akcji zmiany stosunków narodowościowych we Lwowie, który 27 lipca 1944 r. ponownie znalazł się pod administracją ZSRR. Ostateczne fiasko prób ratowania Lwowa jako miasta polskiego nastąpiło na konferencji jałtańskiej w lutym 1945 r. Stanisławowi Grabskiemu, który w imieniu rządu w Warszawie ustalał warunki ewakuacji ludności polskiej, udało się jedynie wynegocjować zgodę na przeniesienie polskich instytucji oświatowych oraz niewielkiej części polskiej spuścizny kulturalnej w postaci niepełnych zbiorów Ossolineum. Umowa między Polską a ZSRR przewidywała, że uczeni polscy mogli zabrać swój warsztat pracy, czyli prywatne książki i aparaturę, jednak z powodu trudności transportowych i niechęci urzędników radzieckich było to bardzo trudne. Natomiast wywóz zbiorów uniwersyteckich i zasobów materialnych lwowskich uczelni był w ogóle niemożliwy.

Pierwsza grupa naukowców lwowskich, pod przewodnictwem prof. Edwarda Geislera, ewakuowała się ze Lwowa na przełomie maja i czerwca 1945 r. Skierowano ich do Krakowa, Gliwic i Gdańska. Następną grupę także do Wrocławia, Poznania i Łodzi. Naukowcy objęci tą ewakuacją nie byli jednak pierwszymi przedstawicielami lwowskiego środowiska akademickiego, którzy pojawili się na nowych Ziemiach Zachodnich.

9 i 10 maja 1945 r. – trzy dni po kapitulacji Festung Breslau – przybyła do Wrocławia 26-osobowa Grupa Naukowo-Kulturalna pod kierownictwem prof. Stanisława Kulczyńskiego i jako Delegatura Ministerstwa Oświaty Rządu Tymczasowego podjęła w zrujnowanym mieście trud zbudowania polskich szkół akademickich na gruzach niemieckich uczelni. Zespół ten działał w ramach grupy operacyjnej działacza PPS Bolesława Drobnera, który 14 marca 1945 r. został mianowany pełnomocnikiem rządu na miasto Wrocław. Działo się to w okresie, gdy kwestia przynależności państwowej Wrocławia nie była jeszcze przesądzona.

Świadkiem przyjazdu Grupy Naukowo-Kulturalnej był Edward Zubik – wywieziony po upadku powstania warszawskiego do obozu pracy przymusowej w Breslau. Tak wspominał to wydarzenie: „Kapitulacja twierdzy Wrocław (…) dla nas Polaków była oczekiwaną godziną triumfu sprawiedliwości dziejowej (…). Byłem jednym z tych, którzy po poniewierce i nieopisanej niedoli, doczekali się wolności (…). 10 maja nagle gruchnęła wieczorem w naszej grupie wiadomość, że już są – oficjalna władza polska (…)! Rankiem skoro świt, ogoliłem się i w swoich łachmanach obozowych, ale z biało-czerwoną wstążeczką na piersi, pobiegłem co sił w nogach przez pustawe miasto, aby na własne oczy stwierdzić, czy to prawda (…). Prawda! Wzruszenie odbiera mi głos (…). Własnym oczom nie wierzę. Staję oto przed swoim profesorem z okresu moich studiów na Uniwersytecie Jana Kazimierza we Lwowie – Stanisławem Kulczyńskim. Profesor z miejsca mnie poznaje. Serdeczne powitanie (…). Referuję swoje losy wojenne i w kilkanaście minut już z opaską na ramieniu, uzbrojony w dokumenty stwierdzające, że jestem członkiem ekipy Delegatury Ministerstwa Oświaty, w pozwolenie na posiadanie roweru służbowego i broni osobistej, dostaję polecenie zapoznania się z innymi członkami grupy”.

Tak rozpoczęło się powojenne przenoszenie Lwowa do Wrocławia. Wybitny botanik Stanisław Kulczyński był w latach 1936-1938 rektorem Uniwersytetu Jana Kazimierza we Lwowie. Ze stanowiska tego zrezygnował w proteście przeciw próbie wymuszenia na władzach uczelni wprowadzenia tzw. getta ławkowego, czyli formy dyskryminacji studentów żydowskich polegającej na wydzieleniu dla nich części sali wykładowej. Kulczyński był jedynym rektorem w Polsce, który przeciwstawił się gettu ławkowemu. W okresie tym współtworzył też Stronnictwo Demokratyczne – partię opozycyjną wobec rządów sanacyjnych, sprzeciwiającą się tendencjom totalitarnym i nacjonalistycznym. Podczas okupacji niemieckiej pełnił w konspiracji przez cztery miesiące funkcję delegata rządu RP na wychodźstwie na Obszar Lwowski. Jednakże Lwów opuścił już w połowie 1942 r. i przeniósł się do Krakowa, gdzie prowadził tajne nauczanie na konspiracyjnym Uniwersytecie Jagiellońskim. W 1946 r. otrzymał propozycję pracy na jednej z uczelni włoskich. Wybrał jednak leżący w ruinach Wrocław.

Dlaczego jednak Wrocław? Początkowo ocalali z wojennej pożogi naukowcy lwowscy chcieli wybrać Kraków. Profesorowie Kulczyński i Stanisław Loria zwrócili się do władz UJ z propozycją utworzenia w strukturach krakowskiej uczelni sekcji Uniwersytetu Lwowskiego. Dopiero wobec braku zainteresowania tą propozycją ze strony krakowskiego środowiska akademickiego, najwyraźniej obawiającego się konkurencji uczonych lwowskich, zdecydowali się „zrobić sobie własny uniwersytet”.

To prof. Kulczyński i jego współpracownicy przeszczepili ze Lwowa do Wrocławia najlepsze tradycje akademickie i wysoki etos pracy naukowej. To Kulczyński zabiegał o to, by na odnowionym Uniwersytecie Wrocławskim znalazły się m.in. dwa wydziały teologiczne: teologii katolickiej i ewangelickiej, na co jednak nie dało zgody Ministerstwo Oświaty. Tak jak i w okresie międzywojennym niejednokrotnie nie zgadzał się z oficjalną polityką i narracją władz. Dał temu wyraz m.in. podczas uroczystości odsłonięcia 3 października 1964 r. we Wrocławiu pomnika, który dzisiaj nazywany jest Pomnikiem Martyrologii Profesorów Lwowskich, a wtedy nosił nazwę Pomnika Uczonych Polskich – Ofiar Hitleryzmu. Ówczesne władze nie życzyły sobie, by pomnik ten identyfikowano wyłącznie z polskimi profesorami, których 4 lipca 1941 r. Niemcy zamordowali na Wzgórzach Wuleckich we Lwowie. Prof. Kulczyński w swoim wystąpieniu ujawnił prawdziwą intencję wzniesienia pomnika oraz wymienił z nazwiska wszystkie ofiary zbrodni niemieckiej na lwowskich naukowcach.

Kulczyński ściągnął do Wrocławia najwybitniejszych uczonych lwowskich, którzy przeżyli okupację niemiecką – Kazimierza Idaszewskiego, Hugona Steinhausa, Edwarda Suchardę i in. Sam został pierwszym rektorem (w l. 1945-1951) połączonych uczelni wrocławskich – Uniwersytetu i Politechniki. Jako tymczasowy opiekun przeniesionych do Wrocławia zbiorów Zakładu Narodowego im. Ossolińskich podjął decyzję o oddaniu na rzecz Ossolineum użytkowanego przez uniwersytet budynku dawnego gimnazjum św. Macieja, zorganizował przyjęcie zbiorów lwowskich i odpowiednio je zabezpieczył.

Dzięki wysiłkom prof. Kulczyńskiego i jego współpracowników wrocławskie uczelnie były gotowe do podjęcia normalnej działalności, choć jeszcze w bardzo trudnych warunkach, już po upływie pół roku. Zaszczyt wygłoszenia pierwszego historycznego wykładu inaugurującego działalność Uniwersytetu i Politechniki we Wrocławiu przypadł w udziale prof. Kazimierzowi Idaszewskiemu, jako seniorowi wrocławskich pionierów nauki. Wykład ten miał miejsce 15 listopada 1945 r. Uroczysta inauguracja Uniwersytetu i Politechniki we Wrocławiu odbyła się 9 czerwca 1946 r. w ramach obchodzonych wówczas dni Kultury Polskiej na Ziemiach Zachodnich. Podczas tej inauguracji w Auli Leopoldyńskiej Uniwersytetu Wrocławskiego prof. Kulczyński powiedział m.in.: „Jesteśmy materialnymi spadkobiercami ruin niemieckiego Uniwersytetu i Politechniki we Wrocławiu, a duchowymi spadkobiercami kresowej kultury lwowskiej”. Czyli nie zacieramy niemieckiego dziedzictwa materialnego Wrocławia, budując w tym mieście od podstaw polski ośrodek naukowo-kulturalny nawiązujący do ośrodka lwowskiego. Tak rozumiał swoją misję człowiek, który przez całe życie kierował się wartościami demokratycznymi.

Nazywano go „nadrektorem całego naukowego Wrocławia”. Był rektorem, „od którego wszystko się zaczęło”. Tym, który wraz ze swoimi współpracownikami tchnął we wrocławskie uczelnie i w całe miasto lwowskiego ducha. Tylko dzięki jego wysiłkom Ossolineum i Panorama Racławicka znalazły się we Wrocławiu na stałe.

Aleksander Małachowski, który po wojnie studiował na Uniwersytecie Wrocławskim prawo i socjologię, tak wspominał po latach „nadrektora”: „Za zorganizowanie potężnego warsztatu naukowego we Wrocławiu profesor Kulczyński zapłacił najwyższą cenę, jaką może zapłacić wybitny uczony. Musiał ograniczyć własne badania, co poważnie umniejszyło jego życiowy dorobek. Cudowne było to, że zawsze łatwo było do niego dotrzeć. Dzisiaj trudno wyrobić sobie audiencję u asystenta. Magnificencja Kulczyński, nadrektor całego naukowego Wrocławia, miewał czas dla każdego. Może jednak jeszcze ważniejsze było to, że Jego Magnificencja – bo tak wtedy mówiliśmy: »Magnificencjo« – potrafił ściągnąć na swoje gospodarstwo wielu, bardzo wielu naprawdę znakomitych uczonych, a młodzi i noszący mniej głośne nazwiska profesorowie byli z kolei wychowani przez wielkich badaczy. Na każdym kroku dawało się odczuć to, że kierują nami ludzie dużego formatu, a wśród nich nawet uczeni o światowej sławie. (…) W pierwszych latach my, studenci, mieliśmy codziennie przed oczyma imponujące widowisko. Wybitni uczeni wykładali w salach bez szyb, chodzili nędznie ubrani, jedli podle i pracowali ponad siły. Sami nieraz dźwigali meble dla swoich zakładów, kompletowali laboratoria i księgozbiory – dawali studentom własne książki, troszczyli się uważnie o każdego zdolniejszego adepta nauki i to nie tylko o jego rozwój intelektualny, ale i o to, czy ma co jeść i gdzie mieszkać”.

Szkoda, że w listopadzie 2017 r. Instytut Pamięci Narodowej przystąpił do „dekomunizacji” pamięci (czyli jej wymazywania) po prof. Stanisławie Kulczyńskim, który w okresie PRL był też m.in. wicemarszałkiem Sejmu, wiceprzewodniczącym Rady Państwa i przewodniczącym Rady Naczelnej Towarzystwa Rozwoju Ziem Zachodnich. Specjaliści z IPN wynaleźli w jego życiorysie również tak „obciążający” fakt jak kierowanie w latach 1939-1941 związkiem zawodowym na uniwersytecie lwowskim (do którego jednak przynależność pod okupacją radziecką była obowiązkowa). „Dekomunizację” Kulczyńskiego (jako m.in. patrona bulwaru we Wrocławiu) wstrzymano po protestach środowiska akademickiego, a sam fakt jej podjęcia był jednym z bardziej kompromitujących posunięć IPN.

Spośród ok. 100 tys. lwowian zmuszonych do opuszczenia miasta po 1944 r. ok. 17 tys. osiedliło się we Wrocławiu w pierwszych dwóch powojennych latach, stanowiąc tym samym niespełna 8 % mieszkańców miasta. Nie zmienia to jednak faktu, że wśród osiedleńców dużą, zwartą i bardzo wyrazistą grupą byli pracownicy akademiccy związani przed wojną ze Lwowem. Na samym tylko Uniwersytecie Wrocławskim w pierwszych powojennych latach stanowili oni ok. 60–70 % kadry, podobnie jak na Politechnice Wrocławskiej.

O lwowskich korzeniach uczelni wrocławskich świadczy skład ich władz w roku akademickim 1946/1947. Prorektorem ds. Uniwersytetu został prof. Jerzy Kowalski – były kierownik Zakładu Filologii Klasycznej II Wydziału Humanistycznego UJK we Lwowie, natomiast prorektorem ds. Politechniki prof. Edward Sucharda – wcześniej kierownik Katedry Chemii Organicznej Wydziału Chemicznego oraz rektor Politechniki Lwowskiej. W 14-osobowej Komisji Senackiej Uniwersytetu tylko dwie osoby nie pochodziły z uczelni lwowskich, zaś w składzie Komisji Senackiej Politechniki na siedem osób tylko jedna była spoza Lwowa.

Szybkie powstanie we Wrocławiu silnego ośrodka medycznego było możliwe dzięki przybyłym w maju 1945 r. lwowskim lekarzom, wśród których znaleźli się: Roman Dzioba, Tadeusz Nowakowski, Tadeusz Owiński i Stanisław Szpilczyński. Samodzielna Akademia Lekarska powstała w 1949 r., a jej pierwszym rektorem został lwowski prof. Zygmunt Albert.

W listopadzie 1951 r. rozpoczęła działalność wrocławska Wyższa Szkoła Rolnicza. Jej trzon stanowili w głównej mierze uczeni związani przed wojną ze Lwowem i Dublanami. Pierwszym dziekanem Wydziału Medycyny Weterynaryjnej, w kadrze którego znaleźli się niemal wyłącznie lwowiacy, został prof. Zygmunt Markowski – dawny rektor lwowskiej Akademii Medycyny Weterynaryjnej, a dziekanem Wydziału Rolniczego prof. Tadeusz Konopiński, przed wojną również związany ze Lwowem. W 1949 r. zorganizowano we Wrocławiu Państwową Wyższą Szkołę Sztuk Plastycznych (od 1996 r. Akademię Sztuk Pięknych). Misję jej utworzenia podjął pochodzący ze Lwowa, ale wykształcony w Krakowie prof. Eugeniusz Geppert.

Lwowscy naukowcy (m.in. profesorowie Andrzej Klisiecki, Kazimierz Czyżewski, Tadeusz Nowakowski, Zbigniew Nowakowski i Zbigniew Skrocki) tworzyli też po wojnie od podstaw wrocławską Wyższą Szkołę Wychowania Fizycznego, przekształconą w 1972 r. w Akademię Wychowania Fizycznego. Tak samo było z otwartą w grudniu 1948 r. Wyższą Szkołą Muzyczną (obecnie Akademia Muzyczna im. Karola Lipińskiego), którą budował od podstaw ks. dr Hieronim Feicht, związany przed wojną z uczelniami we Lwowie i w Warszawie. Dzisiejszy Uniwersytet Ekonomiczny wyrósł na bazie Wyższej Szkoły Handlowej utworzonej we Wrocławiu z inicjatywy dwóch lwowskich profesorów: Wincentego Stysia i Kamila Stefko. Kadrę tej uczelni, której inauguracja odbyła się 3 lutego 1947 r., stanowili głównie dawni pracownicy Uniwersytetu Jana Kazimierza i Akademii Handlu Zagranicznego we Lwowie oraz Uniwersytetu Stefana Batorego w Wilnie.

Prof. Waldemar Kozuschek, znawca historii nauki, mówiąc o osiedleniu się we Wrocławiu związanych wcześniej ze Lwowem uczonych, stwierdził, że był to „prawdopodobnie największy transfer społeczności akademickiej w historii uniwersyteckiej Europy. Używając przenośni, bez tej »transplantacji«, kiedy jeden organizm został w całości zastąpiony drugim, rozwój naukowy w tym mieście po 1945 r. nie byłby możliwy”.

Akademicy lwowscy budowali od podstaw polską naukę nie tylko we Wrocławiu, ale także na Górnym Śląsku, stanowiąc część kadry powstałego w 1968 r. Uniwersytetu Śląskiego, Akademii Ekonomicznej w Katowicach i Politechniki Śląskiej w Gliwicach. Lwowiaków nie zabrakło też w ośrodkach akademickich w Gdańsku, Toruniu i innych miastach Ziem Zachodnich i Północnych. Ich duchowym ośrodkiem, ucieleśnieniem lwowskiego genius loci, stał się jednak Uniwersytet Wrocławski. Na pytanie „Czy wybrałeś Wrocław jako ostateczne miejsce zamieszkania świadomie?” – starsi lwowiacy w większości odpowiadali: „bo tu byli lwowiacy”, „bo tu był uniwersytet de facto lwowski”. Drugą kluczową dla lwowiaków „instytucją narodową” przeniesioną ze Lwowa do Wrocławia było Ossolineum.

Pierwszym dyrektorem Biblioteki Ossolineum we Wrocławiu został dr Franciszek Pajączkowski, który po 1939 r. nadal pracował w bibliotece przejętej przez okupantów i położył wielkie zasługi dla zabezpieczenia zbiorów ossolińskich, a następnie dla sprowadzenia ich do powojennej Polski. W dziele odbudowy Ossolineum wspierali go lwowscy ossolińczycy, którzy przetrwali wojnę: Roman Aftanazy, Piotr Bogucki, siostry Stanisława Brückmann i Ewelina Wojakowska, Marian Górkiewicz, Janina Kelles-Krauz, Roman Lutman i Julian Pelc. Początki pracy we Wrocławiu Franciszek Pajączkowski wspominał następująco: „(…) przed małą garstką dawnych Ossolińczyków i doangażowanego personelu stanęły ważkie zadania (…) – remont oddanego przez rektora Kulczyńskiego budynku i rozpoczęcie prac nad uprzystępnieniem zbiorów. Pierwszy rok pracy w powojennych warunkach był dziwnie podobny do ostatniego roku wojennej pracy we Lwowie. Budynek zniszczony w czasie oblężenia Wrocławia w znacznie większym stopniu niż lwowski, ciepłota sal wykazująca uporczywie niewiele ponad 0 st. C, stosy książek i utrudzeni bibliotekarze, przenoszący je łańcuchem przez sale bez dachu. Lodowate klatki schodowe i korytarze…”

Lwowiacy i mieszkańcy Kresów Południowo-Wschodnich, których przymusowo wysiedlono w latach 1945-1946 w liczbie 652 tys. (w tym 618,2 tys. Polaków, 24,5 tys. Żydów i 9,2 tys. Ukraińców), osiedlali się w różnych miastach i miasteczkach Ziem Odzyskanych. Samo przybycie do zburzonego Wrocławia było dla nich przeżyciem traumatycznym, o czym wspominała lwowianka Danuta Nespiak: „Przyjechaliśmy w czerwcu 1946 r., pociąg zatrzymał się na Dworcu Nadodrze, wysiedliśmy… i ja zaczęłam płakać na widok tych straszliwych gruzów, ogromu zniszczenia. To było dla mnie straszne, przerażające – przyjechaliśmy do miasta ruin (…).To nie była taka Polska, jaką byśmy chcieli, nie była do końca wolna, ale miałam wokół siebie Polaków. W liceum pracował bardzo dobry zespół profesorów, część z nich ze Lwowa i to była ogromna pociecha”.

Innych los zaniósł do Bytomia, Gliwic, Opola, Kłodzka, Szczecina oraz mniejszych miejscowości. Wszędzie – wzorem swoich elit przenoszących naukowy Lwów do Wrocławia – włączali się w budowę od podstaw polskiego życia na tych ziemiach, także administracyjnego. Wśród nich był m.in. urzędnik z Tarnopola Jan Krukowski, który organizował władze gminne w Świętej Katarzynie w powiecie wrocławskim. Wielkim przeżyciem było dla niego zawieszenie szyldu z napisem „Urząd Gminny”. Tak to wspominał: „Zaprosiłem łącznika politycznego i przedstawiciela wojskowej grupy gospodarczej [z Armii Czerwonej – uzup. BP] oraz oficera z NKWD i w ich obecności poleciłem przybić tę tablicę na budynku zajętym na siedzibę urzędu. Uroczystość ta, choć taka prosta, wywarła na nas, zwłaszcza na mnie i na sekretarzu, wielkie wrażenie i serdeczne wzruszenie. Gdy jeszcze w dodatku wywiesiłem własnoręcznie naszą flagę ojczystą, obydwaj mieliśmy łzy w oczach i przysięgałem w duszy, że kraju tego, który z powrotem staje się polskim po długowiekowej niewoli, nigdy już nie opuścimy i zagospodarujemy go lepiej od Niemców”[1].


[1] B Halicka (red.), Mój dom nad Odrą. Pamiętniki osadników Ziem Zachodnich po 1945 roku, Kraków 2016, s. 108.

Bohdan Piętka

„Przegląd”, nr 2 (1201), 9-15.01.2023, s. 8-12

Śmierć prezydenta. Kampania nienawiści wobec Gabriela Narutowicza

Dzień 16 grudnia 1922 r. prezydent Gabriel Narutowicz rozpoczął od przejażdżki konnej i rozmowy z byłym premierem Leopoldem Skulskim. Kończąc spotkanie ze Skulskim Narutowicz, jakby przewidując to co się stanie, powiedział: „Gdyby ze mną się co stało, niech Pan pamięta, Panie Leopoldzie, o moich dzieciach”. Około 11:30 prezydent udał się z wizytą do kardynała Aleksandra Kakowskiego. Rozmowa obu dostojników trwała około pół godziny. Metropolita warszawski był przychylny wyborowi Narutowicza na prezydenta i potępiał trwające od tygodnia ataki środowisk endeckich, agresywne uliczne demonstracje i obraźliwe artykuły. Podczas rozmowy kardynał stwierdził, że Narutowicz jest człowiekiem prawym i wybitnym, a uliczna gawiedź to jeszcze nie cała Polska.

W czasie, gdy trwało spotkanie prezydenta z kardynałem Kakowskim, do gmachu Towarzystwa Zachęty Sztuk Pięknych przybył Eligiusz Niewiadomski – malarz i krytyk sztuki, fanatyczny nacjonalista, znany z niezrównoważonego charakteru. Wejście było możliwe tylko z imiennymi zaproszeniami. Niewiadomski musiał je otrzymać od zarządu Zachęty, który zwykle nie pomijał jego osoby. Tak postąpiono i w tym wypadku, mimo że znano jego poglądy polityczne. Nie przeprowadzano wówczas rewizji gości podczas wydarzeń z udziałem najwyższych dostojników państwowych. Nie było znanych dzisiaj zabezpieczeń i procedur ochrony. Dlatego Niewiadomski bez problemu wszedł do siedziby Zachęty z ukrytą bronią.

Około godz. 12:05 samochód z prezydentem Narutowiczem zajechał pod gmach Zachęty. Wśród witających prezydenta gości znajdował się m.in. ambasador brytyjski William Grenfell Max Müller z małżonką, która w języku francuskim pogratulowała Narutowiczowi niedawnego wyboru na urząd prezydenta. Narutowicz także odpowiedział jej po francusku: „Nie gratulacje, ale raczej kondolencje należy mi składać”. Oglądając obrazy, prezydent przystanął przed płótnem Teodora Ziomka Szron (znany też jako Krajobraz zimowy). Wtedy rozległy się trzy strzały z rewolweru. Ugodzony nimi w plecy Narutowicz zginął na miejscu. Zabójca, którym był Niewiadomski, stał nieruchomo w powstałym zamieszaniu i mówiąc: „Nie będę więcej strzelać”, bez oporu dał się rozbroić.

Tak wyglądał finał pierwszego wielkiego kryzysu politycznego, który wstrząsnął II Rzeczpospolitą. Kryzysu, który w cztery lata po odzyskaniu niepodległości ujawnił dramatycznie niski poziom polityczny dużej części elit politycznych i społeczeństwa. Preludium tego kryzysu były wydarzenia z lipca 1922 r., kiedy naczelnik państwa Józef Piłsudski odmówił zaprzysiężenia rządu Wojciecha Korfantego, popieranego przez stronnictwa konserwatywne z endecją na czele. Kolejną odsłoną narastającej polaryzacji stały się pierwsze wybory prezydenta RP, które 9 grudnia 1922 r. przeprowadziło Zgromadzenie Narodowe. Powszechnie uważano, że urząd głowy państwa powinien przypaść Piłsudskiemu. Ten jednak nie chciał piastować urzędu, któremu konstytucja z marca 1921 r. przypisała ograniczone kompetencje i dlatego odmówił kandydowania. Posiadająca silną reprezentację w Zgromadzeniu Narodowym prawica nie miała większości pozwalającej przeforsować ordynata Maurycego Zamoyskiego, ale liczyła, że to się uda.

Niespodziewanie w piątej turze głosowania wygrał stosunkiem głosów 289 do 227 Gabriel Narutowicz – prof. politechniki w Zurychu, od czerwca 1922 r. minister spraw zagranicznych, a wcześniej minister robót publicznych, związany politycznie z Józefem Piłsudskim. Jego kandydaturze, zgłoszonej przez PSL „Wyzwolenie”, dawano początkowo najmniej szans. Do finałowej tury głosowań Narutowicz dostał się dzięki intrydze endecji, której parlamentarzyści oddali kilka głosów właśnie na niego. Politycy sejmowej prawicy uczynili tak dlatego, ponieważ byli przekonani, że w konfrontacji Narutowicz-Zamoyski ten drugi odniesie bezproblemowe zwycięstwo. Endecja wpadła jednak we własne sidła, bo kandydatura hr. Zamoyskiego – „największego obszarnika Rzeczypospolitej” – okazała się nie do przyjęcia nawet dla współpracujących z nią konserwatywnych ludowców z PSL „Piast”.

W sytuacji tak kompromitującej porażki prawica przeniosła dalszą walkę polityczną na ulicę, wzniecając faktyczny rokosz, którego celem było obalenie demokratycznie wybranego pierwszego prezydenta RP. Najpierw przez uniemożliwienie zaprzysiężenia go, a potem przez próbę wymuszenia na nim rezygnacji z urzędu. Do tego miała doprowadzić nieprawdopodobnie zajadła kampania nienawiści, nakręcana przez prasę prawicową i agresywne wystąpienia uliczne. Stosowano w niej wszelkie środki, od tego co dzisiaj nazywamy mową nienawiści po agresję fizyczną.

Wynik wyborów w Zgromadzeniu Narodowym lotem błyskawicy rozniósł się wśród tłumu zgromadzonego przed gmachem Sejmu przy ulicy Wiejskiej. Prawie natychmiast rozległy się okrzyki: „Precz z wybrańcem Żydów!”. W proteście przeciwko wyborowi Narutowicza uformował się pochód, który udał się w Aleje Ujazdowskie pod mieszkanie gen. Józefa Hallera. Ten przemówił do tłumu następująco: „Wy, a nie kto inny, piersią swoją osłanialiście, jakby twardym murem, granice Rzeczypospolitej, rogatki Warszawy. W swoich czynach chcieliście jednej rzeczy, Polski. Polski wielkiej, niepodległej. W dniu dzisiejszym Polskę, o którą walczyliście, sponiewierano. Odruch wasz jest wskaźnikiem, iż oburzenie narodu, którego jesteście rzecznikiem, rośnie i przybiera jak fala”.

Wtórował mu Antoni Sadzewicz – poseł i redaktor naczelny związanej z endecją „Gazety Porannej 2 Grosze” – który oświadczył: „Zaślepienie lewicy i ludowców sprawiło, że najwyższym przedstawicielem Polski ma być człowiek, który jeszcze dwa dni temu był obywatelem szwajcarskim i któremu na gwałt, może już po wyborach na prezydenta Rzeczypospolitej Polskiej sfabrykowano obywatelstwo polskie. W roku 1912 Żydzi narzucili Warszawie niejakiego Jagiełłę jako posła do Dumy rosyjskiej. Dziś posunęli się dalej: narzucili pana Narutowicza na prezydenta”.

Sadzewicz świadomie wprowadził w błąd swoich słuchaczy i czytelników, podając publicznie nieprawdziwą informację, że Narutowicz – sprawujący w rządzie polskim przez dwa lata funkcje ministerialne – nie posiadał jakoby polskiego obywatelstwa.

Tymi dwoma przemówieniami pobudzone zostały do histerii tłumy uliczne, wśród których dominowali zwolennicy endecji, w tym członkowie różnych endeckich organizacji z Młodzieżą Wszechpolską na czele. Rozpoczęła się nagonka na „żydowskiego elekta”, „germanofila” (to z racji pracy zawodowej Narutowicza w Szwajcarii) i rzekomego „złodzieja grosza publicznego”. Podburzony tłum udał się z Alei Ujazdowskich na aleję 3 Maja, gdzie na wiecu uchwalił rezolucję, która wzywała Narutowicza do ustąpienia, a PSL „Piast” do naprawy błędu, jakim miało być „poparcie zdrady narodowej”.

Związek Ludowo-Narodowy (endecja), Chrześcijańska Demokracja i Stronnictwo Chrześcijańsko-Narodowe zapowiedziały, że nie wezmą udziału w zaprzysiężeniu Narutowicza jako prezydenta wybranego głosami mniejszości narodowych. Partie te sformułowały zasadę, zgodnie z którą o najistotniejszych sprawach państwowych mogła rozstrzygać tylko polska większość w Sejmie. Jak trafnie zauważył prof. Tomasz Nałecz: Gdyby nie egoistyczne zaślepienie, liderzy prawicy, którym zdolności i talentu przecież nie brakowało, łatwo by dostrzegli korzyści płynące z faktu wyboru prezydenta głosami mniejszości narodowych. Wszak można było to wykorzystać wobec zagranicy jako dowód afirmacji polskiej państwowości, jako deklarację lojalnego i czynnego udziału w życiu państwa polskiego. Nadarzyła się wspaniała okazja, by zwolennikom tezy o Polsce – „więzieniu narodów” przedstawić argument nie do odrzucenia. Prawica zaprzepaściła tę szansę (T. Nałęcz, Rządy Sejmu 1921-1926, Warszawa 1991, s. 25-26).

Przenosząc walkę na ulicę endecja nie tylko chciała wymusić na Narutowiczu nieprzyjęcie prezydentury, ale też udzielić Wincentemu Witosowi (liderowi PSL „Piast”) lekcji poglądowej, co oznacza rządzenie Polską wbrew jej woli. Nie bez znaczenia były tutaj wzorce zagraniczne. Wszak zaledwie sześć tygodni wcześniej – 28 października 1922 r. – Benito Mussolini w wyniku tzw. marszu Czarnych Koszul na Rzym wymusił oddanie mu władzy. Mussolini pokazał jako pierwszy jak się robi nowoczesny zamach stanu. Nie było zatem przypadkiem, że podczas manifestacji przeciw Narutowiczowi w dniu 10 grudnia tłum udał się pod poselstwo włoskie, gdzie wznosił okrzyki na cześć Mussoliniego i faszyzmu włoskiego.

Agresywna kampania medialna, w której prasa endecka przy pomocy rzeczownika „Żyd” i przymiotnika „żydowski” stygmatyzowała przeciwników politycznych, rozpoczęła się jeszcze przed wyborem Narutowicza na prezydenta. Okazją do jej rozpoczęcia stały się pierwsze wybory do Sejmu i Senatu z 5 i 12 listopada 1922 r., w których najwięcej głosów (28,81%) zdobył blok endecko-prawicowy (Chrześcijański Związek Jedności Narodowej). 17 listopada 1922 r. „Gazeta Poranna 2 Grosze” tak oceniła sytuację powyborczą: „Od wyborów w Polsce Żydzi zmienili się nie do poznania […]. O przyszłym rządzie i o polityce polskiej w ogóle Żydzi rozprawiają z taką swobodą i pewnością, jakby Polska cała była już ich kahalnym podwórkiem, na którym wszystko musi się dziać wedle woli żydowskiej […]. Wszystkie ich nadzieje opierają się, jak na niewzruszonej podstawie, na tym przeświadczeniu, że lewica do rządów narodowych nie dopuści i że lewica rządzić będzie mogła Polską tylko wspólnie z Żydami […]. Oni w nowym Sejmie chcą rozpocząć nową przebudowę Polski z państwa narodowo polskiego na narodowościową Judeo-Polskę”. 19 listopada 1922 r. konserwatywny tygodnik „Zorza” pisał: „Wybranie do Sejmu około dziewięćdziesięciu Żydów, Niemców i Rusinów przekonało wielu, że wrogowie nasi się skupili, by uzyskać jak największy wpływ w Sejmie na rządy”. Tak zagęszczano atmosferę, która eksplodowała po 9 grudnia 1922 r.

10 grudnia endecka „Gazeta Warszawska” zarzuciła Narutowiczowi, że jakoby nie jest Polakiem („z pochodzenia kresowiec z Kowieńszczyzny, z rodziny litwomanów, od młodości mieszkał w Szwajcarii”) i że jest narzędziem w rękach światowej finansjery. Było to oczywiste kłamstwo, ponieważ Narutowicz wywodził się z polskiej szlachty, a jego ojciec uczestniczył w powstaniu styczniowym. Nieprawdą były również powielane przez propagandę endecką informacje na temat bezwyznaniowości czy ateizmu pierwszego prezydenta RP. Antoni Sadzewicz w „Gazecie Warszawskiej” i Władysław Rabski w „Kurjerze Warszawskim” pisali o Narutowiczu jako o „żydowskim elekcie”, „zaporze” i „zawadzie”.

Tego dnia kolejne agresywne przemówienie do manifestującego tłumu wygłosił gen. Haller. Tym razem wezwał on do walki z wrogami w związku z „narzuceniem przez obce i wrogie narodowości prezydenta Gabriela Narutowicza”. Najbardziej agresywnie przemawiał ksiądz Kazimierz Lutosławski (poseł endecki), który zapytał wprost: „Jak śmieli Żydzi narzucić Polsce swojego prezydenta? Jak mógł Witos rzucić głosy polskie na żydowskiego kandydata?”. Natomiast w „Gazecie Porannej 2 Grosze” można było przeczytać, że „Jakieś ptasie mózgi urzędnicze biedzą się nad ceremoniałem objęcia władzy przez prezydenta Narutowicza… Ludność polska prowokacji tej nie zniesie… zamiast strumienia krwi, które widzieliśmy onegdaj, popłyną krwi tej rzeki”.

To już była zapowiedź gwałtownych zamieszek ulicznych w dniu 11 grudnia podczas zaprzysiężenia Narutowicza na prezydenta. Zginął w nich działacz PPS Jan Kałuszewski, a 28 osób zostało rannych, w tym 9 ciężko. W jadącego powozem do Sejmu Narutowicza rzucano kamieniami, bryłami śniegu i lodu. Wtedy doszło też do pierwszej próby zamachu. Na stopnie prezydenckiego powozu wspiął się napastnik uzbrojony w laskę z żelazną gałką. Zrezygnował jednak z zadania ciosu w głowę Narutowicza, gdy ten spojrzał mu prosto w oczy.

Ale i to nie był koniec zbiorowej histerii. Podsycał ją dalej m.in. czołowy publicysta endecki Stanisław Stroński. Opublikował on 12 i 14 grudnia na łamach „Rzeczypospolitej” artykuły „Obłuda” i „Zawada”, w których wywodził m.in., że Narutowicz jest zawadą rzuconą przez Piłsudskiego na drodze do naprawy państwa. Pomiędzy 10 i 15 grudnia prezydent otrzymał trzy anonimy z pogróżkami. W jednym z nich zarzucano mu, że został wybrany „głosami lewicy i mniejszości narodowych, bloku nam wrogiego”.

Jeszcze w dniu zamachu 16 grudnia endecka „Gazeta Bydgoska” komentowała uroczystość objęcia władzy przez Narutowicza, która miała miejsce 14 grudnia, w następujący sposób: „Wybrany prawnie, lecz bez zgody rdzennej ludności polskiej, Prezydent Państwa zaczyna już rozsiadać się w swoim fotelu […]. Każdy, kto czuje jak wielka zbrodnia została popełniona na naszym Narodzie, powinien odrzucić wszelkie poboczne hasła dla tego wielkiego hasła: »Polska dla Polaków«. Wiadomości, które nadeszły obecnie z Warszawy, społeczeństwo polskie nie powinno pozostawić bez odpowiedzi. Odpowiedzią zaś celową będzie zupełne wyeliminowanie wrogiego elementu żydowskiego z życia społeczeństwa polskiego. Przystąpmy do planowej, zorganizowanej w tym kierunku akcji. Niech dziś nikt najmniejszego drobiazgu nie kupuje u Żydów, niech nasze firmy zerwą stosunki handlowe z firmami żydowskimi, jeśli nawet z konieczności dotychczas utrzymywać je musiały. Nie utrzymujmy żadnych stosunków towarzyskich z wrogami naszego Państwa, trzymając się tej zasady, że wróg naszej Ojczyzny musi być i naszym wrogiem osobistym”.

Przez pięć dni swojej prezydentury Narutowicz dążył do otwarcia drogi do władzy tak histerycznie i wrogo atakującej go endecji. Nie dlatego, że darzył ją jakimś masochistycznym uczuciem. Wręcz przeciwnie – o prawicy polskiej miał jak najgorsze zdanie. Potrafił jednak odłożyć na bok osobiste urazy i jako mąż stanu kierować się wyłącznie interesem państwa. A ten, w jego opinii, wymagał by rząd utworzyły te siły polityczne, które w wyniku niedawnych wyborów parlamentarnych miały największe szanse utrzymania większościowego gabinetu. Zdając sobie sprawę, czym grozi otwarta konfrontacja, prezydent ostentacyjnie nie wsparł prób tworzenia gabinetu centrolewicowego. Niestety, ręka wyciągnięta do zgody spotkała się z rewolwerem Eligiusza Niewiadomskiego.

Tylko dzięki wielkiej klasie marszałka Sejmu Macieja Rataja – pełniącego funkcję głowy państwa po śmierci Narutowicza – oraz wicemarszałka Ignacego Daszyńskiego nie doszło do dalszej eskalacji sytuacji i być może wybuchu wojny domowej. Daszyński siłą swojego autorytetu powstrzymał przed działaniami odwetowymi PPS i powierzył misję utworzenia rządu gen. Władysławowi Sikorskiemu, który wprowadził stan wyjątkowy. Nie był to koniec kryzysu, ale jego chwilowe zawieszenie. Rewanż ze strony Józefa Piłsudskiego wobec endecji nastąpił 12 maja 1926 r.

O skutkach tragicznego grudnia 1922 r. gorzko w swoich wspomnieniach wypowiedział się Antoni Słonimski: „Po zabójstwie Narutowicza, gdy opadła fala podniecenia, wydawać by się mogło, że smutek i żałoba zjednoczą naród, który nie znał w swojej historii królobójstwa. Ale namiętności nie wygasły. Na grobie Niewiadomskiego składano stosy kwiatów […]. Któż mógł przewidzieć, że ta zbrodnia będzie przełomem w stosunku Piłsudskiego do Polaków? […]. Dominowało uczucie bólu i hańby. Mieliśmy Polskę, mieliśmy pierwszego Prezydenta i zabił go Polak”.

 

Bohdan Piętka

21 grudnia 2022 r.

„Przegląd”, nr 51 (1197), 12-18.12.2022, s. 20-24

O krok od wojny nuklearnej. Kryzys kubański 1962 r.

25 października 1962 r. prezydent USA John F. Kennedy postawił Związkowi Radzieckiemu ultimatum, żądając natychmiastowego wycofania radzieckich rakiet balistycznych z Kuby. Świat zamarł wtedy w napięciu. Wybuch trzeciej wojny światowej stał się realny jak nigdy wcześniej. Podobno w Polsce masowo wykupywano wówczas cukier i mąkę. Świadczy to tylko o tym, że nie tylko starzy generałowie, ale także tzw. zwykli ludzie przygotowują się do wojen, które już były. W wypadku wojny między dwoma blokami militarno-politycznymi, w której wedle planów NATO z 1959 r. miały zostać zniszczone przy pomocy uderzeń bronią jądrową 73 cele na terenie Polski, cukier i mąka niewiele by się przydały.

Do tzw. kryzysu kubańskiego doprowadził wzrost napięcia w relacjach pomiędzy USA i ZSRR na początku lat sześćdziesiątych XX w. Stosunki pomiędzy dwoma supermocarstwami zaczęły się psuć po zestrzeleniu nad terytorium ZSRR 1 maja 1960 r. amerykańskiego samolotu szpiegowskiego U-2 oraz zablokowaniu 13 sierpnia 1961 r. granicy NRD z Berlinem Zachodnim, co zapoczątkowało budowę Muru Berlińskiego. Kolejne ognisko zapalne stworzyły wydarzenia na Kubie. Trwająca w tym kraju od 1953 r. wojna domowa doprowadziła na początku 1959 r. do obalenia proamerykańskiego dyktatora Fulgencio Batisty i przejęcia władzy przez partyzancki Ruch 26 Lipca, którym kierowali bracia Fidel i Raul Castro oraz Ernesto Che Guevara. W tym czasie liderzy ci nie odwoływali się jeszcze oficjalnie do marksizmu-leninizmu, prezentując program umiarkowanie lewicowy, który nie stronił od haseł nacjonalistycznych.

Dlatego sama rewolucja kubańska nie zapowiadała dramatyzmu późniejszych wydarzeń. Obalenie rządów Batisty spotkało się z poparciem niemal całego społeczeństwa. Dopiero podjęcie reformy rolnej i likwidacja opozycji wewnętrznej przez Fidela Castro spowodowały, że w miarę poprawne początkowo stosunki z USA ulegały systematycznemu pogorszeniu. Dążąc do podważenia gospodarczego monopolu USA rewolucjoniści kubańscy nawiązali stosunki z ZSRR i państwami bloku socjalistycznego. W lutym 1960 r. goszczący w Hawanie wicepremier ZSRR Anastas Mikojan zapewnił Kubie radzieckie dostawy ropy. Wkrótce zainicjowano zakupy broni z państw socjalistycznych.

W czerwcu 1960 r. amerykańsko-brytyjskie rafinerie na Kubie odmówiły przerobu radzieckiej ropy naftowej. Reakcją na to ze strony Castro była ich nacjonalizacja. W lipcu USA całkowicie wstrzymały zakupy kubańskiego cukru, już wcześniej zredukowane, co było zresztą przedmiotem skargi Hawany do ONZ. Waszyngton skutecznie zniechęcił również amerykańskich turystów do odwiedzania wyspy. Były to dotkliwe ciosy w przychody dewizowe Kuby. Rozwiązanie dla Castro nasuwało się samo: retorsyjna konfiskata własności amerykańskiej na Kubie oraz zacieśnienie stosunków z ZSRR i blokiem wschodnim.

W tym czasie w USA zorganizowała się antycastrowska opozycja, której celem było doprowadzenie do przewrotu na Kubie. Daleko idącą pomoc w tych działaniach kubańscy emigranci otrzymali od CIA. Najpierw, 4 stycznia 1961 r., Waszyngton zerwał stosunki dyplomatyczne z rządem Castro. Oficjalnie władze amerykańskie stały na stanowisku, że nie mają nic wspólnego z interwencją zbrojną na Kubie, chociaż dawały do zrozumienia, że z pozytywnego obrotu sprawy byłyby zadowolone. 15 kwietnia 1961 r. osiem amerykańskich B-52, startujących z Nikaragui, zbombardowało lotniska kubańskie, a 17 kwietnia na plażach Zatoki Świń (Playa Larga i Palya Giron) wylądował 1400-osobowy desant emigrantów kubańskich i najemników. Dzięki posiadanemu systemowi mobilizacji, władze kubańskie błyskawicznie skierowały w rejon lądowania uzbrojone milicje robotnicze z okolicznych cukrowni, które potem wzmocniono regularnym wojskiem. Desant nie zdołał nawet porządnie się umocnić, transportowce zostały zatopione, a trzeciego dnia bitwa była zakończona. Do niewoli dostało się 1189 kontrrewolucjonistów, a co najmniej 114 poległo.

Nieudolna próba inwazji amerykańskiej tylko przyspieszyła ewolucję kubańskiego systemu politycznego w kierunku modelu radzieckiego. 1 maja 1961 r. Kuba ogłosiła się państwem socjalistycznym, a 1 grudnia 1961 r. Castro oficjalnie zadeklarował się jako marksista, zwolennik ścisłej współpracy z ZSRR i przeciwnik tzw. trzeciej drogi, z którą był dotychczas kojarzony. Konsekwencje tej deklaracji były ogromne. Pogłębiający się konflikt amerykańsko-kubański został wykorzystany przez kierownictwo radzieckie z Nikitą Chruszczowem na czele do próby przeciągnięcia liny w konfrontacji geopolitycznej z USA.

20 stycznia 1961 r. zakończyła się druga kadencja na stanowisku prezydenta USA gen. Dwighta Eisenhowera. Podczas jego prezydentury nastąpiło początkowo wzajemne obniżenie poziomu konfrontacji obu supermocarstw (pierwsza „odwilż” w „zimnej wojnie” w latach 1957-1960). Chruszczow uważał, że nowy prezydent USA – 43-letni John F. Kennedy – jest niedoświadczony w polityce zagranicznej i dlatego będzie ugodowo nastawiony wobec ZSRR. Kennedy istotnie szukał kontaktu z Chruszczowem. Do spotkania obu przywódców doszło w czerwcu 1961 r. w Wiedniu. Rozmowa z Kennedym utwierdziła przywódcę ZSRR w przekonaniu, że w ewentualnym konflikcie z USA będzie mógł sobie pozwolić na więcej.

Ponadto na Kremlu uważano, że Amerykanie też na wiele sobie pozwalają. W latach 1959-1963, w ramach tzw. Projektu Emilly, na terenie 20 baz w Wielkiej Brytanii rozmieszczono 60 amerykańskich rakiet średniego zasięgu Thor. Miały one zasięg 2200 km, a więc mogły razić państwa satelickie i zachodnie republiki ZSRR (ale już nie Moskwę). Decyzja o wystrzeleniu tych rakiet, w wypadku ataku ZSRR na Wielką Brytanię, miała być podjęta wspólnie przez dowództwa amerykańskie i brytyjskie. Zdolność rażenia Moskwy miały natomiast amerykańskie rakiety średniego zasięgu Jupiter, rozmieszczone w 1961 r. na terenie Turcji. To właśnie zainstalowanie amerykańskich Jupiterów w Turcji skłoniło Chruszczowa do umieszczenia na Kubie rakiet, które zasięgiem obejmowały całe terytorium USA. „A gdybyśmy tak wpuścili wujowi Samowi jeża w gacie?” – miał powiedzieć Chruszczow do swoich najbliższych współpracowników 20 maja 1962 r. na naradzie poświęconej amerykańskim rakietom w Turcji.

Sposobność do tego dał konflikt amerykańsko-kubański. Dla kierownictwa na Kremlu konflikt ten stworzył historyczną szansę przeniesienia swoich pozycji militarnych na odległość 300 km od wybrzeży USA i tym samym radykalnej zmiany sił w „zimnej wojnie”. Poprzez rozmieszczenie rakiet balistycznych na Kubie Chruszczow zamierzał załatwić dwie najważniejsze dla niego sprawy: jeszcze bardziej zdyscyplinować blok państw socjalistycznych w Europie oraz uzyskać przewagę strategiczną nad USA i to na kontynencie północnoamerykańskim. Chruszczow był jednak od początku przygotowany jedynie na „wojnę nerwów”. Z dzisiejszej perspektywy wiadomo, że nie zdecydowałby się na otwartą wojnę nuklearną z USA.

Już 28 maja 1962 r. udała się na Kubę tajna delegacja radziecka, a w lipcu 1962 r. przybyła do Moskwy kubańska delegacja rządowa z Raulem Castro na czele. W wyniku długotrwałych negocjacji podjęto decyzję o rozmieszczeniu na Kubie 60 radzieckich rakiet średniego zasięgu R-12 i R-14 z głowicami jądrowymi oraz bombowców strategicznych. Ogółem radziecki kontyngent na Kubie miał liczyć docelowo 51 tys. żołnierzy różnych formacji (w sumie przybyło w 1962 r. 22 tys. żołnierzy i techników). Korzyści były obustronne. ZSRR przesuwał swój arsenał nuklearny prawie pod południowo-zachodnią granicę USA. Natomiast Kuba zyskiwała faktyczną nietykalność, ponieważ odtąd wszelkie próby inwazji amerykańskiej (jak ta w Zatoce Świń) mogły być traktowane jako atak na radzieckie bazy atomowe, a wiec atak na ZSRR.

Już w sierpniu 1962 r. przystąpiono do przemieszczania na Kubę drogą morską broni jądrowej z ZSRR (pierwsze głowice jądrowe dotarły na wyspę 9 września). Z dużym rozmachem, aczkolwiek w głębokiej tajemnicy, budowano bazy i wyrzutnie rakietowe. Jednocześnie władze radzieckie zdecydowanie zapewniały Amerykanów o rzekomej nieprawdziwości doniesień ich wywiadu. W Moskwie błędnie sądzono, że zainstalowanie baz na Kubie nie pociągnie za sobą radykalnych konsekwencji.

Tymczasem w Waszyngtonie rzecz potraktowano bardzo serio po tym jak amerykański samolot rozpoznawczy U-2 wykonał 14 października 1962 r. zdjęcia radzieckich rakiet R-12 na Kubie. Sekretarz obrony Robert McNamara polecił opracować plan błyskawicznej inwazji. Na południowym wybrzeżu USA szybko skoncentrowano znaczne siły wojskowe. W celu zablokowania dostępu do Kuby Amerykanie wysłali na Morze Karaibskie około 180 okrętów, w tym wyposażone w głowice jądrowe. 22 października prezydent Kennedy wyjaśnił w wystąpieniu telewizyjnym powody kryzysu oraz poinformował o amerykańskiej blokadzie Kuby. Świat zamarł w oczekiwaniu.

Tymczasem radzieckie wyrzutnie nie były jeszcze gotowe. Na wyspie trwała mobilizacja oraz przygotowania do obrony. Jednocześnie w kierunku pierścienia blokady posuwał się zespół radzieckich transportowców, którym asystowały okręty wojenne. Sytuacja wyglądała dramatycznie. Rankiem 24 października, z pokładu amerykańskiego lotniskowca „Essex” po raz pierwszy wystartowały helikoptery gotowe zaatakować bombami głębinowymi cztery radzieckie okręty podwodne, które zbliżały się do strefy blokady. Trzy z nich zostały zmuszone do wynurzenia się. Najpierw jednak dowódca okrętu B-59 wydał rozkaz przygotowania torpedy z głowicą jądrową wobec próby zmuszenia go do wynurzenia się przez śmigłowce i niszczyciele amerykańskie. Zdarzenie to miało miejsce 27 października 1962 r., kilka godzin po tym jak nad Kubą radziecka rakieta S-75 Dvina zestrzeliła amerykański samolot rozpoznawczy U-2 pilotowany przez mjr. Rudolfa Andersona, który zginął. Wydawało się, że pokój światowy legł w gruzach. Ostatecznie wieczorem 27 października B-59 wynurzył się. Amerykanie zmusili też do wynurzenia się okręty B-36 i B-130.

Dzisiaj już wiadomo, że posunięcie się przez Kennedy’ego do granicy bezpośredniej konfrontacji było blefem. Waszyngton posiadał wiarygodne informacje, że ani Armia Radziecka, ani jej siły jądrowe nie są gotowe do wojny. Źródłem tych informacji był głównie płk Oleg Pieńkowski (1919-1963), oficer GRU współpracujący z CIA i MI6. Można powiedzieć, że ktoś w rodzaju płk. Ryszarda Kuklińskiego, ale z tą różnicą, że w przeciwieństwie do Kuklińskiego został aresztowany i stracony za szpiegostwo na rzecz Wielkiej Brytanii i USA. Mając informacje na temat rzeczywistego stanu gotowości ZSRR do wojny, Kennedy mógł sobie pozwolić na stanowczy ton i deklarację zniszczenia radzieckich jednostek pływających, jeśli te zbliżą się do strefy blokady Kuby. Jak wiadomo z pokera – blef jest połową sukcesu.

Chruszczow istotnie nie był gotowy na wojnę. Dlatego okręty radzieckie płynące w stronę strefy amerykańskiej blokady Kuby otrzymały nakaz oczekiwania bądź zawrócenia. Do prezydenta Kennedy’ego został natomiast skierowany z Moskwy list zawierający propozycję natychmiastowego spotkania na szczycie. 26 października amerykańska determinacja przyniosła sukces. Nowy list Chruszczowa wyraźnie negował możliwość konfliktu zbrojnego. Kennedy ze swej strony obiecał zdjęcie blokady i nieinterwencję na wyspie, w zamian za demontaż radzieckiej broni ofensywnej. 28 października 1962 r. obie strony przystały na takie rozwiązanie, akceptując je jednak bez udziału Kuby, która w tej rozgrywce była już tylko pionkiem na szachownicy. Tym samym sprawy wewnętrzne Kuby nie mogły stać się przedmiotem negocjacji amerykańsko-radzieckich. Dla Castro był to poważny cios, ponieważ jego pozycja powracała do stanu sprzed blokady zbrojnej. Szansa dla Hawany na korzystne dla siebie uregulowanie stosunków z USA ulotniła się bezpowrotnie. Od tego czasu Kuba została skazana na bardzo dotkliwą, trwającą dziesięciolecia, blokadę ekonomiczną i bojkot polityczny USA.

Kryzys kubański zakończył się ostatecznie 20 listopada 1962 r., kiedy ZSRR usunął swoje rakiety z Kuby, a USA zniosły blokadę morską wyspy i zgodziły się na wycofanie rakiet Jupiter z Turcji do końca kwietnia 1963 r. Niemal dokładnie rok później – 22 listopada 1963 r. – prezydent Kennedy zginął w zamachu w Dallas. Okoliczności i przyczyny tego zamachu nie zostały do dzisiaj wiarygodnie wyjaśnione. Kryzys kubański stał się niewątpliwie przyczyną upadku Chruszczowa, który 14 października 1964 r. został niespodziewanie wezwany z urlopu na plenum KC do Moskwy i w wyniku głosowania odsunięty od władzy. Obarczono go winą m.in. za porażki w polityce zagranicznej. Przewrót pałacowy wyniósł do władzy triumwirat Leonida Breżniewa, Michaiła Susłowa i Aleksieja Kosygina.

Chociaż już wcześniej, podczas radzieckiej blokady Berlina Zachodniego (1948-1949) i wojny koreańskiej (1950-1953), istniało realne niebezpieczeństwo bezpośredniej konfrontacji militarnej USA i ZSRR, to jednak kryzys kubański był najgroźniejszą od zakończenia drugiej wojny światowej sytuacją, w której mogło dojść do wybuchu wojny jądrowej pomiędzy oboma supermocarstwami. Mogło tak się stać nawet pomimo od tego, że obaj przywódcy – Chruszczow i Kennedy –nie chcieli wojny. Faktycznie przecież w dniach 24-27 października 1962 r. doszło do ograniczonej konfrontacji militarnej pomiędzy USA i ZSRR w rejonie Kuby.

Drugi raz podobnie niebezpieczna sytuacja zaistniała na początku lat 80-tych XX w., kiedy USA rozmieściły w Europie Zachodniej pociski balistyczne krótkiego i średniego zasięgu Pershing oraz pociski manewrujące Cruise. Po raz trzeci z taką sytuacją możemy mieć do czynienia obecnie. Podczas trwającej wojny napastniczej Rosji z Ukrainą padły już bowiem ze strony rosyjskiej groźby użycia broni jądrowej.

Bohdan Piętka

2 listopada 2022 r.

Przegląd”, nr 45 (1191), 31.10-6.11.2022, s. 44-46

Pełzająca trzecia wojna światowa. Ofiary konfliktów zbrojnych po 1945 r.

Druga wojna światowa, która doprowadziła do śmierci około 70 mln ludzi i niewyobrażalnych wcześniej zniszczeń, słusznie uważana jest za największy i najstraszliwszy konflikt zbrojny w historii. Jednakże rok 1945 nie przyniósł ludzkości pokoju. Jeszcze nie skończyła się druga wojna światowa, a już w zaciszach politycznych gabinetów zaczęto mówić o trzeciej. Świat został podzielony po 1945 r. na dwa antagonistyczne bloki skupione wokół USA i ZSRR, które rywalizowały pomiędzy sobą o wpływy m.in. w państwach powstających w wyniku wyzwalania się narodów Afryki i Azji z kolonializmu (tzw. Trzeci Świat). Oba antagonistyczne bloki nie mogły sobie jednak pozwolić na bezpośrednią konfrontację ze względu na posiadanie przez USA i ZSRR (oficjalnie także przez ChRL, Francję i Wielką Brytanię) broni masowej zagłady, której arsenały stale rozbudowywano.

Strach przed obopólną zagładą nuklearną powodował, że w okresie tzw. „zimnej wojny” (1946-1989) toczono zastępczą, albo pełzającą trzecią wojnę światową, głównie w krajach Trzeciego Świata. Niezależnie od tego wybuchały wtedy konflikty zbrojne nie mające bezpośredniego związku z rywalizacją antagonistycznych bloków polityczno-militarnych. Były one głównie następstwem problemów, jakie w państwach powstałych w wyniku dekolonizacji pozostawił kolonializm europejski. Wojny toczone na świecie po 1945 r. przyniosły znaczne ofiary, a zniszczeniami niejednokrotnie dorównywały drugiej wojnie światowej.

Za pierwszy gorący konflikt „zimnej wojny” uważa się wojnę koreańską (1950-1953), która wybuchła w wyniku ataku przeprowadzonego 25 czerwca 1950 r. przez siły KRLD na Republikę Korei. Decydując się na taki krok Kim Ir Sen sądził, że Waszyngton zaakceptuje jego politykę faktów dokonanych. Jednakże USA wraz z koalicją sojuszników (Wielka Brytania, Kanada, Australia, Turcja i in.) interweniowały pod szyldem sił międzynarodowych ONZ. Stronę północnokoreańską wsparła natomiast „ochotnicza” armia chińska. Podczas tej wojny po raz pierwszy po Hiroszimie i Nagasaki strona amerykańska rozważała użycie broni jądrowej. Zwolennikiem jej wykorzystania był głównodowodzący wojsk amerykańskich, gen. Douglas MacArthur, który ponadto proponował przenieść wojnę na teren Chin. Propozycja ta została jednak odrzucona przez prezydenta Trumana. W wojnie koreańskiej zginęło około 2,5 mln ludzi, z czego straty wojsk południowokoreańskich wyniosły 415 tys. zabitych, północnokoreańskich około 600 tys., chińskich – 400 tys., a amerykańskich – 33629. Zginęło też po obu stronach około milion cywilów koreańskich, z których co najmniej 100 tys. zostało zamordowanych przez południowokoreańską armię i policję w związku z podejrzeniami o wspieranie komunizmu.

Zanim jednak wybuchła wojna koreańska, doszło do wojny domowej w Grecji (1946-1949), która pochłonęła około 70 tys. ofiar. Wojnę tę spowodował prawicowy rząd grecki, wspierany przez USA i Wielką Brytanię, który zaraz po zakończeniu okupacji niemieckiej rozpętał terror wobec zasłużonej w walce z okupantem hitlerowskim lewicowej partyzantki ELAS. Siły rządowe nie zawahały się sięgnąć w walce z obozem lewicy po wsparcie byłych kolaborantów hitlerowskich i rodzimych faszystów. Dla cywilów podejrzanych o pozostawanie pod wpływem komunizmu tworzono obozy koncentracyjne. Wojna, zakończona klęską obozu lewicy i masową emigracją rodzin lewicowych partyzantów, była w rzeczywistości pierwszą konfrontacją zastępczą powstających po 1945 r. dwóch antagonistycznych bloków skupionych wokół USA i ZSRR.

Taki sam charakter miała wojna domowa w Chinach (1945-1949), będąca faktycznie ostatnią fazą trwającej od 1927 r. wojny pomiędzy Komunistyczną Partią Chin a nacjonalistycznym Kuomintangiem. Ich konfrontacja została przerwana w 1937 r. przez agresję japońską na Chiny. Wojnę ponownie rozpoczął w listopadzie 1945 r. Kuomintang, wsparty przez lotnictwo amerykańskie. Konflikt, zakończony zwycięstwem strony komunistycznej, pochłonął około 2,5 mln ofiar po obu stronach, łącznie z cywilami.

Kolejną odsłoną zastępczej wojny pomiędzy blokiem wschodnim i zachodnim były dwie wojny indochińskie. Pierwsza, trwająca w latach 1946-1954, była konfrontacją pomiędzy rządzoną przez komunistów Demokratyczną Republiką Wietnamu, a Francją próbującą przywrócić zwierzchność kolonialną nad byłymi Indochinami Francuskimi. Udało się to Francji tylko w południowej części Wietnamu, gdzie w 1949 r. francuskie władze kolonialne utworzyły Republikę Wietnamu (nazywaną przez Francuzów Republiką Kochinchiny). Po stronie francuskiej zginęło w tej wojnie 75581 żołnierzy, po stronie Wietnamu Południowego – 58877 żołnierzy, a po stronie DRW co najmniej 191 tys. (maksymalnie 300 tys.). Straty ludności cywilnej wyniosły od 125 do 400 tys. ofiar.

Wojna zakończyła się kompromitującą klęską Francji, ale na mocy konferencji genewskiej (26 kwietnia – 20 lipca 1954 r.), z udziałem USA, ZSRR, Wielkiej Brytanii, Francji i ChRL, Wietnam został podzielony wzdłuż 17 równoleżnika na część północną (DRW) i południową. Postanowienia tej konferencji w sprawie przeprowadzenia wolnych wyborów nie zostały jednak wykonane przez Wietnam Południowy, mający poparcie USA. Doprowadziło to do drugiej wojny indochińskiej (1955-1975), w której miejsce Francji jako protektora Wietnamu Południowego zajęły USA. Eskalacja zaangażowania militarnego USA nastąpiła po tzw. incydencie w Zatoce Tonkińskiej z 2 i 4 sierpnia 1964 r. Strona amerykańska używała na szeroką skalę lotnictwa do walki z siłami północnowietnamskimi i komunistyczną partyzantką w Wietnamie Południowym. Amerykanie bezwzględnie bombardowali nie tylko Wietnam, ale także Kambodżę i Laos, przez które przebiegały szlaki zaopatrzeniowe partyzantki wietnamskiej. Straty USA wyniosły 58325 poległych żołnierzy, straty sojuszników USA (Australii, Filipin, Korei Pd., Nowej Zelandii i Tajlandii) – 5225 poległych, starty wojsk południowowietnamskich około 254 tys. zabitych, a wojsk północnowietnamskich i wspieranej przez nich partyzantki około 900 tys. Zginęło też około 2 mln cywilów wietnamskich – głównie na skutek nalotów amerykańskich i bezwzględności walczących stron.

Pokłosiem tej wojny, zakończonej klęską USA i likwidacją Wietnamu Południowego, była tragedia Laosu i Kambodży. Wojna domowa w Laosie (1953-1975), w której zwyciężyła strona komunistyczna wsparta przez DRW, pochłonęła około 40 tys. ofiar. Z kolei amerykańskie bombardowania Kambodży w latach 1969-1973 kosztowały życie około 600 tys. ludzi. Wojna domowa w tym kraju z lat 1970-1975, której stronami były wspierany przez USA reżim Lon Nola, tzw. Czerwoni Khmerzy i DRW, pochłonęła natomiast 300 tys. ofiar (w tym 240 tys. zabitych już wtedy przez Czerwonych Khmerów). Rezultatem wojny domowej było zdobycie władzy w Kambodży w kwietniu 1975 r. przez Czerwonych Khmerów, którzy – jak to ujął francuski historyk Bernard Bruneteau – „wypełzli z lejów po amerykańskich bombach”. Było to ekstremistyczne ugrupowanie łączące skrajny maoizm z khmerskim nacjonalizmem, wrogie tak wobec ZSRR jak i USA. Eksperyment społeczny realizowany w ciągu 44 miesięcy ich rządów, sprowadzający się do wcielenia w życie ultrakomunistycznej utopii, doprowadził do ludobójstwa od 1,7 do 2,2 mln spośród 7,5 mln mieszkańców Kambodży. Straty ludnościowe tego kraju w dekadzie 1969-1979 wyniosły zatem 40% populacji.

Obalenie reżimu Czerwonych Khmerów w styczniu 1979 r. przez zbrojną interwencję Wietnamu komunistycznego doprowadziło do trzeciej wojny indochińskiej, czyli odwetowego ataku ChRL (sympatyzującej z Czerwonymi Khmerami) na Wietnam. Trwające miesiąc walki (17 lutego-16 marca 1979 r.) spowodowały 26 tys. ofiar po stronie chińskiej i około 30 tys. po stronie wietnamskiej.

Odpryskiem drugiej wojny indochińskiej było także ludobójstwo dokonane w latach 1965-1966 w Indonezji przez juntę gen. Suharto na członkach tamtejszej partii komunistycznej i osobach podejrzewanych o sympatie komunistyczne. Minimalna liczba ofiar tej zbrodni szacowana jest na 250-500 tys., a maksymalna nawet na 2 mln. Do ludobójczej czystki, tym razem na tle etnicznym, doszło ponadto w 1971 r. w Bangladeszu podczas wojny o wyzwolenie tego kraju spod panowania Pakistanu (od 300 tys. do 3 mln ofiar).

Spośród wojen towarzyszących procesowi dekolonizacji, będących jednocześnie polem konfrontacji Wschód-Zachód, należy wymienić wojnę algierską (1954-1962) pomiędzy Francją a algierskim Frontem Wyzwolenia Narodowego (około 400 tys. ofiar, w tym 26 tys. po stronie francuskiej) oraz tzw. kryzys kongijski (1960-1965, około 100 tys. ofiar), podczas którego zginęli pierwszy premier Konga Patrice Lumumba i sekretarz generalny ONZ Dag Hammarskjöld.

Polem zastępczej konfrontacji USA i ZSRR były wojny towarzyszące konfliktowi izraelsko-arabskiemu (w 1948, 1956, 1967, 1973, i 1982 r.). Pokłosiem tego konfliktu stała się długoletnia wojna domowa w Libanie (1975-1990), która kosztowała życie od 120 do 150 tys. ofiar. Brutalny przebieg miała konfrontacja na linii USA-ZSRR w Ameryce Łacińskiej. Należy tu wymienić chociażby tzw. brudną wojnę w Argentynie, czyli okres terroru junty wojskowej w latach 1976-1982 skierowanego przeciw tamtejszej lewicy, który pochłonął od 13 do 30 tys. ofiar, wojny domowe w Gwatemali (1960-1966, 140-200 tys. ofiar), Salwadorze (1979-1982, 80 tys. ofiar), czy Nikaragui (1981-1990, 30 tys. ofiar) oraz tzw. operację Kondor. W wyniku tej operacji służby specjalne Argentyny, Boliwii, Brazylii, Chile, Paragwaju, Peru i Urugwaju zamordowały w latach 70-tych i 80-tych XX w. od 50 do 80 tys. osób podejrzewanych o sympatie lewicowe.

Na marginesie „zimnej wojny” toczyła się w latach 1980-1988 wojna iracko-irańska. Wojnę tę rozpoczął we wrześniu 1980 r. Irak, mający poparcie USA, Wielkiej Brytanii, Francji, ale także ZSRR – niechętnych rewolucji islamskiej w Iranie z 1979 r. Iran z kolei uzyskał wsparcie polityczne m.in. Chin i Libii. Trwający osiem lat konflikt nie doprowadził do żadnego rozstrzygnięcia. W sierpniu 1988 r. obie strony zgodziły się na zawieszenie broni w oparciu o status quo ante bellum. Zginęło ponad 1 mln ofiar (co najmniej 375 tys. po stronie irackiej i 750 tys. po stronie irańskiej). Obie strony używały na dużą skalę broni chemicznej, którą odtąd zaczęto nazywać „bronią jądrową Trzeciego Świata”.

Ostatnim znaczącym konfliktem „zimnej wojny” była tzw. radziecka interwencja w Afganistanie (1979-1989), czyli dziewięcioletnia wojna toczona przez ZSRR i rząd afgański przeciw partyzantce mudżahedinów wspieranej przez USA i państwa zachodnie. Celem interwencji wojskowej ZSRR było odsunięcie od władzy w Afganistanie jednej z frakcji tamtejszej partii marksistowskiej, na czele której stał Hafizullah Amin, próbujący zmniejszyć zależność od Kremla. Zabicie go przez komandosów radzieckich w wyniku szturmu na pałac prezydencki w Kabulu (operacja Sztorm-333) i zastąpienie przez posłusznego Moskwie Babraka Karmala nie umocniło jednak wpływów radzieckich w tym kraju, ale doprowadziło do wojny totalnej. Siły zbrojne ZSRR musiały się w niej zmierzyć nie tylko z miejscową partyzantką i ochotnikami ze świata islamu, ale także z najnowocześniejszą bronią amerykańską. Konfrontację te przegrały, co stało się jedną z głównych przyczyn rozpadu ZSRR. Wojna doprowadziła jednak do całkowitej ruiny Afganistanu, zapoczątkowując trwającą do dzisiaj tragedię tego kraju. Zginęło w niej 14453 żołnierzy radzieckich, 18 tys. żołnierzy afgańskich sił rządowych, co najmniej 56 tys. mudżahedinów afgańskiego ruchu oporu oraz od 562 tys. do 2 mln cywilów afgańskich. 5 mln uchodźców opuściło Afganistan, dalsze 2 mln mieszkańców tego kraju stało się uchodźcami wewnętrznymi, a 3 mln odniosło rany lub zostało kalekami. Siły powietrzne ZSRR, podobnie jak Amerykanie w Wietnamie i Kambodży, dokonywały masowych nalotów na Afganistan. Stąd tak wysokie straty ludności cywilnej tak w Afganistanie, jak i wcześniej w Wietnamie.

Zakończenie „zimnej wojny” w latach 1989-1991 nie przyniosło ludzkości trwałego pokoju. Już w sierpniu 1990 r. rozpoczęła się pierwsza wojna w Zatoce Perskiej, spowodowana przez najazd Iraku na Kuwejt, co stało się pretekstem do interwencji zbrojnej koalicji zachodniej pod wodzą USA. Był to pierwszy postzimnowojenny konflikt zbrojny. Ataki terrorystyczne z 11 września 2001 r. w Nowym Jorku spowodowały ogłoszenie przez USA „wojny z terroryzmem”. Jej pierwszym etapem były interwencja amerykańska w Afganistanie (2001-2021) oraz druga wojna w Zatoce Perskiej w 2003 r., zakończona wieloletnią okupacją Iraku. USA i Wielka Brytania dokonały inwazji Iraku pod pretekstem likwidacji irackiej broni masowego rażenia oraz zakończenia związków tego kraju z Al Ka’idą. Po zajęciu Iraku przez siły USA i ich aliantów okazało się, że ani taka broń, ani takie związki nie istniały.

Równie szybko pierwszego postzimnowojennego konfliktu zbrojnego doczekała się Europa, kiedy pod koniec czerwca 1991 r. Jugosłowiańska Armia Ludowa interweniowała w Chorwacji i Słowenii. Tak rozpoczął się zbrojny etap rozpadu Jugosławii, trwający w latach 1991-1995 i 1998-1999, który przyniósł największe ofiary w Europie od zakończenia drugiej wojny światowej (około 140 tys., z czego najwięcej w Bośni i Hercegowinie). Podobnie krwawe były dwie wojny czeczeńskie w latach 1994-1996 i 1999-2009, czyli bezwzględne pacyfikacje przez Rosję dążącej do oderwania się od niej Czeczenii, które przyniosły straty po stronie czeczeńskiej sięgające od 100 do 140 tys. ofiar.

Koniec „zimnej wojny” nie położył kresu problemom będącym spadkiem po kolonializmie w Afryce, ale je zintensyfikował. Z czasem dodał też do nich nowe, wynikające z rosnącego w siłę ekstremizmu islamskiego. Wojna domowa w Rwandzie (1990-1993) i będące jej rezultatem ludobójstwo w tym kraju (1994), które pochłonęło milion ofiar, uruchomiły wieloletni proces destabilizacji Czarnej Afryki. W następstwie wydarzeń w Rwandzie doszło do tzw. Kryzysu Wielkich Jezior i pierwszej wojny domowej w Kongu w latach 1996-1997 (250 tys. ofiar i 222 tys. uchodźców). Od 1998 do 2003 r. toczyła się druga wojna domowa w Kongu, nazwana afrykańską wojną światową lub wielką wojną afrykańską. W zmagania zaangażowało się 8 państw afrykańskich i 25 ugrupowań zbrojnych. Bezpośrednio i pośrednio – z powodu chorób i głodu – zginęło 5,5 mln ludzi, a kolejne miliony uciekły lub zostały wysiedlone. Był to najkrwawszy konflikt zbrojny na świecie od zakończenia drugiej wojny światowej.

Podobnie wielkie cierpienia przyniosły wojna domowa w Sierra Leone z lat 1991-2002 (co najmniej 75 tys. ofiar), trwająca od 1991 r. wojna domowa w Somalii (ok. 500 tys. ofiar) oraz trwający od 2003 r. konflikt w Darfurze (zachodni Sudan). Liczba jego ofiar sięgnęła dotąd 300 tys. Jednakże łączna liczba ofiar konfliktów zbrojnych trawiących od 50 lat Sudan wyniosła 2 mln, natomiast 4,5 mln osób zostało zmuszonych do emigracji z tego kraju.

W 2021 r., a więc jeszcze przed agresją Rosji na Ukrainę, różnego rodzaju konflikty zbrojne trwały w około 20 państwach świata (m.in. w Afganistanie, Etiopii, Jemenie, Mjanmie, Somalii, Sudanie Południowym, Syrii i in.). Świat jednobiegunowy wcale nie stał się bardziej bezpieczny i mniej konfrontacyjny niż dwubiegunowy. Tym bardziej nie stanie się takim świat wielobiegunowy, którego dzisiaj domagają się Rosja i Chiny.

Bohdan Piętka

12 października 2022 r.

„Przegląd”, nr 42 (1188), 10-16.10.2022, s. 41-43

Odszedł Michaił Gorbaczow (1931-2022)

30 sierpnia 2022 r. zmarł w Moskwie 91-letni Michaił Gorbaczow – sekretarz generalny KC KPZR (od 11 marca 1985 do 24 sierpnia 1991 r.), pierwszy i ostatni prezydent ZSRR (od 15 marca 1990 do 25 grudnia 1991 r.) oraz laureat Pokojowej Nagrody Nobla (1990). Gorbaczow przeszedł do historii jako mąż stanu, który zakończył „zimną wojnę”, zgodził się na zjednoczenie Niemiec i umożliwił likwidację Żelaznej Kurtyny. Na Zachodzie, a szczególnie w Niemczech, był z tego powodu uwielbiany, a co najmniej bardzo szanowany. Inaczej natomiast rzecz miała się w jego ojczyźnie – Rosji – gdzie obwiniono go o rozpad Związku Radzieckiego i wielowymiarowy kryzys lat 90-tych. Nastrojom tym dał wyraz m.in. rzecznik Władimira Putina Dmitrij Pieskow, który w 2011 r. oświadczył, że „były szef ZSRR zasadniczo zrujnował kraj”, a w 2013 r. wyraził przekonanie, że nigdy już nie będzie w Rosji czegoś takiego jak pieriestrojka Gorbaczowa.

Rosyjscy nacjonaliści i neoimperialiści od 30 lat powtarzają narrację o „zdradzie” Gorbaczowa, który w potajemnym spisku z USA i państwami zachodnioeuropejskimi świadomie i celowo doprowadził do zniszczenia ZSRR. Niestety wierzy w to wielu Rosjan, którzy nie rozumieli i nie rozumieją reform Gorbaczowa oraz wyznają tzw. nostalgię za ZSRR, a ściślej nostalgię za wielką, silną i imperialną Rosją. To ta nostalgia na początku XXI w. wyniosła do władzy Władimira Putina i zaprowadziła Rosję tam, gdzie jest obecnie – tzn. na front wojny napastniczej z Ukrainą.

Kiedy 11 marca 1985 r. nadzwyczajne plenum KC KPZR wybrało 54-letniego Gorbaczowa na sekretarza generalnego KC KPZR, stał się on najmłodszym członkiem kierownictwa radzieckiego. Średnia wieku dygnitarzy zasiadających wtedy w Sekretariacie i Biurze Politycznym KC KPZR wynosiła 66 lat. Gorbaczow obejmował władzę po śmierci bezbarwnego 73-letniego Konstantina Czernienki, który funkcję sekretarza generalnego pełnił zaledwie rok (od lutego 1984 do marca 1985 r.). Poprzednik Czernienki – były szef KGB Jurij Andropow – stał na czele KPZR i ZSRR tylko przez dwa lata. Jako następca zmarłego w listopadzie 1982 r. Leonida Breżniewa Andropow zdawał sobie sprawę w jak głębokim kryzysie politycznym, gospodarczym i społecznym znajdował się ZSRR. Przyczyną tego kryzysu był model ustrojowy stworzony przez Józefa Stalina, którego zasadniczych fundamentów nie naruszyła powierzchowna destalinizacja przeprowadzona przez Chruszczowa (1956-1957) i który został zakonserwowany podczas 18-letnich rządów Breżniewa (1964-1982).

Jeden z mitów stworzonych przez nacjonalistycznych i komunistycznych krytyków Gorbaczowa mówi, że Andropow zamierzał podjąć głęboką reformę ustrojową wzorowaną na tzw. drodze chińskiej, czyli zapoczątkowanych w grudniu 1978 r. reformach Deng Xiaopinga. Tzw. chiński kurs polegał na zmianie modelu gospodarczego z państwowej gospodarki planowej na regulowaną przez państwo gospodarkę rynkową przy zachowaniu monopolu politycznego partii komunistycznej. Gorbaczow natomiast poszedł głównie w kierunku demokratyzacji ustroju politycznego, co miało stać się przyczyną katastrofy ZSRR. Gdyby zatem 70-letni Andropow nie zmarł w lutym 1984 r. i skopiował drogę chińską, to ZSRR zostałby ocalony. Ile prawdy jest w tym micie, trudno ocenić. Faktem jest jednak, że pierwsze nieśmiałe próby reform, które przeszły później do historii jako pieriestrojka, zostały podjęte przez Andropowa i to z jego poparciem Gorbaczow został w 1978 r. sekretarzem KC ds. rolnictwa.

Z kolei antykomunistyczni i proamerykańscy krytycy Gorbaczowa – w tym przede wszystkim wieloletni dysydent Władimir Bukowski (1942-2019) – głosili, że rzeczywistym celem pieriestrojki Gorbaczowa miało być poszerzenie strefy wpływów radzieckich poprzez izolację Europy Zachodniej od USA. Wspólnoty Europejskie miały przyjąć i urzeczywistnić program socjalistyczny, sformułowany przez zachodnią lewicę (w tym ruch eurokomunizmu), a następnie razem ze zdemokratyzowanym ZSRR współtworzyć „Wspólny Europejski Dom”. Również w tym wypadku nie można ocenić wiarygodności tych enuncjacji, które nie są oparte na rzetelnych źródłach.

Obejmując władzę Gorbaczow był w swoim kraju politykiem mało znanym, a na świecie w ogóle nieznanym. Pochodził z południa Rosji (Kraj Stawropolski). Urodził się w rodzinie chłopskiej, która od strony ojca miała korzenie rosyjskie, a od strony matki – ukraińskie. Zdobył wykształcenie prawnicze i ekonomiczne. Karierę partyjną rozpoczął w rodzimym Kraju Stawropolskim, gdzie doszedł do stanowiska I sekretarza komitetu krajowego oraz nadzorował budowę Wielkiego Kanału Stawropolskiego. Od 1962 do 1966 r. zarządzał miejscowymi kołchozami i sowchozami. W 1970 r. wszedł w skład KC, a od 1979 r. należał do Biura Politycznego.

Być może sędziwe wiekiem kierownictwo radzieckiej partii komunistycznej miało nadzieję, że specjalizujący się w ekonomii kołchozów Gorbaczow będzie wygodnym narzędziem w jego ręku i jako młodszy wiekiem nie umrze tak szybko jak Czernienko i Andropow. Tym większe było zaskoczenie – nie tylko w ZSRR, ale i na świecie – gdy wkrótce po objęciu władzy Gorbaczow zdecydowanie odciął się od polityki swoich poprzedników z Breżniewem na czele. Wkrótce na świecie zaczęły robić karierę rosyjskie słowa pieriestrojka (przebudowa) i głasnost (jawność). Katastrofa w elektrowni jądrowej w Czarnobylu pod koniec kwietnia 1986 r. ujawniła w jak głębokim kryzysie znajdował się wtedy ZSRR. Utwierdziło do Gorbaczowa w przekonaniu o konieczności głębokich reform politycznych i gospodarczych.

Demokratyzacja, zniesienie cenzury, walka z korupcją i pierwsze reformy rynkowe doprowadziły do głębokiej polaryzacji społecznej. Z jednej strony spotkały się z ogólnym poparciem, z drugiej wywołały zdecydowany opór konserwatywnego aparatu KPZR. Społeczeństwo radzieckie na pieriestrojkę Gorbaczowa nie było przygotowane i nie do końca rozumiało jej założenia. Niektóre posunięcia nowego sekretarza generalnego – jak np. zdecydowana walka z alkoholizmem i podniesienie cen alkoholu – zupełnie nie cieszyły się popularnością. Kurs przyjęty przez Gorbaczowa spotkał się także z oporem w niektórych państwach satelickich, zwłaszcza w NRD i Czechosłowacji. Erich Honecker zakazał nawet w 1988 r. rozpowszechniania na terenie NRD niektórych tytułów prasy radzieckiej, które według niego głosiły treści rewizjonistyczne.

Gorbaczow uruchomił procesy polityczne, których nie udało się już zatrzymać. Demokratyzacja oznaczała nie tylko częściowo wolne wybory na Zjazd Deputowanych Ludowych ZSRR (26 marca-4 kwietnia 1989 r.), ale także ujawnienie pełnej prawdy o zbrodniach stalinowskich. W dalszej kolejności zapoczątkowała emancypację narodową i polityczną w republikach związkowych (początkowo w republikach bałtyckich, Ukrainie i Gruzji). W polityce międzynarodowej Gorbaczow postawił na deeskalację stosunków i współpracę z Zachodem. Traktat o całkowitej likwidacji pocisków nuklearnych pośredniego zasięgu, podpisany 8 grudnia 1987 r. w Waszyngtonie przez Gorbaczowa i Ronalda Reagana, stał się symbolem końca wyścigu zbrojeń. Zgoda Gorbaczowa na zjednoczenie Niemiec, wycofanie wojsk radzieckich z Afganistanu i polityczne wycofanie się ZSRR z dotychczasowych państw satelickich (zaakceptowanie politycznych skutków tzw. Jesieni Ludów 1989 r.) oznaczały faktyczny koniec „zimnej wojny” oraz podziału Europy i świata na dwa antagonistyczne bloki polityczno-militarne.

W tym miejscu nie można nie wspomnieć o zgodzie Gorbaczowa na ujawnienie w 1990 r. prawdy o sprawstwie stalinowskiego kierownictwa ZSRR i organów bezpieczeństwa tego państwa w zbrodni katyńskiej. Umożliwiło to zapoczątkowanie poprawnego ułożenia stosunków polsko-radzieckich, a następnie polsko-rosyjskich. Niestety proces ten został później zaprzepaszczony przez polityków polskich i rosyjskich.

Celem pieriestrojki Gorbaczowa – wbrew twierdzeniom jego konserwatywnych krytyków – nie była likwidacja ZSRR, ale wielowymiarowa modernizacja. Rozpad polityczny tego państwa Gorbaczow próbował powstrzymać tłumiąc siłą aspiracje niepodległościowe w Kazachstanie (1986 r.), Gruzji (1989 r.), Azerbejdżanie (1990 r.) i na Litwie (lata 1990-1991). W jego koncepcji Związek Socjalistycznych Republik Radzieckich miał zostać zastąpiony przez Związek Suwerennych Republik. Było już jednak za późno. Model gospodarczy stworzony przez Stalina i zakonserwowany przez Breżniewa okazał się niereformowalny, a demokratyzacja i jawność życia politycznego w połączeniu z pogłębiającym się kryzysem gospodarczym spowodowały emancypację narodową w republikach związkowych i autonomicznych. Gorbaczowowska pieriestrojka okazała się spóźniona co najmniej o dekadę.

Ostateczny cios ZSRR zadali z jednej strony sprawcy tzw. puczu sierpniowego z Giennadijem Janajewem na czele (19-22 sierpnia 1991 r.), a z drugiej rosyjski przywódca Borys Jelcyn. Nieudana próba przejęcia władzy przez pogrobowców stalinizmu w sierpniu 1991 r. doprowadziła do ogłoszenia niepodległości przez Ukrainę i inne republiki związkowe oraz wzrostu politycznego znaczenia Borysa Jelcyna, który stłumił pucz i stanął na czele obozu demokratycznego. Jelcyn toczył co najmniej od 1990 r. walkę z Gorbaczowem o władzę na Kremlu. Nie mogąc usunąć prezydenta ZSRR, postanowił zlikwidować państwo, któremu ten prezydent przewodził. Dlatego doszło do zawarcia tzw. porozumienia białowieskiego z 8 grudnia 1991 r. pomiędzy liderami Rosji, Białorusi i Ukrainy, które zakończyło istnienie Związku Radzieckiego. Gorbaczow uznał porozumienie białowieskie za nielegalne, ale jedyne co mógł to ze smutkiem poinformować 25 grudnia 1991 r. w telewizji o rezygnacji z urzędu i końcu ZSRR. W 1996 r. kandydował w rosyjskich wyborach prezydenckich, ale uzyskał znikome poparcie (0,51% głosów). W 1998 r. założył Rosyjską Zjednoczoną Partię Socjaldemokratów, która nie zdobyła żadnego znaczenia.

Sygnatariuszami porozumienia białowieskiego oprócz Jelcyna byli Stanisław Szuszkiewicz (działacz demokratyczny i przewodniczący Rady Najwyższej Białoruskiej SRR) i Leonid Krawczuk (wieloletni działacz komunistyczny, a od 5 grudnia 1991 r. pierwszy prezydent Ukrainy). Obaj zmarli w tym roku. Szuszkiewicz 3 maja, a Krawczuk 10 maja 2022 r. Jest w tym coś niesamowicie symbolicznego, że Szuszkiewicz, Krawczuk i Gorbaczow – uczestnicy wydarzeń, które doprowadziły do demokratyzacji, a potem rozpadu ZSRR – zmarli niemal po sobie w czasie rozpętanej przez Putina wojny napastniczej z Ukrainą. Wojny, która oznacza ostateczne pogrzebanie rezultatów przemian demokratycznych, które współtworzyli.

Gorbaczow był krytykiem rządów Borysa Jelcyna (swojego przeciwnika politycznego). Natomiast stosunek Gorbaczowa do Putina był zmienny. Wspierał go w pierwszym okresie jego rządów (1999-2008). Później pozwalał sobie na wytykanie mu upadku demokracji, korupcji i dominacji byłych oficerów KGB w aparacie władzy. Jednak w 2014 r. poparł aneksję Krymu. „Cieszę się z tego zjednoczenia” – mówił wtedy rosyjskiej prasie, zaś w 2016 r. w wywiadzie dla „The Sunday Times” oświadczył: „Zawsze opowiadałem się za swobodnym wyrażaniem woli narodów, a większość mieszkańców Krymu chciała powrócić do Rosji”. W tym samym wywiadzie powiedział też, że „Amerykanie nie byli zainteresowani by pomóc Rosji w zbudowaniu stabilnej i silnej demokracji”. Ciosem dla Gorbaczowa była delegalizacja na przełomie 2021 i 2022 r. stowarzyszenia Memoriał, upamiętniającego i dokumentującego zbrodnie stalinowskie, które powstało na fali pieriestrojki w 1989 r. Bezskutecznie apelował do Prokuratury Generalnej Rosji o wycofanie wniosku o delegalizację Memoriału. W kilka dni po inwazji rosyjskiej na Ukrainę 24 lutego 2022 r. wydał przez swoją fundację oświadczenie, w którym wezwał do zaprzestania działań wojennych i rozpoczęcia negocjacji pokojowych. To było jego ostatnie słowo polityczne.

Niezależnie od różnych ocen Gorbaczowa zapisał się on w historii jako polityk, który doprowadził w skali globalnej do zakończenia rozpoczętego przez rewolucję październikową w 1917 r. eksperymentu komunistycznego i dzięki którem Związek Radziecki wszedł na drogę prowadzącą od totalitaryzmu i autorytaryzmu do demokracji. Droga ta, wbrew intencjom samego Gorbaczowa, doprowadziła do demontażu imperium i wyłonienia się z ZSRR szeregu niepodległych państw. Natomiast pod rządami Władimira Putina Rosja – uznająca się za głównego spadkobiercę ZSRR – weszła na drogę w kierunku dokładnie przeciwnym.

Bohdan Piętka

31 sierpnia 2022 r.

Pacyfikacja Garbatki 12 lipca 1942 roku

12 lipca 1942 r. miała miejsce pacyfikacja Garbatki-Letniska w powiecie kozienickim, dokonana przez gestapo przy udziale żandarmerii niemieckiej i Wehrmachtu. Miejscowość ta należała podczas okupacji niemieckiej do dystryktu radomskiego Generalnego Gubernatorstwa. Jej pacyfikacja – dokonana w odwecie za działalność polskiej konspiracji – nie była niczym niezwykłym w realiach okupacji niemieckiej. Taka forma odwetu i terroru dotknęła podczas okupacji niemieckiej 817 wsi polskich, z których ponad 440 zostało całkowicie lub częściowo spalonych, co z reguły było połączone z rozstrzeliwaniem mieszkańców oraz grabieżą ich mienia. Pacyfikacja Garbatki-Letniska na tle takich miejscowości różniła się tym, że dużą część jej mieszkańców deportowano natychmiast do KL Auschwitz.

Marian Baran – syn aresztowanego wtedy Władysława Barana (nr obozowy 46846) – tak wspominał początek pacyfikacji Garbatki: Pamiętnej nocy z 11 na 12 lipca 1942 r. spaliśmy w domu. Chyba o pierwszej po północy moja siostra Lucia obudziła nas, bo słyszała strzały i dobiegający z daleka warkot silników samochodowych. W czasie okupacji Polacy, przynajmniej w Garbatce, nie mieli samochodów. Ojciec i ja narzuciliśmy na siebie jakieś ubrania i wybiegliśmy na dwór. Mżył drobny deszczyk. Rzeczywiście, od strony Policzny słychać było nadjeżdżające samochody. Ojciec przystawił drabinę na strych naszego mniejszego domu i kazał mi szybko zakopać się w sianie. A było go tam mnóstwo. Powiedział, że on pobiegnie na blok kolejowy, gdzie była skrytka. Nie zdążyłem jeszcze przekopać się w głąb strychu, gdy na pobliskie targowisko nadjechały niemieckie samochody (…). Przez szparę w strychu widziałem, jak Niemcy prowadzili uliczką naszych sąsiadów: pana Makarskiego, dźwigającego maszynę do pisania, i pana Jaśkiewicza, którzy współpracowali przy wydawaniu i kolportażu gazetki „Reduta”.

Akcją represyjną w Garbatce-Letnisku i okolicach kierował SS-Hauptsturmführer Paul Fuchs (1908-1983) – szef placówki gestapo w dystrykcie radomskim, nazywany nie tylko z powodu nazwiska „lisem z Radomia”. Fuchs pracował w gestapo od 1936 r. Podczas kampanii wrześniowej 1939 r. służył w Einsatzkommando 2/III (jednostce operacyjnej Policji Bezpieczeństwa i Służby Bezpieczeństwa) przy 8 Armii niemieckiej. Następnie organizował struktury gestapo w dystrykcie radomskim (do jesieni 1942 r. był to referat IIIC, później referat IV miejscowej komendy Policji Bezpieczeństwa i Służby Bezpieczeństwa) i był ich szefem przez całą okupację niemiecką. Należał do tych funkcjonariuszy gestapo w Generalnym Gubernatorstwie, którzy wyróżniali się szczególną gorliwością w walce z polskim podziemiem, ludobójstwie Żydów i terrorze wobec Polaków. Zasługą Fuchsa i kierowanej przez niego placówki gestapo była m.in. deportacja w latach 1940-1944 około 16 tys. polskich więźniów politycznych z dystryktu radomskiego do KL Auschwitz.

Polskie podziemie wiedziało o mających nastąpić w Garbatce aresztowaniach. Komendant AK obwodu kozienickiego Adam Bielawski kilkakrotnie otrzymywał doniesienia o tworzeniu przez gestapo list proskrypcyjnych. M.in. 10 lipca 1942 r. Stanisław Ruman – szef wywiadu AK obwodu kozienickiego – otrzymał od osoby zatrudnionej w gestapo radomskim listę około 700 nazwisk wyznaczonych do aresztowania mieszkańców Garbatki-Letniska i okolic, którą niezwłocznie przedstawił Bielawskiemu. Nie wiadomo dlaczego nie ostrzeżono mieszkańców Garbatki o grożącym im niebezpieczeństwie. Najprawdopodobniej nie było to możliwe z powodu szybkości działań niemieckich. Już bowiem 11 lipca 1942 r. zgrupowanie większej ilości oddziałów niemieckich zablokowało dostęp do Garbatki-Letniska i pobliskich miejscowości.

Akcja pacyfikacyjna została dobrze przygotowana przez Fuchsa i jego ludzi. Wieś podzielono na sektory przyporządkowane konkretnym pododdziałom biorącym udział w pacyfikacji. Każdy dom, w którym mieszkały osoby wyznaczone do aresztowania, został otoczony. Tych, którzy próbowali uciekać, zabijano. Jeżeli nie zastano mężczyzny figurującego na liście, zabierano jako zakładniczkę jego żonę. Zatrzymywano także przypadkowe osoby, które przebywały w tym czasie we wsi. Aresztowanych zbierano w grupy i kazano im kłaść się na wiejskiej drodze twarzą do ziemi. Następnie zwożono ich samochodami pod silną eskortą do budynku miejscowej szkoły. Równocześnie z akcją w Garbatce-Letnisku przeprowadzono aresztowania w pobliskich miejscowościach: Garbatce Długiej, Garbatce-Zbyczynie i Ponikwie.

Podczas akcji pacyfikacyjnej Garbatki-Letniska podkomendni Fuchsa dokonali także likwidacji miejscowego getta. W jej rezultacie zastrzelili 62 Żydów, a kilkudziesięciu dołączyli do aresztowanych Polaków. Spośród osób zgromadzonych w szkole wybrano 52 zakładników (po dwóch księży, dwóch nauczycieli, dwóch lekarzy, dwóch pracowników leśnictwa itd.), którzy mieli zostać natychmiast rozstrzelani, gdyby polskie podziemie spróbowało przeciwdziałać trwającej pacyfikacji. Około godz. 18:00 na bocznicę miejscowego tartaku podstawiono kryte wagony towarowe, w których umieszczono pod silną eskortą 217 aresztowanych. Transport ten skierowano przez Radom i Kielce do KL Auschwitz, gdzie został zarejestrowany 13 lipca 1942 r.

Ofiarami aresztowań w Garbatce-Letnisku byli m.in. Zenon Majer (nr 46801) – zastępca dowódcy placówki AK w Policznej, Stefan Bronik (nr 46872), Włodzimierz Chojnacki (nr 46829), Wiktor Frączkowski (nr 46868) i Jan Jagodziński (nr 46857) – zaangażowani w kolportaż prasy konspiracyjnej oraz uczestniczący w działalności konspiracyjnej leśnicy: Szczepan Gieruszka (nr nieznany), Stanisław Handelsman (nr 62353) i jego syn Wiesław (nr 46910), Mieczysław Jasiński (nr nieznany), Zenon Łuczywko vel Łuczywek (nr 46855) i Tadeusz Mąkowski (nr 46887).

Do dzisiaj nie ustalono dokładnej liczby aresztowanych podczas pacyfikacji Garbatki-Letniska i okolic, pomimo śledztwa prowadzonego w latach 70-tych XX w. przez Główną Komisję Badania Zbrodni Hitlerowskich w Polsce. Według jednego z powojennych szacunków miano aresztować 973 osoby, w tym 318 z samej Garbatki-Letniska. Inny szacunek z tego okresu podawał, że aresztowano ponad 800 osób, w tym około 700 z Garbatki-Letniska. Trudność w dokładnym ustaleniu liczby aresztowanych bierze się stad, że była to popularna miejscowość letniskowa i wśród aresztowanych znajdowało się także wiele osób przyjezdnych. Deportowano je do KL Auschwitz w okresie późniejszym, w różnych transportach z dystryktu radomskiego.

Sporządzony przez gestapo raport z 21 sierpnia 1942 r. podaje, że podczas akcji pacyfikacyjnej w Garbatce-Letnisku i okolicach ujęto 297 osób (221 Polaków i 76 Żydów), z których 57 pozostawiono do dalszych przesłuchań, 23 zwolniono, a 217 osób (141 Polaków i 76 Żydów) natychmiast skierowano do KL Auschwitz. Był to jedyny w historii tego obozu transport więźniów aresztowanych w jednej miejscowości i od razu skierowanych do obozu.

Jako przyczynę akcji represyjnej podano we wspomnianym raporcie ataki na pociągi niemieckie, przewożące zaopatrzenie dla Wehrmachtu na froncie wschodnim, dokonywane od jesieni 1941 r. do stycznia 1942 r. na trasie Pionki-Garbatka. Gestapo ujęło 13 żołnierzy polskiego podziemia biorących udział w tych atakach i w wyniku śledztwa zorientowało się, że na terenie gminy Garbatka-Letnisko znajduje się silny ośrodek polskiej konspiracji. Już na początku okupacji powstała tam Polska Organizacja Wojskowa, która w 1940 r. została włączona do ZWZ. W 1940 r. umieszczono w Garbatce-Letnisku komendę ZWZ (później AK) obwodu kozienickiego. Wiosną 1941 r. zaczęto też organizować Bataliony Chłopskie. Większość mieszkańców gminy była zaangażowana w działalność konspiracyjną lub ją wspierała.

57 osób pozostawionych w budynku szkoły powszechnej w Garbatce poddano brutalnemu śledztwu, które trwało 18 dni. Oprócz Paula Fuchsa okrucieństwem wobec ofiar tego śledztwa wyróżniał się gestapowiec Kurt Steigert. Po zakończeniu śledztwa zwolniono 14 mężczyzn i trzy kobiety. Pozostałych wysłano do więzienia policyjnego w Kielcach, skąd później także trafili do KL Auschwitz. Spośród 217 osób przywiezionych do KL Auschwitz 13 lipca 1942 r. co najmniej 163 zginęły w tym obozie jeszcze przed końcem 1942 r. Z tego transportu wojnę przeżyło prawdopodobnie tylko 12 osób. Ogółem spośród kilkuset osób aresztowanych i zatrzymanych podczas pacyfikacji Garbatki-Letniska i okolicznych miejscowości wojnę przeżyło 46. Była to zatem akcja eksterminacyjna, której cel stanowiła zagłada Polaków zaangażowanych w działalność konspiracyjną lub o to tylko podejrzewanych oraz przebywających jeszcze tej miejscowości Żydów.

Bohdan Piętka

15 lipca 2022 r.

„Przegląd”, nr 29 (1175), 11-17.07.2022, s. 32-33

Powrót Polski na Górny Śląsk

20 czerwca 1922 r. oddziały wojska polskiego wkroczyły do Katowic, rozpoczynając formalny proces przejmowania części Górnego Śląska, która została przyznana Polsce decyzją aliantów zachodnich. Sprawa przynależności państwowej Górnego Śląska rozstrzygnęła się w latach 1919-1921. Przedmiotem sporu polsko-niemieckiego była większość obszaru rejencji opolskiej pruskiej prowincji śląskiej, obejmująca część Opolszczyzny i teren przemysłowy z Katowicami na czele. Do przyłączenia tych ziem – mieszanych narodowościowo, a historycznie do XIV w. polskich – dążyło odrodzone w 1918 r. państwo polskie. Dążenia te wspierał polski ruch narodowy na Górnym Śląsku, zwalczany przez Niemcy. Dla obu państw kwestią strategiczną była przynależność nie tyle samego obszaru rejencji opolskiej, co górnośląskiego przemysłu ciężkiego i wydobywczego. Była to kwestia niezwykle ważna zwłaszcza dla odbudowującego się po 123 latach zaborów państwa polskiego.

O znaczeniu dla Niemiec spornych z Polską terenów najlepiej świadczy fakt podniesienia rejencji opolskiej mocą ustawy z 14 października 1919 r. do rangi prowincji Górny Śląsk (Provinz Oberschlesien) ze stolicą w Opolu. Stało się to już po pierwszym powstaniu śląskim (16-24 sierpnia 1919 r.), które uświadomiło Niemcom, że walka o utrzymanie Górnego Śląska nie będzie łatwa. Formalną władzę na spornym z Polską obszarze sprawowała od 11 lutego 1920 r. do 10 lipca 1922 r. Międzysojusznicza Komisja Rządząca i Plebiscytowa, powołana na mocy art. 88 traktatu wersalskiego i umowy francusko-niemieckiej z 9 stycznia 1920 r. w celu przeprowadzenia plebiscytu na Górnym Śląsku. Jej przewodniczącym był francuski gen. Henri Le Rond – członek Komisji do Spraw Polskich na konferencji pokojowej w Paryżu. 21 stycznia 1920 r. Rada Najwyższa Konferencji Pokojowej w Paryżu skierowała na obszar plebiscytowy wojska okupacyjne – początkowo francuskie, później także włoskie i brytyjskie – podporządkowane Naczelnemu Dowództwu Wojsk Sprzymierzonych na Górnym Śląsku.

Walka polsko-niemiecka o Górny Śląsk skutkowała drugim powstaniem śląskim (19-25 sierpnia 1920 r.), które w przeciwieństwie do pierwszego nie było już ze strony polskiej tylko manifestacją zbrojną, ale objęło cały obszar przemysłowy Górnego Śląska i cześć Opolszczyzny. Co najważniejsze – było powstaniem zwycięskim, które zmusiło stronę niemiecką do ustępstw, w tym przede wszystkim utworzenia mieszanej policji plebiscytowej. Przegranie przez Polskę plebiscytu z 20 marca 1921 r. doprowadziło do wybuchu największego i także zwycięskiego trzeciego powstania śląskiego (2 maja-5 lipca 1921 r.), będącego faktycznie nieformalną wojną polsko-niemiecką o Górny Śląsk. To głównie trzecie powstanie śląskie zadecydowało o korzystniejszym dla Polski, w przeciwieństwie do pierwotnie zakładanego, podziale obszaru plebiscytowego Górnego Śląska.

Nie stało się to jednak od razu. Po zakończeniu trzeciego powstania śląskiego losy Górnego Śląska oddano w ręce aliantów zachodnich. Pierwsze próby wypracowania kompromisu granicznego, podejmowane przez Radę Najwyższą Konferencji Pokojowej i specjalną komisję ekspertów, zakończyły się niepowodzeniem w sierpniu 1921 r. W tej sytuacji kwestie te przeniesiono do procedowania na forum Ligi Narodów. Porozumienie osiągnięto dopiero po dwóch miesiącach rokowań. Opierało się ono na dyskutowanej już w sierpniu 1921 r. propozycji eksperta francuskiego Louisa Loucheur’a. Proponował on podział tzw. górnośląskiego trójkąta przemysłowego zgodnie z wynikami plebiscytu poza obszarem zindustrializowanym. Podział taki eliminował groźbę powstania enklaw niemieckich na obszarze powiatów wiejskich zdominowanych przez ludność polską. Rada Ligi Narodów podjęła właśnie na tej podstawie 12 października 1921 r. uchwałę o podziale Górnego Śląska.

Ustalenia te zaakceptowała następnie Konferencja (Rada) Ambasadorów, czyli działający w latach 1920-1925 organ wykonawczy traktatu wersalskiego, złożony z przedstawiciela Francji oraz paryskich ambasadorów Wielkiej Brytanii, Włoch, Japonii i USA (po ustąpieniu USA – Belgii). Osiągnięcie porozumienia Konferencja Ambasadorów oznajmiła w nocie z 20 października 1921 r. Nie oznaczało to jednak natychmiastowego podziału Górnego Śląska pomiędzy Niemcy i Polskę. Jako warunek wejścia w życie porozumienia Konferencja Ambasadorów postawiła zagwarantowanie mniejszościom narodowym po obu stronach przyszłej granicy praw zabezpieczających ich swobody polityczne, gospodarcze i kulturalne. Polsko-niemieckie rozmowy na ten temat rozpoczęły się 23 października 1921 r. w genewskiej siedzibie Ligi Narodów, a przewodniczył im były prezydent Konfederacji Szwajcarskiej Felix Calonder. Rokowania te, nie pozbawione kryzysów, toczyły się aż pół roku. Dopiero 15 maja 1922 r. podpisano w Genewie polsko-niemiecką Konwencję dotyczącą Górnego Śląska (nazwaną konwencją genewską).

W czasie polsko-niemieckich rokowań w Genewie władzę na przyznanej Polsce części Górnego Śląska sprawowała Naczelna Rada Ludowa, złożona z przedstawicieli polskich stronnictw politycznych. To ten organ stworzył zręby administracji polskiej późniejszego województwa śląskiego, w tym główne instytucje publiczne i system władzy terytorialnej. W czerwcu 1922 r. Naczelna Rada Ludowa przekształciła się w Tymczasową Radę Wojewódzką.

Podpisanie konwencji genewskiej w sprawie podziału Górnego Śląska usunęło ostatnią przeszkodę na drodze wycofania wojsk koalicyjnych, które stacjonowały na obszarze plebiscytowym od stycznia 1920 r. Odtąd bieg wydarzeń przyspieszył. 15 czerwca 1922 r., po rokowaniach z udziałem rządów Polski i Niemiec oraz Międzysojuszniczej Komisji Rządzącej i Plebiscytowej, podpisano ostateczną umowę dotyczącą warunków przejmowania terytoriów przyznanych obu państwom. Umożliwiło to wkroczenie na były obszar plebiscytowy wojsk niemieckich od zachodu i wojsk polskich od wschodu. Termin zajęcia przez Polskę pięciu wyznaczonych stref ustalono na dni od 17 czerwca do 10 lipca 1922 r.

17 czerwca 1922 r. rozwiązano w Katowicach miejscową policję, a jej miejsce zajęła przybyła z Polski policja piesza, a kilka dni później także konna. 19 czerwca na katowickim rynku odbyła się parada wchodzących w skład wojsk alianckich oddziałów francuskich, które następnie rozpoczęły wymarsz z Katowic. Tego samego dnia podpisany też został w Katowicach akt oddania władzy przez Komisję Międzysojuszniczą w ręce przedstawicieli rządu polskiego, którymi byli Wojciech Korfanty (polski komisarz plebiscytowy na Górnym Śląsku i dyktator trzeciego powstania śląskiego) i Józef Rymer (członek Naczelnej Władzy Cywilnej w trzecim powstaniu śląskim i pierwszy wojewoda śląski). Obaj wchodzili w skład Komisariatu Naczelnej Rady Ludowej, która sprawowała władzę na przyznanej Polsce części obszaru plebiscytowego od października 1921 do czerwca 1922 r.

Po podpisaniu aktu przejęcia władzy straż na śląsko-polskich posterunkach granicznych przejęli powstańcy śląscy w miejsce żołnierzy alianckich. Następnego dnia – 20 czerwca 1920 r. – wojsko polskie pod dowództwem gen. Stanisława Szeptyckiego wkroczyło na Górny Śląsk. Centralne uroczystości powitania oddziałów polskich odbyły się tego dnia w Katowicach, przy okazji zajmowania pierwszej wyznaczonej przez aliantów strefy – powiatu ziemskiego katowickiego i miasta Katowice. Triumfalny przemarsz rozpoczął się w Szopienicach, gdzie przebiegała wówczas granica pomiędzy Polską a obszarem plebiscytowym. Tam ustawiono bramę triumfalną, pod którą o godz. 8:00 podeszli pierwsi żołnierze polscy z gen. Szeptyckim na czele. Do słupów bramy przywiązano symboliczny łańcuch pomalowany w pruskie czarno-białe pasy. Józef Rymer, z ustawionej obok trybuny honorowej, wygłosił mowę do stojącego jeszcze za łańcuchem gen. Szeptyckiego. Powiązał w niej powstania śląskie z polskimi powstaniami narodowymi z 1830 i 1863 r.

Po kolejnych przemówieniach odegrano na rozkaz gen. Szeptyckiego Mazurka Dąbrowskiego, następnie marsz żałobny na część poległych powstańców śląskich oraz Rotę. Momentem kulminacyjnym powitania stało się rozkucie młotem symbolicznego łańcucha przez powstańca inwalidę Juliusza Chowańca. Przy powtórnie zagranym Mazurku Dąbrowskiego gen. Szeptycki przekroczył granicę. Już na śląskiej ziemi sześcioletnia dziewczynka wręczyła mu bukiet biało-czerwonych kwiatów. Idących za generałem żołnierzy polskich powitały na moście w Szopienicach wiwatujące tłumy. Szpaler rozentuzjazmowanych tłumów towarzyszył też przemarszowi wojska polskiego na drodze z Szopienic do Zawodzia, na której ustawiono około 30 odświętnie udekorowanych bram triumfalnych. Nie było ani jednego domu, a nawet okna, które nie byłyby przyozdobione w białe orły i biało-czerwone chorągiewki. Inaczej sytuacja wyglądała w centrum Katowic, gdzie zdarzały się domy i ulice, które nie były udekorowane w polskie barwy i symbole. W centrum miasta mieszkało bowiem wielu Niemców, którzy zachowywali rezerwę lub wrogość do przykrej zapewne dla nich uroczystości.

Gen. Szeptycki, dziękując za powitanie na katowickim rynku, wzniósł okrzyk na część ludu śląskiego. Wtedy też otrzymał z rąk powstańców śląskich miecz symbolizujący przekazanie państwu polskiemu władzy nad Górnym Śląskiem. Następnie gen. Szeptycki, siedzący na koniu, przyjął defiladę wojsk polskich i powstańców śląskich. Uroczystości związane z wkraczaniem wojska polskiego do poszczególnych powiatów wszędzie przebiegały według podobnego scenariusza: powitanie żołnierzy polskich, defilada oddziałów polskich i powstańców, dekorowanie odznaczeniami zasłużonych w walkach z Niemcami powstańców i polskich działaczy narodowych oraz msza święta, mająca podkreślić duchową wagę wydarzenia. Ceremonie powitalne przygotowywały polskie organizacje polityczne i społeczne, które utworzyły wojewódzki Komitet Przyjęcia Wojska Polskiego, na czele którego stał Wojciech Korfanty. Jego odpowiednikiem był dla całej Polski Centralny Komitet Uroczystości Dnia Objęcia Górnego Śląska.

23 czerwca 1922 r. triumfalnie witano wojsko polskie w Królewskiej Hucie (obecnie Chorzów) i powiecie bytomskim, 26 czerwca w Piekarach Śląskich, 29 czerwca w Pszczynie, a 4 lipca w powiecie rybnickim. W całym regionie zbudowano ponad 200 bram triumfalnych. W Piekarach Śląskich witał gen. Szeptyckiego i żołnierzy polskich bardzo wzruszony 78-letni Wawrzyniec Hajda – górnik, poeta-samouk, nazywany Śląskim Wernyhorą, który całe dorosłe życie poświęcił walce z germanizacją i sławieniu przyszłej Polski. Zmarł dziewięć miesięcy później – 27 marca 1923 r. – już pod rządami polskimi, których doczekania pragnął, przepowiadając w swoich wierszach powrót Polski na Górny Śląsk. Formalne zakończenie zjednoczenia z Polską przyznanej jej części Górnego Śląska nastąpiło 16 lipca 1922 r. Podpisano wówczas w Katowicach uroczysty Akt Objęcia Górnego Śląska przez Polską. Na uroczystość tę przybyła około 150-sosbowa delegacja rządowa i parlamentarna na czele z marszałkiem Sejmu Ustawodawczego Wojciechem Trąmpczyńskim i ministrem spraw wewnętrznych Antonim Kamieńskim.

Polska otrzymała w 1922 r. tylko 39% (3214 km2) obszaru plebiscytowego zamieszkanego przez 996,5 tys. osób (46% populacji obszaru plebiscytowego). Był to jednak obszar, na którym znajdowała się większość (75%) przemysłu górnośląskiego. Jego przyłączenie do II RP stanowiło zatem ogromny sukces polityczny i gospodarczy. Polska część Górnego Śląska wniosła do odrodzonej po ponad stuleciu zaborów Polski ogromny potencjał gospodarczy. Spośród 67 kopalń węgla kamiennego II RP otrzymała aż 53. Ponadto przypadły jej wszystkie kopalnie rud żelaza, dwie trzecie kopalń rud cynku i ołowiu oraz większość przemysłu hutniczego. Potencjał ten stanowił aż 90% produkcji przemysłowej II RP po 1922 r.

Także pod względem cywilizacyjnym przyłączona część Górnego Śląska znacznie przewyższała pozostałe ziemie II RP. Gęstość zaludnienia województwa śląskiego wynosiła 266 osób na km2, znacznie przewyższając średnią ogólnopolską wynoszącą 83 osoby na km2. Na polskim Górnym Śląsku z rolnictwa utrzymywał się co dziesiąty mieszkaniec (12,2%), podczas gdy w całej Polsce wskaźnik ten wynosił około 60% (na Kresach Wschodnich 80%). W 1938 r. w województwie śląskim było najmniej osób (27%) zarabiających poniżej niezbędnego minimum, które wynosiło 20 zł. Większość budynków w miastach górnośląskich, w przeciwieństwie do pozostałych regionów Polski, dysponowała wówczas dostępem do sieci kanalizacyjnej, wodociągów, elektryczności i gazu. W Katowicach i Chorzowie udogodnienia takie miało 67% mieszkań, podczas gdy w Poznaniu 64%, Krakowie – 48%, Warszawie – 44%, Lwowie – 36%, a w Lublinie – 8%. W województwie śląskim prawie nie było też analfabetyzmu, podczas gdy w skali całej Polski problem ten dotyczył czwartej części ludności (w poszczególnych województwach poza śląskim było od 30 do 50% analfabetów).

Polska otrzymała zatem w 1922 r. na Górnym Śląsku obszar terytorialnie nieduży, ale gospodarczo i cywilizacyjnie wysoko rozwinięty, przypominający swoim charakterem Europę Zachodnią i przewyższający pod tym względem pozostałe dzielnice II RP. Nie ulega wątpliwości, że Polska międzywojenna bez Górnego Śląska byłaby gospodarczo dużo słabsza, a jej możliwości rozwojowe byłyby znacznie skromniejsze. To samo zresztą można powiedzieć o Polsce po 1945 r.

II RP obejmując po traktacie ryskim z 18 marca 1921 r. obszerne terytorialnie, ale słabo rozwinięte gospodarczo, pozbawione większego przemysłu, oparte na zacofanym rolnictwie i do tego wielonarodowościowe Kresy Wschodnie konserwowała półfeudalną strukturę społeczno-gospodarczą, która w znaczący sposób utrudniała modernizację odzyskanego po 123 latach zaborów państwa. Tylko Polska zwrócona na zachód, w kierunku ziem dobrze rozwiniętych gospodarczo, w tym znacząco już uprzemysłowionych, miała szansę na modernizację. Rozumiał to Korfanty, który powiedział, że jeden powiat na Górnym Śląsku, w Wielkopolsce, czy na Pomorzu jest więcej wart niż całe województwo za Bugiem.

Przyłączona do Polski część Górnego Śląska stała się na mocy uchwalonego przez Sejm RP 15 lipca 1920 r. Statutu Organicznego autonomicznym województwem śląskim. Pierwsze wybory do Sejmu Śląskiego odbyły się we wrześniu 1922 r. Miesiąc wcześniej wizytę w województwie śląskim złożył naczelnik państwa, marszałek Józef Piłsudski, który odwiedził kilka miast i odznaczył zasłużonych śląskich powstańców oraz działaczy narodowych. Było to już po tym jak Piłsudski, będący politycznym przeciwnikiem Wojciecha Korfantego, nie zgodził się na objęcie przez niego urzędu premiera (na to stanowisko Korfanty został desygnowany 14 lipca 1922 r. przez Komisję Główną Sejmu RP).

Tak Polska i Górny Śląsk wchodziły w niełatwy okres dwudziestolecia międzywojennego. Przewidział to Wojciech Korfanty, który przemawiając w czerwcu 1922 r. na katowickim rynku mówił z obawą, że zakończenie walk o polski Górny Śląsk jest dopiero początkiem trudnego procesu integracji tej ziemi z Rzecząpospolitą. Mimo wszystkich późniejszych zawirowań dziejowych i tragicznego losu samego Korfantego, który zmarł 17 sierpnia 1939 r., niecały miesiąc po zwolnieniu go w ciężkim stanie z więzienia na Pawiaku – integracja z Polską była korzystna także dla Górnego Śląska. Wbrew bowiem opiniom krzewionym obecnie przez środowiska separatystyczne Polska – zarówno ta z lat międzywojennych, jak i ta z lat 1945-1989 – mając świadomość wartości Górnego Śląska, starała się ten region rozwijać. Również kulturowo, o czym świadczy powstanie na tym terenie po 1945 r. silnego ośrodka akademickiego i naukowo-badawczego. Częściowa dewastacja gospodarcza tego regionu nastąpiła dopiero w wyniku transformacji ustrojowej po 1989 r.

Bohdan Piętka

23 czerwca 2022 r.

„Przegląd”, nr 26 (1172), 20-26.06.2022, s. 34-36

Ucieczka karnej kompanii z KL Auschwitz

10 czerwca 1942 r. miała miejsce jedna z najbardziej tragicznych ucieczek w historii KL Auschwitz. Była to największa zbiorowa ucieczka w historii tego obozu. Podjęta została przez około 50-ciu polskich więźniów politycznych osadzonych w karnej kompanii (Strafkompanie – SK) w Birkenau. Przyczyną ryzykownego kroku, na który się zdecydowali była grożąca im śmierć – w wyniku egzekucji lub brutalnego traktowania przez esesmanów i więźniów funkcyjnych. Uciekali głównie młodzi ludzie 19-, 20-letni, którzy chcieli dalej walczyć z Niemcami – wspominał po latach jeden z siedmiu uczestników ucieczki, którzy ją przeżyli. Był nim August Kowalczyk – urodzony 15 sierpnia 1921 r. w Tarnawie-Górze (powiat włoszczowski), absolwent liceum w Dębicy, aresztowany na Słowacji podczas próby przedostania się do wojska polskiego we Francji i deportowany 4 grudnia 1940 r. z więzienia w Tarnowie do KL Auschwitz, gdzie został więźniem nr 6804.

Karne komando męskie w KL Auschwitz zostało utworzone na początku sierpnia 1940 r. Osadzenie w nim, kończące się często śmiercią więźnia, było słusznie uważane przez więźniów za jedną z najsurowszych represji w obozie. Trafić tam można było m.in. za zabronione kontakty z ludnością cywilną, próbę ucieczki, posiadanie dodatkowej żywności, odzieży, pieniędzy lub fotografii bliskich osób, albo zbyt powolną – wedle uznania esesmana lub kapo – pracę. Więźniowie tego komanda byli izolowani od pozostałych. Nie wolno im było kontaktować się z innymi więźniami ani otrzymywać listów. Wykonywali tylko najcięższe prace fizyczne i zwykle musieli robić to w biegu. Podlegali też wyjątkowo brutalnemu traktowaniu ze strony esesmanów i więźniów funkcyjnych. Czas osadzenia więźnia w karnej kompanii wynosił przeważnie od miesiąca do roku.

W pierwszych dwóch latach kierowano do niej księży katolickich, polskich więźniów politycznych oraz nielicznych jeszcze w tym czasie w obozie Żydów. Z czasem mógł tam trafić każdy więzień. Początkowo karną kompanię umieszczono w obozie macierzystym KL Auschwitz I – w bloku 3, później 11. W maju 1942 r. została przeniesiona do bloku 1 na odcinku BIb obozu w Birkenau. Przyczynę tego przeniesienia następująco opisał August Kowalczyk w swoich wspomnieniach pt. „Refren kolczastego drutu. Trylogia prawdziwa”:

Pod koniec kwietnia 1942 roku, do Auschwitz’u, zjechali przedstawiciele Gestapo z różnych miast na terenie Generalnego Gubernatorstwa. Przeprowadzili kontrolę losów swoich „klientów”, których w swoim czasie przesłali w celu szybkiej i radyklanej likwidacji. Okazało się, że prawie pół tysiąca tych, którzy już dawno powinni wyjść z obozu przez komin krematorium, radzi sobie w obozie i to wcale nieźle. Były to przeważnie małe numery, z najwcześniejszych transportów. Obóz organizował się w tym czasie. Poszli więc na tak zwane funkcje i atrakcyjne „posady”. Do kuchni, kartoflarni, kantyny więźniarskiej, esesmańskiej. Pracowali w stajni, gospodarstwie rolnym. W ślusarni, kuźni, stolarni. W biurach obozowych i w koszarach SS. Na funkcjach w blokach mieszkalnych (…). Skwapliwie wyłuskano „szczęśliwców” i wysłano do Karnej Kompanii, oznaczając dodatkowo „czerwonymi punktami” (Rotpunkt). Tak dotychczas oznaczano w SK jedynie Żydów i więźniów szczególnie niebezpiecznych, podejrzanych o chęć ucieczki. W Karnej zaczęło gwałtownie ubywać „Rotpunktów”. Wzywani do obozu macierzystego, więcej już nie pojawiali się w SK. Od kolegów pracujących w administracji dowiedzieliśmy się, że są rozstrzeliwani pod ścianą straceń, na dziedzińcu bloku 11.

27 maja 1942 r. osadzono w karnej kompanii około 400 polskich więźniów politycznych, których deportowano do obozu w 1941 i 1942 r. z Warszawy i Krakowa (przeważnie byli to żołnierze polskiej konspiracji). Ich nazwiska wyczytano na apelu w obozie macierzystym , po czym odprowadzono ich pod eskortą esesmanów do Birkenau. Następnego dnia dołączono do nich 20 więźniów skierowanych z aresztu obozowego w bloku 11 obozu macierzystego. Znajdował się wśród nich więzień nr 6804, który do aresztu obozowego trafił 13 maja za utrzymywanie kontaktów z ludnością cywilną wraz z trzema innymi więźniami komanda Bodenwirtschaftsdienst z podobozu oświęcimskiego Buna (Monowitz) w Monowicach.

Już podczas śledztwa w wydziale politycznym (obozowa placówka gestapo) esesman Gerhard Lachmann zakomunikował Kowalczykowi, że zginie w karnej kompanii. W dniu skierowania do Birkenau grupy 20 więźniów z aresztu obozowego podoficer raportowy Gerhard Palitzsch odczytał każdemu z nich wyroki komendanta obozu. Więzień nr 6804 dowiedział się, że za kontakty z cywilami został skazany na dożywotni pobyt w karnej kompanii, a za posiadanie kwoty pieniędzy niezgodnej z regulaminem na karę chłosty – dwa razy po 25 uderzeń kijem. Skończyły się marzenia o przeżyciu – podsumował to Kowalczyk w swoich wspomnieniach.

Nie tylko więzień nr 6804, ale nikt z więźniów skierowanych do karnej kompanii 27 i 28 maja 1942 r. nie miał wątpliwości co go czeka. Ich obawy co do groźby niechybnej śmierci potwierdziły się bardzo szybko. 4 czerwca 1942 r. wydział polityczny wezwał z Birkenau do obozu macierzystego 12 więźniów karnej kompanii (osadzonych w niej 27 maja), pochodzących z Warszawy i okolic. Wprowadzono ich do bloku 11, a następnie pomiędzy godz. 15:00 a 15:30 wyprowadzono na dziedziniec bloku 11 i rozstrzelano pod Ścianą Straceń. Byli to: Mirosław Mirowski (nr 12401), Włodzimierz Makaliński (nr 12710), Bolesław Penta (nr 13337), Tadeusz Łącki (nr 16818), Franciszek Jarzyna (nr 16859), Hieronim Klepacki (nr 16897), Jarema Fediw (nr 18390), Stefan Kunka (nr 18484), Stanisław Maliszewski (nr 18504), Stanisław Mucha (nr 18526), Stanisław Paderewski (nr 18554) i Witko Skiepko (nr 18615). Ich zgon potwierdził lekarz SS Friedrich Entress, podając jako przyczynę śmierci „nagły atak serca” (plötzlicher Herztod).

Następna egzekucja więźniów osadzonych w karnej kompanii pod koniec maja 1942 r. odbyła się w dniu 6 czerwca. Zginęło wtedy pod Ścianą Straceń dziewięciu Polaków z Warszawy: Stanisław Czech (nr 11227), Franciszek Czerniak (nr 11235), Władymir Goliński (nr 11248), Władysław Joniec (nr 11257), Władysław Jarosz (nr 11258), Zbigniew Kotowski (nr 11264), Aleksander Radomski (nr 12547), Zygmunt Kalinowski (nr 18799) i Feliks Końca (nr 22841).

W tej sytuacji ich koledzy postanowili ratować się ucieczką. Do pracy karna kompania wychodziła niedaleko poza obóz w Birkenau. Kopała tam rów melioracyjno-odpływowy, który miał połączyć obóz w Birkenau z płynącą nieopodal Wisłą, nazwany przez esesmanów rowem królewskim (Königsgraben). Stamtąd więźniowie postanowili uciec po sygnale (gwizdku) obwieszczającym koniec pracy i powrót do obozu. Kommandoführerem karnej kompanii był SS-Hauptscharführer Otto Moll (późniejszy szef krematoriów w obozie Birkenau, odpowiedzialny za akcję masowej zagłady Żydów w komorach gazowych). Praca pod jego nadzorem staje się zabójcza. Mnożą się morderstwa popełniane na słabych, wycieńczonych więźniach – napisał August Kowalczyk w swoich wspomnieniach.

10 czerwca 1942 r. rozegrał się dramat ucieczki. Zgodnie z planem ucieczka miała się rozpocząć w momencie wieczornego sygnału zakończenia pracy. Jednakże z powodu silnej ulewy Moll zarządził wcześniejszą przerwę w pracy. Miało to miejsce około godz. 16:30. Jego gwizdek wprowadził zamieszanie wśród więźniów. Do ucieczki rzuciło się około 50 z nich. Kilkunastu uciekinierów zawrócili więźniowie funkcyjni (kapo). Esesmani podjęli natychmiastowy pościg, podczas którego strzelali do uciekających seriami z pistoletów maszynowych. Schwytali dwóch więźniów: Tadeusza Pejsika (nr 12549) i Henryka Pajączkowskiego (nr 22867). Dostarczono ich do obozu macierzystego i osadzono w areszcie obozowym w bloku 11. 8 lipca 1942 r. zostali powieszeni w pierwszej egzekucji publicznej w obozie macierzystym.

Pozostałych więźniów karnej kompanii, którzy na skutek dezorientacji nie podjęli ucieczki, esesmani popędzili z powrotem do obozu w Birkenau i ustawili do apelu pomiędzy barakami nr 1 i 2 na odcinku BIb. Wkrótce przez bramę wniesiono tam zwłoki 13 więźniów zastrzelonych podczas ucieczki. Byli to: Mieczysław Kawecki (nr 3673), Julian Dębieć (nr 9180), Bolesław Pejsik (nr 12540), Stanisław Maringe (nr 12691), Mieczysław Jaworski (nr 13353), Edward Rogaliński (nr 13407), Bogusław Szubarga (nr 13576), Henryk Lachowicz (nr 16809), Antoni Urban (nr 18647), Władysław Pruszyński (nr 19905), Jerzy Neymann (nr 22293), Władysław Skurczyński (nr 22876) i Adam Paluch (nr 27064).

Ucieczka udała się tylko dziewięciu więźniom. Należeli do nich: August Kowalczyk (nr 6804), Jerzy Łachecki (nr 12541), Jan Laskowski (nr 12543), Zenon Piernikowski (nr 12544), Aleksander Buczyński (nr 12754), Józef Traczyk (nr 13323), Tadeusz Chróścicki (nr 16655), Józef Pamrow (nr 22858) i Eugeniusz Stoczewski (nr 22883). Buczyńskiego i Stoczewskiego schwytano 14 czerwca 25 km od obozu. Obaj zostali osadzeni w areszcie obozowym i rozstrzelani miesiąc później – 14 lipca 1942 r.

11 czerwca, po porannym apelu, ponad 100 więźniów z karnej kompanii oznaczonych czarnymi punktami i kilkunastu czerwonymi punktami wyprowadzono do pracy przy kopaniu Königsgraben. Natomiast około 320 więźniów oznaczonych czerwonymi punktami pozostawiono pomiędzy blokami nr 1 i 2 w przysiadzie z wyciągniętymi przed siebie rękami. Około godziny 10:00 przyjechał tam kierownik obozu macierzystego SS-Strurmbannführer Hans Aumeier w asyście esesmanów i zażądał wydania organizatorów buntu. Odpowiedzią było milczenie. Wówczas Aumeier wywołał z szeregów 20 więźniów, z których 17 zastrzelił osobiście, a trzech zastrzelił SS-Hauptscharführer Franz Hössler. Pozostali przez kilka następnych godzin musieli zajmować pozycję w przysiadzie z wyciągniętymi rękami, co powodowało duże cierpienie. Po południu dołączono do nich kilkunastu więźniów z czerwonymi punktami, których przyprowadzono ze szpitala więźniarskiego w Birkenau. Z wszystkich więźniów ściągnięto następnie ubrania obozowe i buty, a ręce skrępowano im na plecach drutem kolczastym. Po przybyciu eskorty z SS-Hauptscharführerem Gerhardem Palitzschem na czele, wyprowadzono kolumnę około 320 więźniów do Bunkra nr 1 (tzw. Czerwony Domek – pierwsza prowizoryczna komora gazowa w Birkenau), gdzie zabito ich gazem. W sumie rozstrzelanych zostało 20, a zagazowanych około 320 więźniów karnej kompanii.

August Kowalczyk po dramatycznej ucieczce ukrywał się w zbożu na terenie miejscowości Bojszowy, gdzie został odnaleziony przez okoliczne kobiety. Zapewniły mu one żeńskie przebranie i wskazały miejsce bezpiecznego schronienia. Ukrywały go śląskie rodziny Lysków i Sklorzy przy wsparciu konspiracji przyobozowej. Przebywał przez siedem tygodni w kryjówce na poddaszu domu rodziny Lysków w Bojszowach, a następnie z fałszywymi dokumentami przedostał się do Generalnego Gubernatorstwa. Początkowo znalazł schronienie na zamku w Pieskowej Skale, gdzie pracował w mieszczącym się tam sierocińcu dla dzieci polskich z Wołynia, których rodzice zostali zamordowani przez nacjonalistów ukraińskich. Później walczył do końca wojny w szeregach AK w powiecie miechowskim.

W 1948 r. zdał eksternistycznie egzamin aktorski i zadebiutował jako aktor teatralny, a potem także filmowy i telewizyjny oraz reżyser. Wykreował 26 ról filmowych, w tym role gestapowców zagrane sugestywnie w „Stawce większej niż życie” i „Polskich drogach”. Przez wiele lat odtwarzał też, zwłaszcza przed młodą publicznością, monodram „6804”. Opowiadał w nim o swoich przeżyciach w KL Auschwitz, w tym o buncie i ucieczce karnej kompanii 10 czerwca 1942 r. Ostatnie „6804 wystąpienie” August Kowalczyk odegrał 10 czerwca 2012 r. na terenie byłego KL Auschwitz II-Birkenau, w 70. rocznicę buntu karnej kompanii, nieopodal miejsca, gdzie doszło do jej buntu i próby ucieczki. Była to prawdopodobnie jedna z najlepszych, a może najlepsza rola odegrana przez Augusta Kowalczyka w jego długiej karierze aktorskiej, ponieważ grana ze świadomością, że jest to rola ostatnia. Zmarł siedem tygodni później, 29 lipca 2012 r.

Bohdan Piętka

„Przegląd”, nr 24 (1170), 6-12.06.2022, s. 40-42

Sankcje gospodarcze wobec PRL po 1981 r.

Wprowadzenie 13 grudnia 1981 r. stanu wojennego przez władze PRL spowodowało negatywną reakcję Zachodu, która miała charakter wielowymiarowy – od propagandy i wojny ideologicznej po sankcje gospodarcze. Stan wojenny oznaczał koniec 16-miesięcznego „karnawału Solidarności”, z którym w bloku zachodnim, a zwłaszcza w USA, wiązano nadzieje na tzw. rozmiękczenie obozu światowego komunizmu. Wydarzenia rozgrywające się w Polsce po 13 grudnia 1981 r. trafiły na czołówki mediów całego świata i szczególnie intensywnie były nagłaśniane w mediach zachodnich. Przez wiele tygodni, a może i miesięcy stały się tam najważniejszym tematem serwisów informacyjnych od prasy po radio i telewizję.

Medialne oburzenie na stan wojenny w Polsce, nierzadko także połączone z wyolbrzymianiem rzeczywistych represji wobec zdelegalizowanej Solidarności i ofiar (np. informacja o rzekomej śmierci Tadeusza Mazowieckiego w pierwszych dniach stanu wojennego), bynajmniej nie korespondowało z rzeczywistym stanowiskiem wielu polityków zachodnich. Pierwsze reakcje przywódców Francji i RFN na wprowadzenie stanu wojennego były wstrzemięźliwe. Np. francuski minister spraw zagranicznych Claude Cheysson zapytany o to, czy jego kraj zamierza podjąć jakieś kroki w odpowiedzi na wydarzenia w PRL odparł: „Absolutnie nie. Oczywiście nic nie zrobimy”. W niektórych mediach zachodnich („Die Zeit”, „Times”, „Washington Post”) między słowami oburzenia na „juntę Jaruzelskiego” przejawiała się jednak ulga, że „polski kryzys” został rozwiązany polskimi rękami, bez zbrojnej interwencji wojsk radzieckich, co groziłoby zaostrzeniem wielowymiarowej konfrontacji pomiędzy blokiem wschodnim i zachodnim (reakcją amerykańską na interwencję radziecką w Polsce mogła być np. inwazja Kuby).

Tę ulgę musiała odczuwać także administracja USA, która plan wprowadzenia stanu wojennego w Polsce znała z miesięcznym wyprzedzeniem, dzięki informacjom przekazanym przez płk. Ryszarda Kuklińskiego po jego ucieczce z Polski 8 listopada 1981 r. Jak wiadomo, Waszyngton nie uczynił nic by o grożącym niebezpieczeństwie ostrzec Solidarność. Oficjalnie jednak administracja Ronalda Reagana zareagowała na stan wojenny gwałtownym potępieniem władz PRL i propagandowym, a następnie materialnym wsparciem dla zdelegalizowanej Solidarności. 24 grudnia 1981 r. prezydent Reagan zapalił świeczkę w oknie Białego Domu i stwierdził, że jest to „mały, ale znaczący wyraz naszej solidarności z Polakami”. Najbardziej spektakularną akcją propagandową ze strony USA było zorganizowanie 30 stycznia 1982 r. międzynarodowego Dnia Solidarności z Narodem Polskim. Dzień później został wyemitowany w amerykańskiej telewizji 90-minutowy program dokumentalno-artystyczny „Let Poland be Poland”, którego tytuł był nawiązaniem do piosenki Jana Pietrzaka „Żeby Polska była Polską”. W programie tym wystąpiło wielu ważnych polityków z 14 państw zachodnich (m.in. prezydent Francji François Mitterand i kanclerz RFN Helmut Schmidt) oraz znanych artystów (Kirk Douglas, Henry Fonda, Frank Sinatra, Max von Sydov i in.).

W państwach zachodnich organizowano też manifestacje sprzeciwu wobec stanu wojennego. W demonstracji zorganizowanej przez pięć central związkowych w Paryżu 14 grudnia 1981 r. miało wziąć udział 100 tys. osób. Natomiast od 17 do 31 grudnia 1981 r. trwała nieprzerwanie przez 24 godziny na dobę manifestacja przed ambasadą PRL w Londynie, określana jako „warta wolności”. Wyrażano także dezaprobatę dla tych polityków zachodnich, którzy zajęli wyważone stanowisko wobec wydarzeń w Polsce. Przykładem tego była manifestacja w Paryżu, podczas której domagano się dymisji ministra Cheyssona z powodu jego wspomnianej wyżej wypowiedzi.

Pretekstem do zaostrzenia retoryki i stanowiska administracji amerykańskiej, jak i początkowo wstrzemięźliwych przywódców Europy Zachodniej, stała się pacyfikacja kopalni „Wujek” w Katowicach 16 grudnia 1981 r., w wyniku której zginęło na miejscu sześciu górników, a trzech dalszych zmarło z ran.

Reakcja Waszyngtonu na stan wojenny była od początku najostrzejsza spośród wszystkich państw bloku atlantyckiego. Już 14 grudnia 1981 r. Biały Dom zakomunikował o wstrzymaniu pomocy gospodarczej dla PRL, której wartość wynosiła 740 mln dolarów. Poinformował też o braku zgody na odroczenie płatności polskiego zadłużenia wobec USA. Wznowienie zablokowanej pomocy uzależniono od zniesienia przez władze w Warszawie stanu wojennego. Dopiero jednak masakra w kopani „Wujek” dała Stanom Zjednoczonym formalny powód do wprowadzenia daleko idących sankcji ekonomicznych wobec PRL. Oficjalne ogłoszenie pakietu tych sankcji nastąpiło 23 grudnia 1981 r.

Sankcje amerykańskie obejmowały zamrożenie oficjalnych kontaktów z PRL, zawieszenie rządowych gwarancji na kredyty, zakaz połowu na terytorialnych wodach amerykańskich, wstrzymanie dostaw dla polskiego rolnictwa, częściowe zawieszenie współpracy naukowej i technicznej, zablokowanie dostępu dla Polski do nowych technologii i zakaz wstępu w amerykańską przestrzeń powietrzną dla samolotów PLL LOT.

Najdotkliwszymi sankcjami były zablokowanie wejścia PRL do Międzynarodowego Funduszu Walutowego oraz odebranie PRL w październiku 1982 r. – w reakcji na ostateczną delegalizację Solidarności – klauzuli najwyższego uprzywilejowania w handlu ze Stanami Zjednoczonymi, którą Polska cieszyła się od 1960 r. W kolejnych tygodniach do sankcji gospodarczych wobec Polski przyłączyły się również czołowe państwa Europy Zachodniej. Ich pakiet sankcji obejmował głównie restrykcje kredytowe, twardą egzekucję płatności rat polskiego zadłużenia zagranicznego oraz bojkot dyplomatyczny. Tak np. w lutym 1982 r. Wielka Brytania zawiesiła rozmowy na temat restrukturyzacji długu PRL, anulowała przyznane kredyty oraz zrezygnowała z dostaw żywności do Polski. Wspólnym stanowiskiem politycznym USA i ich partnerów z Europy Zachodniej stało się potępienie stanu wojennego, żądanie jego zniesienia i rozpoczęcie dialogu władz PRL z Solidarnością. Były to zarazem warunki zniesienia sankcji gospodarczych.

Równocześnie Stany Zjednoczone rozpoczęły akcję propagandową, w której podkreślały, że sankcje są skierowane przeciw reżimowi komunistycznemu, a nie społeczeństwu polskiemu, wobec którego Waszyngton deklarował solidarność i sympatię. Taką też narrację przyjęła podziemna Solidarność i nielegalna opozycja antykomunistyczna. Niestety sankcje USA i Zachodu uderzyły nie w reżim komunistyczny, ale w społeczeństwo polskie i jego poziom życia, co złośliwie dał do zrozumienia rzecznik prasowy rządu PRL Jerzy Urban, informując zachodnich dziennikarzy, że „rząd sam się wyżywi”. Dodał do tego, że Polska Ludowa nie jest kolonią USA i sama da sobie radę. Jak pokazał późniejszy bieg wypadków – nie dała sobie rady.

Gospodarka PRL znajdowała się w postępującym kryzysie od końca lat 70-tych XX w. Nie była to bynajmniej wina wyłącznie ekipy Edwarda Gierka. Już pod koniec lat 50-tych XX w. władze były świadome, że model gospodarczy przeszczepiony do Polski z ZSRR po prostu nie działa. Podejmowane po 1956 r. próby jego reformowania były skazane na niepowodzenie z jednej strony z powodu braku woli takich zmian w samym ZSRR, a z drugiej strony z powodu faktycznej niereformowalności systemu gospodarki planowej i nakazowo-rozdzielczej. To z czasem musiało doprowadzić do trwałego kryzysu systemowego. Wydarzenia z lat 1980-1981 kryzys ten znacząco pogłębiły i spowodowały, że gospodarczo PRL znalazła się na równi pochyłej. W tej sytuacji sankcje gospodarcze USA były ciosem dodatkowym i bardzo dotkliwym. Istotny wpływ na dotkliwość tych sankcji miało uzależnienie PRL od głównych państw kapitalistycznych w sferze eksportu i dostaw, jak i dostępności do kredytów.

Jednym z najbardziej negatywnych dla gospodarki PRL posunięć sankcyjnych Waszyngtonu było zawieszenie gwarancji dla kredytów, których socjalistyczna gospodarka polska bardzo w tym czasie potrzebowała z powodu braku środków na spłatę odsetek i import żywności. Brak amerykańskiej gwarancji dla kredytów spowodował, że rząd PRL miał problemy nawet z pokryciem zapotrzebowania na przydziały kartkowe żywności. Dotkliwy był również sprzeciw USA wobec wejścia PRL do Międzynarodowego Funduszu Walutowego, w którym upatrywano szansę na pozyskanie nowych kredytów.

Bolesny dla kwestii wyżywienia Polski był nawet zakaz połowu na wodach amerykańskich. Polskie trawlery odławiały tam wówczas około 200 tys. ton ryb rocznie, czyli tyle, ile pozyskiwano ich z Bałtyku. Nie mniej ciężkie było amerykańskie embargo na dostawy dla polskiego rolnictwa, zwłaszcza środków do produkcji pasz i nawozów sztucznych. Pogłębiło to znacznie kryzys żywnościowy w Polsce.

Pierwszą reakcją władz na sankcje amerykańskie było wysłanie pod koniec grudnia 1981 r. ministra handlu zagranicznego PRL Tadeusza Nestorowicza do Moskwy. Efektem jego wizyty było podpisanie umowy o obrotach towarowych z ZSRR, której celem było zastąpienie dostaw amerykańskich. Na dłuższą metę okazało się to jednak niemożliwe, ponieważ gospodarka radziecka borykała się z identycznym systemowym kryzysem gospodarczym, jak gospodarka PRL, pogłębionym dodatkowo militarnym zaangażowaniem ZSRR w Afganistanie. Faktu tego nie ukrywał Leonid Breżniew w rozmowach z Wojciechem Jaruzelskim wiosną 1982 r. Wobec problemów spowodowanych przez sankcje amerykańskie ekipa Jaruzelskiego pozostała więc sama.

Podstawowym mechanizmem napędzania gospodarki PRL w latach 1982-1984 stało się wydłużenie czasu pracy oraz zmiany w strukturze importu. W 1983 r. udało się dzięki temu zahamować spadek dochodu narodowego, spowodowany m.in. sankcjami gospodarczymi, ale w 1985 r. dochód ten był nadal niższy o 20% w stosunku do poziomu z roku 1979. Rezultaty sankcji amerykańskich i zachodnioeuropejskich były coraz mocniej odczuwalne przez gospodarkę polską. Wyjątkowo trudny dla niej stał się właśnie rok 1983, a czytelnym tego znakiem było zniesienie i przywrócenie po kilku miesiącach reglamentacji tłuszczów.

W październiku 1983 r. premier Jaruzelski powołał „Zespół roboczy dla kompleksowej koordynacji działań zmierzających do dochodzenia rekompensat z tytułu strat i szkód wyrządzonych polskiej gospodarce w wyniku zastosowania restrykcji przez USA i inne państwa zachodnie”. Na jego czele stanął członek Biura Politycznego KC PZPR i minister spraw zagranicznych Stefan Olszowski. Działalność tego Zespołu miała w zasadzie charakter propagandowy. Zachęcano polskie przedsiębiorstwa do zaskarżania władz amerykańskich za poniesione straty i nieosiągnięte korzyści. Do tego samego namawiano zachodnich kontrahentów. Przygotowywano akcję dyplomatyczną w ONZ oraz w Europejskiej Komisji Gospodarczej i wśród państw należących do Układu Ogólnego w Sprawie Ceł i Handlu (GATT). Skierowano też 3 listopada 1983 r. notę protestacyjną do Waszyngtonu, w której protestowano przeciw sankcjom. Niewiele to jednak pomogło borykającej się z kryzysem gospodarce PRL. Kierujący tymi działaniami Stefan Olszowski, po usunięciu go z funkcji partyjnych i państwowych w listopadzie 1985 r., sam wyjechał w 1986 r. na stałe do USA, co można uznać za chichot historii.

Władze PRL oszacowały, że straty gospodarcze spowodowane przez sankcje zachodnie, głównie amerykańskie, wyniosły około 15 mld dolarów. Były to straty poważne, które niewątpliwie stały się jednym z istotnych czynników pogłębienia erozji gospodarczej PRL, co zakończyło się pod koniec lat 80-tych XX w. upadkiem tzw. realnego socjalizmu i transformacją gospodarczą Polski w kierunku kapitalizmu. Pod tym względem, jako część strategii tzw. rozmiękczania światowego komunizmu, wprowadzone pod koniec 1981 r. sankcje amerykańskie i zachodnioeuropejskie okazały się skuteczne ekonomicznie i politycznie.

Sankcje te zostały po raz pierwszy złagodzone w rok po drugiej pielgrzymce papieża Jana Pawła II do ojczyzny w czerwcu 1983 r. i zniesieniu stanu wojennego 22 lipca 1983 r. oraz związanej z tym częściowej amnestii dla więźniów politycznych. Do całkowitego zniesienia sankcji zaczęło z czasem nawoływać kierownictwo podziemnej Solidarności z Lechem Wałęsą na czele. Apel o zniesienie sankcji Wałęsa wystosował 5 grudnia 1983 r. Apelowała też o to Polonia amerykańska, a jej inicjatywę wspierało otoczenie Jana Pawła II. W 1984 r. administracja USA cofnęła zakaz połowów na swoich wodach, zakaz lotów dla PLL LOT oraz sprzeciw wobec wejścia PRL do MFW. Wpływ na dalsze łagodzenie sankcji miała odwilż w stosunkach Wschód-Zachód, jaka nastąpiła po rozpoczęciu w 1985 r. pieriestrojki w ZSRR, kolejne amnestie dla więźniów politycznych w PRL z 21 lipca 1984 i 17 lipca 1986 r. oraz czynione już w tym czasie przygotowania władz PRL do dialogu z opozycją. Stany Zjednoczone zniosły ostatecznie wszelkie sankcje wobec Polski 19 lutego 1987 r.

 

Bohdan Piętka

„Przegląd”, nr 22 (1168), 23-29.05.2022, s. 46-48

Bilans drugiej wojny światowej

Druga wojna światowa była największym z dotychczasowych konfliktów zbrojnych w dziejach ludzkości. Nie tylko pod względem ilości zaangażowanych w ten konflikt państw, liczebności walczących armii, rozmiarów terytoriów objętych walkami i okupacjami, ale także poniesionych strat ludzkich. W wojnie tej zginęło około 70 mln ludzi, co stanowiło ponad 3% spośród 2,3 mld ówczesnej populacji świata. W większości były to straty cywilne będące rezultatem działań wojennych, głodu i epidemii spowodowanych wojną oraz terroru i eksterminacji. Tym przede wszystkim druga wojna światowa różniła się od poprzednich wojen, a zwłaszcza pierwszej wojny światowej.

W konflikcie światowym z lat 1914-1918 (nazywanym do 1939 r. Wielką Wojną), na około 14 mln jego ofiar, od 8,5 do 9,5 mln stanowiły straty walczących armii. Większość spośród co najmniej 5 mln ofiar cywilnych zginęła w wyniku głodu i chorób zakaźnych, aczkolwiek już podczas pierwszej wojny światowej miały miejsce ofiary będące rezultatem bombardowań artyleryjskich miast i eksterminacji (ludobójstwo Ormian). Natomiast w konflikcie światowym z lat 1939-1945 straty walczących armii szacowane są na co najmniej 21 mln poległych, ofiary będące wynikiem działań zbrojnych i eksterminacji na co najmniej 29 mln, a ofiary zmarłe w wyniku głodu i chorób związanych z wojną na co najmniej 19 mln.

Największe straty ludnościowe podczas drugiej wojny światowej w Europie poniosły Polska i ZSRR. Wynikało to nie tylko z tego, że front wschodni stał się największym teatrem działań wojennych w Europie, ale także z celów polityki okupacyjnej Niemiec hitlerowskich na zajętych obszarach Europy Środkowej i Wschodniej. Polityka ta, zdefiniowana w 1941 r. w Generalnym Planie Wschodnim, zmierzała do depopulacji okupowanych terenów Polski i ZSRR poprzez eksterminację bezpośrednią i pośrednią (wysiedlenia, degradacja społeczno-ekonomiczna) mieszkającej tam ludności. Celem perspektywicznym było stworzenie Lebensraumu (przestrzeni życiowej) dla Niemców na uwolnionych od rdzennej ludności obszarach Europy Środkowej i Wschodniej.

Straty polskie oszacował na początku lat 90-tych XX w. prof. Czesław Łuczak, opierając się na źródłach ze Statistisches Bundesamt w Wiesbaden. Wedle jego badań podczas drugiej wojny światowej zginęło ponad 2 mln etnicznych Polaków, w tym 1,3 mln w Generalnym Gubernatorstwie (bez Dystryktu Galicja), 250 tys. na ziemiach wcielonych do Rzeszy i 500 tys. na byłych Kresach Wschodnich – łącznie z ofiarami okupacji radzieckiej oraz nacjonalistów ukraińskich i litewskich. Straty mniejszości narodowych w II RP (poza Żydami) Łuczak oszacował na około 1 mln, co łącznie ze stratami polskich Żydów (około 2,9 mln) daje około 6 mln obywateli polskich, którzy stracili życie podczas wojny.

Straty poniesione podczas drugiej wojny światowej przez polskie siły zbrojne i konspirację wojskową wyniosły najprawdopodobniej około 240 tys. zabitych, z tego 140 tys. żołnierzy regularnego wojska i 100 tys. żołnierzy konspiracji.

Związek Radziecki stracił w wojnie z Niemcami hitlerowskimi (1941-1945) 26,6 mln swoich obywateli. Z tej liczy 10,6 mln poległo w walkach na froncie, 10 mln zginęło w wyniku działań wojennych i niemieckich zbrodni przeciw ludzkości, a 6 mln zmarło w wyniku chorób i głodu spowodowanych wojną. Jednakże wbrew twierdzeniom radzieckiej i rosyjskiej polityki historycznej udział ZSRR w drugiej wojnie światowej nie rozpoczął się 22 czerwca 1941 r. Dlatego do strat radzieckich w drugiej wojnie światowej powinny być też wliczane straty Armii Czerwonej w wojnie z Polską (17 września-6 października 1939 r., co najmniej 1475 poległych) i tzw. wojnie zimowej z Finlandią (30 listopada 1939-13 marca 1940 r., co najmniej 126 875 poległych i zaginionych).

Największe straty spośród republik wchodzących w skład ZSRR poniosły: Rosyjska FSRR – 13 950 000 (6 750 000 poległych na froncie, 4,1 mln zabitych w wyniku działań wojennych i zbrodni niemieckich, 3,1 mln zmarłych z głodu i chorób), Ukraińska SRR – 6 850 000 (1 650 000 poległych, 3,7 mln zabitych w wyniku działań wojennych i zbrodni niemieckich, 1,5 mln zmarłych z głodu i chorób), Białoruska SRR – 2 290 000 (620 tys. poległych, 1 360 000 zabitych w wyniku działań wojennych i zbrodni niemieckich, 310 tys. zmarłych z głodu i chorób) i Kazachska SRR – 660 tys. (310 tys. poległych i 350 tys. zmarłych z głodu i chorób). Tylko sama blokada Leningradu (8.09.1941 – 27.01.1944) pochłonęła życie 876 612 żołnierzy Armii Czerwonej i 1 042 000 cywili, w tym 632 253 zmarłych z głodu.

Duże straty podczas wojny w Europie poniosła także Jugosławia. Narody przedwojennej Jugosławii straciły od 1 mln do 1,7 mln ofiar. W tej liczbie mieszczą się zarówno straty kolaborującego z III Rzeszą tzw. Niezależnego Państwa Chorwackiego, jak i okupowanych przez Niemcy i Włochy Słowenii, Serbii i Czarnogóry. Straty ludności cywilnej wyniosły według różnych szacunków od 581 tys. do 1,4 mln, w tym co najmniej 350-370 tys. osób (z czego około 300 tys. Serbów) padło ofiarą ludobójczych działań chorwackich ustaszy. Znaczne były też straty Grecji – 35 tys. żołnierzy oraz od 500 do 771 tys. cywili (z czego od 300 do 600 tys. zmarło z głodu i chorób). Przyczyną tak dużych strat ludności cywilnej była brutalna reakcja okupanta niemieckiego na działania greckiego ruchu oporu oraz zagłada Żydów greckich.

Straty Czech (okupowanych przez Niemcy) oraz Słowacji (w latach 1939-1944 kolaborującej z Niemcami) wyniosły łącznie ponad 350 tys. ofiar, z czego około 300 tys. przypadło na ludność cywilną. Generalny Plan Wschodni przewidywał depopulację także narodu czeskiego. Po zamachu na Reinharda Heydricha w maju 1942 r. doszło do odwetowych działań terrorystycznych wobec Czechów (m.in. zagłada Lidic), na nieporównywalnie jednak mniejszą skalę niż podobne działania niemieckie w okupowanej Polsce.

Straty aliantów zachodnich podczas drugiej wojny światowej były znacznie niższe niż narodów Europy Środkowej, Wschodniej i Południowo-Wschodniej. Wynikało to z faktu, że fronty, na których walczyli alianci zachodni, absorbowały nieporównywalnie mniejszą liczbę sił i środków niż front wschodni. Ponadto polityka okupacyjna Niemiec w Europie Zachodniej nie miała charakteru eksterminacyjnego (z wyjątkiem Żydów i uczestników narodowych ruchów oporu). W wypadku USA straty wyniosły 407 316 poległych żołnierzy oraz 12100 zabitych cywili, Wielkiej Brytanii – 383 786 żołnierzy (wliczając straty wojsk dominiów i kolonii brytyjskich – 580 497) i 67200 cywili, Francji wraz z walczącymi po jej stronie koloniami – 210 tys. żołnierzy i 390 tys. cywili, Belgii – 12 tys. żołnierzy i 76 tys. cywili, Holandii – 6700 żołnierzy i 202 tys. cywili, Norwegii – 2 tys. żołnierzy i 8200 cywili, Danii – 6 tys. cywili.

W wojnie na Dalekim Wschodzie największe straty poza Japonią poniosły Chiny, Holenderskie Indie Wschodnie, Indochiny Francuskie, Filipiny i Birma Brytyjska. Chiny straciły podczas wojny z Japonią (1937-1945) od 15 do 20 mln ofiar, z czego 80% przypada na straty ludności cywilnej będące rezultatem japońskich zbrodni przeciw ludzkości (sama rzeź Nankinu pochłonęła około 300 tys. ofiar) oraz głodu i epidemii chorób spowodowanych przez warunki wojny i okupacji. Japońska polityka okupacyjna doprowadziła też do śmierci około 4 mln osób w Holenderskich Indiach Wschodnich (obecnie Indonezja), od 1 mln do 2,2 mln osób w Indochinach Francuskich (obecnie Wietnam, Laos i Kambodża), 500 tys. osób na Filipinach (wówczas protektorat USA) oraz 250 tys. osób w Birmie Brytyjskiej (obecnie Mjanma).

Japońskie zbrodnie przeciw ludzkości nie ominęły nawet Korei, która od 1910 r. była kolonią japońską. Podczas drugiej wojny światowej zginęło w wyniku terroru japońskiego od 483 do 533 tys. mieszkańców Generalnego Gubernatorstwa Korei.

Duże straty poniosły również Indie Brytyjskie (obejmujące obecne Indie, Pakistan, Nepal i Bangladesz), które jako terytorium zależne Wielkiej Brytanii uczestniczyły w wojnie od 3 września 1939 r. Na frontach drugiej wojny światowej w Europie i Azji zginęło 87 tys. żołnierzy pochodzących z Indii Brytyjskich, a 3 mln mieszkańców tej kolonii zginęło w wyniku klęski głodu, jaka miała miejsce w Bengalu w latach 1940-1944. Głód ten został spowodowany z jednej strony przez japońską inwazję na Birmę Brytyjską, która odcięła szlaki handlowe i spowodowała napływ znacznej ilości uchodźców do Bengalu. Z drugiej strony przyczyną głodu były działania kolonialnych władz brytyjskich, które przy słabych zbiorach rekwirowały żywność na potrzeby armii oraz poleciły zniszczyć w regionach graniczących z Birmą wszystko co mogło pomóc Japończykom w dalszej inwazji (m.in. linie kolejowe i łodzie rybackie, co unicestwiło lokalny handel i rybołówstwo).

Procentowo największą liczbę ludności spośród państw biorących udział w drugiej wojnie światowej straciła Polska – około 17,22%. Wskaźnik ten w wypadku ZSRR wyniósł – 13,7%, Grecji – 11,17%, Jugosławii – 10,97 %, Węgier – 10,56%, Niemiec – 8,23%, Japonii – 4,34%, Chin – 3,86%, Rumunii – 3,13%, Czechosłowacji – 2,43 %, Holandii – 2,41 %, Francji – 1,44 %, Włoch – 1,06%, Belgii – 1,05 %, Wielkiej Brytanii – 0,94 %, Nowej Zelandii – 0,72%, Australii – 0,58%, Norwegii – 0,35 %, USA – 0,32 %, Danii – 0,16 %.

Odrębną grupę strat wojennych stanowią ofiary Holocaustu, czyli zagłady około 6 mln spośród 7,3 mln Żydów europejskich przeprowadzonej przez Niemcy przy współudziale niektórych ich sojuszników (Słowacja, Węgry, Rumunia, Bułgaria) i kolaborantów (reżimu Vichy we Francji, reżimu Quislinga w Norwegii, chorwackich ustaszy, nacjonalistów litewskich i ukraińskich). Zagładę Żydów europejskich Niemcy hitlerowskie skoncentrowały na okupowanych terenach Polski i ZSRR. Przyczyną tego było m.in. to, że na tym obszarze mieszkała większość europejskich Żydów, a ich zagłada była wstępem do depopulacji Europy Środkowo-Wschodniej w myśl założeń Generalnego Planu Wschodniego. Procentowo największe straty ponieśli Żydzi będący obywatelami przedwojennej Holandii – 91,5%, Jugosławii – 89%, Litwy – 88,1%, Polski (w granicach z 1939 r.) – 87,7%, Grecji – 86,3%, Czech (podczas okupacji Protektoratu Czech i Moraw oraz Kraju Sudetów) – 84,4%, Łotwy – 74,7%, Węgier (w granicach z 1940 r.) – 73,9%, Słowacji – 73,6%, Norwegii – 47,1%, Rumunii (w granicach z 1940 r.) – 46,3%, Belgii – 45%, Luksemburga – 42,9%, Estonii – 38%, ZSRR (w granicach z 1939 r.) – 31,9%, Austrii – 30,1%, Francji – 29,2%, Niemiec – 24,5%.

Liczba ofiar dokonanej przez Niemcy zagłady Romów wyniosła od 130 do ponad 285 tys. spośród około 947 tys. osób tej narodowości mieszkających przed wojną w państwach Europy. Niemcy zamordowali też od 3 do 3,39 mln jeńców radzieckich. Natomiast liczba jeńców niemieckich, którzy zginęli w niewoli radzieckiej wyniosła 356 700 Niemców i 10891 Austriaków.

Spośród państw Osi największe straty poniosły Niemcy (wraz z anektowaną w 1938 r. Austrią) – od 6,9 do 7,4 mln, co stanowi od 8,26 do 8,86% populacji przedwojennej. Niemieckie straty militarne objęły od 4,44 do 5,31 mln poległych, z czego ponad 4,1 mln przypada na front wschodni. Japonia straciła od 2,5 do 3,1 mln ludzi (od 3,5 do 4,34% populacji), z czego około 2,3 mln wyniosły straty wojskowe. Straty Włoch wyniosły ponad 492 tys. (w tym 340 tys. żołnierzy), Rumunii – 500 tys. (w tym 300 tys. żołnierzy), Węgier – od 564 do 964 tys. (w tym 300 tys. żołnierzy), Finlandii – od 85 do 95 tys. (w tym o najmniej 83 tys. żołnierzy), Bułgarii – 21,5 tys. (w tym 18,5 tys. żołnierzy).

Odrębnym zagadnieniem są straty materialne spowodowane przez drugą wojnę światową, które do dzisiaj są trudne do oszacowania. Największy dotychczasowy konflikt światowy kosztował prawdopodobnie równowartość 12 bln współczesnych dolarów. Straty materialne Polski i to tylko pod okupacją niemiecką zostały oszacowane w 1947 r. przez Biuro Odszkodowań Wojennych przy Prezydium Rady Ministrów na kwotę 258 mld złotych przedwojennych (50 mld dolarów z 1939 r.), co stanowiło trzynastokrotność dochodu narodowego Polski z 1938 r. W przeliczeniu na wartość z 2018 r. daje to 886 mld dolarów. Wojenne straty Warszawy obliczono w 2004 r. na 54 mld dolarów. Polska poniosła największe straty materialne spośród państw biorących udział w drugiej wojnie światowej, sięgające 38% stanu majątku narodowego sprzed 1939 r.

Bohdan Piętka

„Przegląd”, nr 19 (1165), 2-8.05.2020, s. 30-32

Generał Sikorski nie zginął w zamachu

3 września 2008 r. Oddziałowa Komisja Ścigania Zbrodni przeciwko Narodowi Polskiemu Instytutu Pamięci Narodowej w Katowicach wszczęła śledztwo w sprawie – jak napisano w oficjalnym komunikacie – „zbrodni komunistycznej polegającej na sprowadzeniu niebezpieczeństwa katastrofy w komunikacji powietrznej w dniu 4.07.1943 r. w Gibraltarze w celu pozbawienia życia premiera i Naczelnego Wodza Sił Zbrojnych RP generała Władysława Sikorskiego, przez co doszło do katastrofy samolotu „Liberator” Mk II nr ew. AL 523 należącego do 511 dywizjonu brytyjskich Królewskich Sił Powietrznych, w wyniku czego śmierć ponieśli generał Władysław Sikorski i towarzyszący mu obywatele RP: Zofia Leśniowska, gen. bryg. Tadeusz Klimecki, płk. dypl. Andrzej Marecki, por. mar. Józef Ponikiewski, Adam Kułakowski oraz Jan Gralewski, tj. o przestępstwo z art. 225 § 1 i 215 § 1 kodeksu karnego z 1932 r. w zw. z art. 2 pkt 1 ustawy o Instytucie Pamięci Narodowej – Komisji Ścigania Zbrodni Przeciwko Narodowi Polskiemu”.

Na uwagę zasługuje fakt, że śledczy IPN zakwalifikowali domniemane sprowadzenie niebezpieczeństwa katastrofy w Gibraltarze jako zbrodnię komunistyczną, czyli niejako od razu wskazali jej sprawcę. W dalszej części komunikatu można było przeczytać, że podstawą wszczęcia śledztwa „jest zachodzące od chwili zaistnienia katastrofy do dnia dzisiejszego, uzasadnione podejrzenie przestępczego jej spowodowania, które to działanie nie stanowiło przedmiotu żadnego postępowania prowadzonego przez organy ścigania państwa polskiego, jak i innych państw”.

Na podstawie czego jednak powzięto „uzasadnione podejrzenie” przestępczego spowodowania katastrofy w Gibraltarze? Na podstawie tego – jak czytamy w komunikacie IPN – że „jedynymi oficjalnymi dokumentami ustalającymi okoliczności śmierci gen. Sikorskiego w dniu 4 lipca 1943 r. są komunikat Brytyjskiego Ministerstwa Lotnictwa z 21 września 1943 r., wydany na podstawie prac brytyjskiej komisji badania wypadków lotniczych, oraz dochodzący do odmiennych wniosków komunikat wydany przez Inspektorat Polskich Sił Powietrznych pod koniec listopada 1943 r., nie wykluczający dokonania sabotażu”.

Wydaje się jednak, że to był dla katowickiego oddziału IPN jedynie pretekst formalny. W następnym akapicie komunikatu z 3 września 2008 r. czytamy bowiem: „Wątpliwości co do przyczyn i przebiegu katastrofy w/w samolotu wysnuto również po analizie treści szeregu publikacji różnych autorów polskich i zagranicznych, których przedmiotem była katastrofa tego samolotu”.

Tutaj dochodzimy do właściwej przyczyny wszczęcia przedmiotowego śledztwa, czyli hipotez mówiących, że katastrofa w Gibraltarze była rezultatem zamachu, stawianych głównie przez polską publicystykę. Tezy tej publicystyki IPN potraktował jako źródła historyczne, o czym dowiadujemy się z dalszej części omawianego komunikatu: „Po dokonaniu analizy treści tych źródeł i podnoszonych w nich zastrzeżeń co do faktycznego przebiegu wydarzeń w Gibraltarze w dniu 4.07.1943 r., jak również faktu wcześniejszych awarii samolotów przewożących gen. Władysława Sikorskiego oraz wątpliwości co do wiarygodności oficjalnie stwierdzonych przyczyn ich zaistnienia, uznać należy, że zachodzą przesłanki do postawienia hipotezy, że śmierć generała Władysława Sikorskiego była efektem spisku na jego życie. Przedstawione w źródłach fakty, oceniane w kontekście panującej w tym czasie sytuacji polityczno-militarnej, mogą prowadzić do wniosku, że jedną z przypuszczalnych wersji zdarzenia było dokonanie zamachu na polecenie ówczesnych władz ZSRR, a śmierć gen. Sikorskiego i towarzyszących mu osób była efektem popełnienia czynu wypełniającego znamiona przestępstwa (…)”.

Generał Sikorski wraz z towarzyszącymi mu osobami zginął w katastrofie lotniczej, do której doszło 4 lipca 1943 r. w Gibraltarze o godz. 23:05 czasu lokalnego. Ogółem śmierć poniosło 16 spośród 17 osób znajdujących się na pokładzie samolotu. Ocalał tylko czeski pilot Eduard Prchal (1911-1984). 16 sekund po starcie samolot spadł do morza kilkaset metrów od końca pasa startowego. Nie odnaleziono m.in. ciała córki gen. Sikorskiego, Zofii Leśniowskiej. Brytyjska komisja badająca katastrofę w 1943 r. wykluczyła sabotaż i przyjęła, że przyczyną tragedii było zablokowanie steru wysokości. Nie wskazała jednak przyczyny zablokowania steru. Zwolennicy teorii, że doszło do sabotażu od początku zarzucali komisji brytyjskiej, że przeprowadziła śledztwo szybko, miała wybiórczo przesłuchiwać świadków, nie wszystkie ich zeznania znalazły się w końcowym raporcie, a zebrany materiał dowodowy utajniono.

Najprawdopodobniejszą przyczyną katastrofy w Gibraltarze było przeciążenie samolotu, który oprócz pasażerów przewoził pocztę i bagaże. Przyczynami dodatkowymi mogły być przejście do wznoszenia się poniżej minimalnej bezpiecznej prędkości, nieprawidłowe włączenie autopilota podczas wznoszenia oraz przemieszczenie ładunku i pasażerów samolotu do tyłu w momencie przejścia do zniżania, co spowodowało przesunięcie środka ciężkości samolotu do tyłu. Pilot Mieczysław Jan Różycki, który analizował katastrofę w Gibraltarze, zwrócił uwagę w swoich publikacjach z 2016 r., że Eduard Prchal był przeciętnym pilotem i nie miał doświadczenia w pilotowaniu ciężkich maszyn transportowych. Drugi pilot Stanley Herring, chociaż był doświadczonym pilotem bombowców, także nie miał doświadczenia w pilotowaniu Liberatora. Zarówno Prchal, jak i Herring odbyli na powierzonym im samolocie tylko jeden start i przelot z Kairu.

Samoloty Liberator były trudne w pilotażu i nie tolerowały błędów pilotażu, co skutkowało ich dużą wypadkowością. Start w nocy tego typu samolotem nie był łatwy ze względu na słabą widoczność pasa z miejsca pilota. W związku z tym instrukcja dla pilota nakazywała w nocy wydłużyć rozbieg o 20%, co w Gibraltarze nie było możliwe. Tamtejsze lotnisko North Front zostało wybudowane w poprzek przesmyku łączącego półwysep ze stałym lądem. Pas startowy nie był jeszcze wówczas ukończony, a możliwości wydłużenia pasa były ograniczone ze względu na konieczność rozbudowy go w głąb zatoki. Istotnym czynnikiem wpływającym na bezpieczeństwo startu Liberatora było właściwe wyważenie środka ciężkości samolotu, zwłaszcza jego wczesnych serii, do czego była potrzebna znajomość masy ładunku i jego rozmieszczenia. Według M. Różyckiego, masa startowa Liberatora AL 523 znacznie przekraczała limity dopuszczalne przez producenta i RAF. W konsekwencji, przeładowany samolot został zbyt wcześnie oderwany od ziemi przez pilota i z powodu zbyt małej prędkości zaczął przepadać. W świetle zeznań Prchala, chciał on wtedy nabrać prędkości, lecz stery się zablokowały. Doszło następnie do tzw. przeciągnięcia samolotu (gwałtownego spadku siły nośnej i przyrostu oporu aerodynamicznego) i jego upadku do morza.

Zdaniem M. Różyckiego, końcowy wynik dochodzenia brytyjskiego, nie wskazujący jednoznacznie przyczyny wypadku, był celowym niedopowiedzeniem. Strona brytyjska z jednej strony nie chciała obarczać winą pilota i powodować zadrażnień pomiędzy rządami Polski i Czechosłowacji na uchodźstwie, a z drugiej strony nie chciała ujawniać zaniedbań w szkoleniu i procedurach lotnictwa brytyjskiego.

Te niedopowiedzenia raportu brytyjskiego stały się od początku przyczyną podejrzeń różnych autorów i środowisk, że katastrofa w Gibraltarze była wynikiem celowego sabotażu lub zamachu oraz powstawania związanych z tym teorii spiskowych. Najbardziej znanym zagranicznym autorem, który powielał tezę o sabotażu lub zamachu był kontrowersyjny brytyjski publicysta historyczny David Irving – autor wydanej w 1967 r. książki „Accident. The Death of General Sikorski”. Teoria zamachu przewijała się też w polskiej publicystyce emigracyjnej, a po 1989 r. w publicystyce krajowej. Należy tu wymienić przede wszystkim teorie Dariusza Baliszewskiego i Tadeusza A. Kisielewskiego.

Według Baliszewskiego Sikorski i jego współpracownicy zostali zamordowani jeszcze przed startem samolotu w rezydencji gubernatora Franka Noela Mason-MacFarlane’a, a katastrofa był mistyfikacją w celu ukrycia zabójstwa. Za zamachem mieli stać Brytyjczycy i niechętni Sikorskiemu Polacy, w tym szef Polskiej Misji Wojskowej w Gibraltarze ppor. Ludwik Łubieński. Natomiast córka gen. Sikorskiego miała zostać uprowadzona do ZSRR za wiedzą Brytyjczyków. Brytyjskie służby specjalne i gubernator Mason-MacFarlane mieli działać pod presją obecnego w tym czasie w Gibraltarze ambasadora ZSRR w Wielkiej Brytanii, Iwana Majskiego. W rzeczywistości Majski prawdopodobnie nie wiedział o pobycie tego dnia w Gibraltarze Sikorskiego. Z kolei Tadeusz A. Kisielewski jako głównego inspiratora i sprawcę zamachu wskazał stronę radziecką. Jego zdaniem, główną rolę w przeprowadzeniu „kontrolowanego wodowania samolotu” odegrał nie pierwszy pilot Eduard Prchal, ale podmieniony drugi pilot. Zofia Leśniowska miała zaś zostać porwana przez radzieckie służby specjalne razem z Adamem Kułakowskim – sekretarzem cywilnym gen. Sikorskiego, którego ciała też nie odnaleziono.

Te teorie znalazły uznanie u części polskich historyków. Ich postulaty dokonania ekshumacji zwłok gen. Sikorskiego zostały poparte przez prezydenta Lecha Kaczyńskiego i premiera Donalda Tuska. Dlatego doszło do podjęcia we wrześniu 2008 r. śledztwa przez katowicki oddział IPN w sprawie zbrodni komunistycznej. Wcześniej jednak szczeciński oddział IPN odmówił zajęcia się sprawą z powodu braku dowodów na zbrodnię komunistyczną. Ekshumacja gen. Sikorskiego odbyła się 25 listopada 2008 r., a badanie zwłok generała przeprowadzono w dniach 25-26 listopada. Ponowny pochówek odbył się w Katedrze Wawelskiej 26 listopada. Ponadto ekshumowano, sprowadzono z Wielkiej Brytanii i zbadano również szczątki gen. Tadeusza Klimeckiego, płk. Andrzeja Mareckiego i por. Józefa Ponikiewskiego (po badaniach ich szczątki pochowano w Polsce).

Nie była to pierwsza ekshumacja gen. Sikorskiego. Po raz pierwszy jego szczątki wydobyto z trumny w 1993 r., kiedy przenoszono je z cmentarza w Newark-on-Trent do kraju, celem pochówku w Katedrze Wawelskiej. Dokonano wówczas wstępnych oględzin zwłok przez lekarza, które potwierdziły jedynie, że w 1943 r. nie przeprowadzono pełnej sekcji zwłok.

Pod koniec stycznia 2009 r. ogłoszony został raport z sekcji szczątków gen. Sikorskiego zarządzonej przez IPN. Stwierdzono w nim, że jego śmierć nastąpiła wskutek obrażeń wielonarządowych, typowych dla ofiar wypadków komunikacyjnych lub upadku z wysokości, a zatem najwcześniej w chwili uderzenia samolotu w wodę. Nie wykluczono też utonięcia jako współprzyczyny śmierci. Stwierdzone złamania powstały kiedy ofiara żyła. Wyniki sekcji pozwoliły kategorycznie odrzucić możliwości śmierci w wyniku postrzału, uduszenia, ran kłutych, ciętych lub rąbanych. Możliwość wcześniejszego od katastrofy zamachu na życie generała wykluczyły też badania toksykologiczne. Tadeusz Klimecki i Andrzej Marecki doznali urazów podobnego charakteru. W związku z tymi ustaleniami, kierujący zespołem badaczy dr Tomasz Konopka oświadczył, iż rozważanie innych sposobów wcześniejszego pozbawienia życia uważa za bezprzedmiotowe.

Ponadto w wyniku badań szczątków ustalono, że Sikorski był palaczem (ekspertyza włosów); miał silny charakter (ekspertyza na podstawie odtworzonej podobizny generała), a w czaszce miał drzazgę z daglezji (analiza dendrologiczna, z daglezji wykonane były drewniane elementy obicia wnętrza samolotu).

Poza wspomnianymi ekshumacjami, w śledztwie zebrano całość dostępnej dokumentacji źródłowej związanej z katastrofą gibraltarską, zarówno z archiwów i instytucji na terenie Polski, jak i w Wielkiej Brytanii. Zasięgnięto opinii specjalistów medycyny sądowej. Przesłuchano członków rodzin ofiar. Ustalono dane ostatnich dwóch żyjących świadków zdarzenia, w tym radiooperatora na brytyjskim okręcie ratunkowym, który uczestniczył m.in. w podniesieniu z morza zwłok generała. Osoby te przesłuchano poza Polską w ramach międzynarodowej pomocy prawnej.

30 grudnia 2013 r. IPN umorzył śledztwo w sprawie zbrodni komunistycznej w związku z katastrofą w Gibraltarze. „Wykluczono teorię mówiącą, że był to zamach” – powiedział wówczas mediom Andrzej Arseniuk z IPN. Natomiast prokurator Marcin Gołębiewicz z warszawskiego IPN przyznał wtedy, że do śledztwa i ekshumacji doszło wobec „opracowań technicznych oraz historycznych, podważających rzetelność wyników prac brytyjskiej komisji powypadkowej z 1943 r., uzasadniających podejrzenie przestępczego spowodowania śmierci gen. Sikorskiego oraz osób mu towarzyszących”. W przekazanym mediom komunikacie Gołębiewicz stwierdził również, że „wykluczono ponad wszelką wątpliwość, aby śmierć Naczelnego Wodza oraz pozostałych poddanych badaniom pośmiertnym osób została spowodowana w sposób przestępczy, przed wylotem z Gibraltaru”. Dalej prokurator IPN stwierdził, że „obraz sekcyjny oraz wyniki badań dodatkowych ukazały, że śmierć pokrzywdzonych nastąpiła w przebiegu wypadku komunikacyjnego w okolicznościach zbliżonych do tych ustalonych przez komisję brytyjską z 1943 r., których to ustaleń polskie organy państwowe na emigracji nigdy nie kwestionowały”. Zastrzegł jednak, że „przeprowadzone w toku śledztwa dowody nie dostarczyły podstaw do potwierdzenia, ale i jednocześnie wykluczenia tezy, iż do katastrofy doszło wskutek zawinionego działania człowieka, a więc sabotażu”.

31 marca 2014 r. Sąd Okręgowy w Katowicach nie uwzględnił zażalenia Teresy Ciesielskiej, córki płk. Andrzeja Mareckiego, i utrzymał w mocy postanowienie prokuratora Oddziałowej Komisji Ścigania Zbrodni przeciwko Narodowi Polskiemu w Warszawie o umorzeniu śledztwa. Sąd podzielił zdanie prokuratora IPN oraz wskazał, że „ustalenia winny opierać się na faktach, a nie domniemaniach, nie posiadających rzetelnych podstaw dowodowych”.

Śledztwo IPN w sprawie katastrofy gibraltarskiej kosztowało według oficjalnych danych 570 947,08 zł. Nie były to jednak wszystkie koszty, ponieważ nie obejmowały chociażby ceny ponownego pochówku gen. Sikorskiego i ekspertyz szczątków. Prawdopodobnie całość kosztów śledztwa i ekshumacji wyniosła około 600 tys. złotych. Śledztwo IPN, spowodowane przez fantastyczne teorie spiskowe i prowadzone w sprawie zbrodni komunistycznej, doprowadziło do potwierdzenia wyników dochodzenia komisji brytyjskiej z 1943 r. To był tragiczny wypadek.

Bohdan Piętka

„Przegląd”, nr 17 (1163), 19-24.04.2022, s. 32-35

Faszyzacja Rosji

18 marca w ostrzeliwanym przez wojska rosyjskie Charkowie zginął Borys Romanczenko – jeden z ostatnich żyjących na świecie byłych więźniów niemiecko-nazistowskich obozów koncentracyjnych. Wedle informacji jego wnuczki, 96-letni Romanczenko spłonął żywcem w swoim mieszkaniu, w wielopiętrowym bloku w Charkowie, który został trafiony przez pociski rosyjskie. Od dwóch lat nie był już w stanie fizycznie opuścić mieszkania.

Borys Romanczenko urodził się 20 stycznia 1926 r. we wsi Bondari (obwód sumski, rejon konotopski). Miał 15 lat, kiedy III Rzesza napadła na ZSRR i Ukraina znalazła się pod okupacją niemiecką. W 1942 r. wywieziono go na roboty przymusowe do Rzeszy. Trafił do kopalni koło Dortmundu. Rok później podjął próbę ucieczki, został jednak ujęty i osadzony w KL Buchenwald. Skierowano go następnie do komanda zewnętrznego Peenemünde, którego więźniowie pracowali przy demontażu zbombardowanej przez aliantów fabryki rakiet V-2 na wyspie Uznam i przeniesieniu jej do podziemnych sztolni koło Nordhausen w górach Harz. Tam powstało komando Dora, przekształcone w 1944 r. w samodzielny KL Mittelbau-Dora. Obóz ten stał się kolejnym etapem więźniarskiej drogi Borysa Romanczenki. Ostatnim był KL Bergen-Belsen, gdzie doczekał wyzwolenia przez wojska brytyjskie 15 kwietnia 1945 r.

Po wojnie Romanczenko został inżynierem. Przez wiele lat działał na rzecz upamiętnienia zbrodni nazistowskich. Od lat 90-tych XX w. reprezentował Ukrainę w Międzynarodowym Komitecie Buchenwald-Dora i był wiceprzewodniczącym tej organizacji. Regularnie uczestniczył w spotkaniach ocalonych więźniów na terenie byłego KL Buchenwald. 15 kwietnia 2015 r., podczas uroczystości z okazji 70-tej rocznicy wyzwolenia tego obozu, wygłosił apel o „budowę nowego świata pokoju i wolności, który powinien być naszym ideałem”. Niestety – u schyłku naznaczonego przez historię życia przyszło mu jeszcze raz doczekać zbrodniczej wojny i zginąć. „Jesteśmy oszołomieni” – napisała niemiecka Fundacja Miejsc Pamięci KL Buchenwald i KL Mittelbau-Dora informując o jego śmierci. Tylko tyle.

Tak Putin „denazyfikuje” Ukrainę, że jego wojska zabiły jednego z ostatnich żyjących więźniów obozów koncentracyjnych nazistowskiej III Rzeszy. Ale to nie jedyna refleksja, która się nasuwa. Jest coś przerażająco symbolicznego w śmierci Borysa Romanczenki. Ta śmierć jakby symbolicznie łączyła wojnę Putina z wojną Hitlera. Łączy te wojny zbrodnicze bombardowanie miast i zabijanie ludności cywilnej. To jednak nie koniec symboliki.

Tego samego 18 marca, kiedy w Charkowie pocisk wystrzelony przez rosyjską artylerię trafił w mieszkanie Borysa Romanczenki, miał miejsce mega-wiec na stadionie Łużniki w Moskwie. Imprezę tę zorganizowano z okazji ósmej rocznicy aneksji Krymu i dla poparcia inwazji rosyjskiej na Ukrainę. Pod hasłami „za Rosję” i „za świat bez nazizmu”. Niestety, ale ten „antynazistowski” wiec przypominał Parteitag NSDAP w Norymberdze. Nie sądziłem, że zobaczę w swoim życiu sceny z lat 30-tych XX w. i mimo wszystko nie sądziłem, że putinowska Rosja doszła do takiego miejsca. Ryczące tłumy z flagami rosyjskimi, deptanie flag ukraińskich i nadworni kremlowscy artyści z Olegiem Gazmanowem na czele, podającym do rytmu „naprzód Rosjo”. Putin przemawiający w samym centrum spektaklu, tak jak führer III Rzeszy. Czyżby naoglądał się filmu Leni Riefensthal „Triumph des Willens” z 1934 r.? W swoim agresywnym przemówieniu prezydent Rosji cytował Pismo Święte. Coś takiego nie przytrafiło się nawet Hitlerowi.

Wydaje się, że jeśli cokolwiek na kuli ziemskiej wymaga denazyfikacji, to jest to w pierwszej kolejności Rosja. Nowym symbolem Rosji stała się po 24 lutym 2022 r. litera „Z”, którą część wojsk rosyjskich atakujących Ukrainę umieściła na swoich transporterach i czołgach jako znak rozpoznawczy. „Z” stało się symbolem masowego poparcia dla wojny Putina. Taką współczesną swastyką. Jako jeden z pierwszych zamanifestował w ten sposób swoje poparcie dla agresji na Ukrainę rosyjski sportowiec Iwan Kuliak, który podczas medalowej dekoracji na gimnastycznych mistrzostwach świata w stolicy Kataru Doha stanął obok sportowca ukraińskiego z literą „Z” naklejoną na koszulce. Literę „Z” Rosjanie zaczęli umieszczać na swoich samochodach i bluzach, przypięli ją sobie niektórzy deputowani do Dumy Państwowej i dziennikarze. Emblemat „Z” można zobaczyć na rosyjskich flagach narodowych, które Rosjanie wywieszają z okien swoich mieszkań i domów.

Często tak prezentowana litera „Z” ma barwy wstążki św. Jerzego – formalnie symbolu pamięci o weteranach drugiej wojny światowej, faktycznie symbolu rosyjskiego nacjonalizmu. Na ulicach rosyjskich miast można było spotkać bilbordy w barwach wstążki św. Jerzego i hasłem „swoich nie porzucamy” (chodzi o Rosjan w Donbasie, zagrożonych rzekomo według propagandy rosyjskiej „ludobójstwem” ze strony Ukrainy). Takie „Z” pojawiło się nawet w przedszkolach, gdzie w ramach zajęć dzieci wycinały je i ozdabiały barwami wstążki św. Jerzego. Nie zabrakło symbolu „Z” także na prorosyjskich wiecach skrajnej prawicy w Serbii, Bułgarii i Armenii.

Nie ma zbrodniczych narodów, są jedynie zbrodnicze ideologie. Taka zbrodnicza ideologia kiełkowała w Rosji przez ostatnie 30 lat, by w końcu pokazać się otwarcie całemu światu. Aleksandra Dugina traktowano na Zachodzie jako rosyjski folklor polityczny. To co pisał uważano za straszne, ale marginalne, bo oficjalnie nie identyfikowały się z tym miarodajne czynniki polityczne w Rosji. Niestety teraz widać, że Duginem myśli duża część rosyjskiej klasy politycznej i niemała część Rosjan. Nie tylko myśli, ale mówi. Bo przecież w swoim orędziu do narodu z 21 lutego 2022 r., złowieszczym przemówieniu będącym preludium wojny, Władimir Putin cytował wprost Dugina. Cytował go, gdy mówił, że „Ukraina została w całości stworzona przez Rosję, a ściślej mówiąc, przez Rosję bolszewicką, komunistyczną”. Cytował Dugina, gdy mówił, że „na Ukrainie nigdy nie powstała stabilna państwowość”. Cytował Dugina, gdy mówił o ZSRR jako „historycznej Rosji”. Cytował Dugina, gdy mówił, że Ukraina jest „niezbywalną częścią naszej własnej historii, kultury i przestrzeni duchowej”, a na obecnej Ukrainie „sprzeniewierzyli dziedzictwo odziedziczone nie tylko po epoce radzieckiej, ale także po Imperium Rosyjskim”.

Nikt nie nazwał tego przemówienia faszystowskim, a przecież takie było. Ogólnie faszyzm wyróżniają trzy elementy: wojujący nacjonalizm, militaryzm (imperializm) i etatyzm gospodarczy. W ten sam sposób co Putin o Ukrainie w 2022 r. mówił Mussolini o Etiopii w 1935 r. i Hitler o Czechosłowacji w 1938 r. Twór historycznie sztuczny, koślawe państwo, które mamy prawo zniszczyć.

Upadek ZSRR w 1991 r. był szokiem dla większości Rosjan. Nie tylko ze względu na utratę pozycji supermocarstwa i ruinę gospodarczą kraju. Także dlatego, że część Rosjan znalazła się poza Rosją, w granicach niepodległych państw, którymi stały się byłe republiki radzieckie. W rzeczywistości politycznej i ekonomicznej degradacji lat 90-tych XX w. pojawiło się w Rosji zjawisko społeczne określane mianem nostalgii za ZSRR, tęsknoty za utraconą wielkością. Poza Rosją nie do końca zdawano sobie sprawę ze znaczenia tego zjawiska i traktowano je jako jeszcze jedną egzotyczną ciekawostkę dotyczącą tego kraju. Im dalej było od upadku ZSRR, tym bardziej rosła nostalgia za nim i idealizacja radzieckiej przeszłości.

To właśnie nostalgia za ZSRR stała się glebą dla starych idei rosyjskiego nacjonalizmu, neoimperializmu i eurazjatyzmu, którym nową formę nadał Aleksander Dugin. Jego książki, takie jak „Misteria Eurazji” (1991), „Konserwatywna rewolucja” (1994), „Czwarta teoria polityczna” (2009), a zwłaszcza „Podstawy geopolityki. Przyszłość geopolityczna Rosji” (1997), należy uznać za książki fatalne. Tym bardziej fatalne, że „Podstawy geopolityki” stały się lekturą obowiązkową na rosyjskich uniwersytetach i uczelniach wojskowych. Dugin stworzył antyliberalną i antyzachodnią ideologię, którą nazwał czwartą teorią polityczną, odwołującą się do tradycjonalizmu, szowinizmu i prawosławnego mistycyzmu, postulującą sojusz ekstremów (czyli skrajnej prawicy i lewicy) w walce z liberalizmem. Największy jednak wkład wniósł do rosyjskiej geopolityki. Podstawowym zadaniem, które postawił przed narodem rosyjskim jest utworzenie wielkiego imperium kontynentalnego, które w kooperacji z Niemcami usunie wpływy atlantyckie przynajmniej z Europy Środkowej. Jest przekonany, że przemawiają za tym argumenty historyczne, geograficzne, etniczne, religijne i polityczne.

Publicystyka Dugina nie była skierowana do przypadkowego czytelnika, ale do rosyjskich elit politycznych. Dzisiaj można być już pewnym, że jego ksenofobiczne i antyzachodnie poglądy znalazły uznanie w rosyjskiej elicie władzy, która w takim programie dostrzegła szansę na wzmocnienie autokratycznego systemu władzy i integrację społeczeństwa rosyjskiego wokół haseł nacjonalistycznych i imperialnych. To Dugin wysunął w swojej publicystyce propozycję „dekompozycji geopolitycznej” Ukrainy, czyli jej podziału i integracji wschodniej części tego kraju z Rosją.

Nie należy zapominać, że najbardziej tragiczne konflikty militarne w XX w. były inicjowane przez wyznawców idei nawołujących do przekształcenia porządku politycznego i społecznego oraz wzywających do walki o dominację nad światem. Dlatego nie wolno takich idei i ich twórców lekceważyć.

Nie ulega wątpliwości, że Ukraina stała się od 2014 r. ofiarą geopolitycznej rywalizacji pomiędzy USA i Rosją. Widząc cele polityczne USA, sprowadzające się najogólniej do chęci wypchnięcia Rosji z obszaru poradzieckiego, nie można nie widzieć celów politycznych Rosji, opisanych dokładnie w publicystyce Dugina. Nie można też nie widzieć do jakich idei i wzorców odwołuje się polityka rosyjska. Bez względu na to jak skończy się inwazja rosyjska na Ukrainę i jak potoczą się losy samej Rosji, zatrute umysły pozostaną. Nie prędko społeczeństwo rosyjskie wyjdzie ze stanu „Z”.


Tekst ten napisałem 22 marca 2022 r., zanim odkryto doły śmierci w miejscowościach pod Kijowem. Rosyjskie zbrodnie przeciw ludzkości, ujawnione w ostatnich trzech tygodniach, potwierdzają ogólną wymowę tego artykułu. Ale nie tylko to. Na początku marca 2022 r. Dugin wypowiedział się za zniszczeniem Ukrainy (wcześniej mówił tylko o jej „dezintegracji”). 3 kwietnia niejaki Timofiej Siergiejcew z  w opublikowanym na portalu RIA Novosti artykule „Co Rosja powinna zrobić z Ukrainą” napisał, że powinna ją „zdeukarinizować” i „zdeeuropeizować” (Ukraińskość jest sztucznym antyrosyjskim konstruktem bez własnej treści cywilizacyjnej, podporządkowanym elementem obcej cywilizacji. Sama debanderyzacja nie wystarczy do denazyfikacji […] denazyfikacja Ukrainy to także jej nieuchronna deeuropeizacja), a „liberał” Miedwiediew (obecnie wiceprzewodniczący Rady Bezpieczeństwa Rosji) napisał 5 kwietnia, że celem rosyjskim jest „zmiana (…) świadomości części dzisiejszych Ukraińców” oraz „zbudowanie otwartej Eurazji”. Cóż to innego jest jak nie faszyzm? Tego oficjalnie nie było nawet podczas wojen na Bałkanach (1991-1999). Tak zdefiniowany cel wojny napastniczej pojawił się w Europie po raz pierwszy od 1939 r.

Niestety, to co pisali o Rosji Anna Politkowska, Siergiej Kowalow, Richard Pipes, Krystyna Kurczab-Redlich, Paweł Piotr Wieczorkiewicz, czy Andrzej Nowak było prawdą. Długo chciałem wierzyć, że tak nie jest. Szczerze opowiadałem się za polepszeniem stosunków polsko-rosyjskich, odejściem od antyrosyjskiej polityki, szukaniem dialogu. Pomyliłem się.

Bohdan Piętka

Samotność Ukrainy

Rozpętana przez Rosję wojna napastnicza z Ukrainą nie tylko określi na lata kształt geopolityczny Europy Wschodniej, ale także wpłynie na oblicze stosunków międzynarodowych w całej Europie. „Operacja specjalna” Putina, pomyślana jako blitzkrieg, który miał doprowadzić do usunięcia prozachodnich władz w Kijowie, nie wypaliła. Nie znaczy to jednak, że Rosji nie uda się zrealizować swoich celów wobec Ukrainy.

W rosyjskojęzycznej Ukrainie wschodniej (historycznie jest to Ukraina Lewobrzeżna, Ukraina Słobodzka i Noworosja) nikt nie witał kwiatami „wyzwolicieli” z Rosji, którzy wedle absurdalnej oficjalnej narracji kremlowskiej przyszli „denazyfikować” to państwo. Mało tego – w miastach zajętych przez wojska rosyjskie doszło do protestów ulicznych przeciw okupantom. To polityczna klęska „specjalnej operacji wojskowej” Putina. Okazało się, że poza zajętymi w 2014 r. Krymem i częścią Donbasu nie ma w Ukrainie sympatii prorosyjskich. Nie można też nie zauważyć, że Rosja przegrała tę wojnę wizerunkowo już pierwszego dnia.

Po trzech tygodniach wojny Rosjanie poza frontem południowym nie osiągnęli większych sukcesów. Nie mogąc złamać ukraińskiego oporu, rosyjskie siły inwazyjne przystąpiły do zbrodniczego ostrzału rakietowego i bombardowania miast, co spowodowało exodus ludności.

Masowe groby

Z Charkowa – drugiego co do wielkości miasta Ukrainy (1,4 mln mieszkańców), regularnie ostrzeliwanego przez wojska rosyjskie – uciekło dotąd 600 tys. osób, czyli 42% jego populacji. Tym, którzy nie chcą uciekać, pozostają metro i piwnice. To największy kryzys humanitarny w Europie od II wojny światowej. Na takie cierpienia Putin skazał miasto, które poza Krymem i Donbasem jest największym w Ukrainie skupiskiem ludności rosyjskiej (30% mieszkańców). Natomiast liczba mieszkańców Kijowa zmniejszyła się z 3,5 do prawie 2 mln osób. Warto sobie uświadomić, że większość uchodźców z Ukrainy to Ukraińcy rosyjskojęzyczni, a także mieszkający tam Rosjanie. Do 14 marca kraj opuściło ponad 2,7 mln osób, z czego 1,75 mln przybyło do Polski. Nie są to jednak wszyscy, którzy musieli uciekać przed wojną, ponieważ część uciekinierów przebywa w zachodnich obwodach Ukrainy. W samym Lwowie liczba mieszkańców wzrosła z tego powodu o jedną trzecią, czyli o ponad 200 tys.

Do katastrofy humanitarnej o znacznych rozmiarach doszło w odciętym przez Rosjan 430-tysięcznym Mariupolu nad Morzem Azowskim. Jego mieszkańcy giną nie tylko od ostrzału, ale także z powodu braku żywności, wody i lekarstw. Ofiary chowane są w masowych grobach.

Rosyjskie ataki rakietowe i lotnicze na miasta, ostrzał ulic, domów i szpitali, podczas którego giną cywile, mają skłonić ludność cywilną do jeszcze większej determinacji w ucieczce. To działania o charakterze czystki etnicznej. Wyludnienie miast, w których pozostaną tylko broniący ich mężczyźni, da Rosji wolną rękę do użycia broni o ogromnej sile destrukcyjnej (np. bomb próżniowych, nie mówiąc o taktycznych ładunkach jądrowych), którą ma na wyposażeniu armia rosyjska.

Rosja przedstawiła władzom ukraińskim swoje warunki zakończenia wojny. Są to: rezygnacja przez Ukrainę z ubiegania się o członkostwo w NATO, ustanowienie języka rosyjskiego drugim językiem urzędowym, uznanie Krymu za część Rosji, zgoda na oderwanie tzw. republik ludowych w Donbasie (w granicach administracyjnych obwodów donieckiego i ługańskiego), „denazyfikacja Ukrainy” poprzez zakaz funkcjonowania „partii nacjonalistycznych i nazistowskich oraz uchylenie wszystkich uchwał gloryfikujących nazistów” i demilitaryzacja, która miałaby polegać na rezygnacji z broni ofensywnej, czyli przyjęciu przez Ukrainę statusu państwa buforowego.

Rosja od dawna określała działania Ukrainy na rzecz członkostwa w NATO, wpisane do ukraińskiej konstytucji, jako zagrożenie dla swojego bezpieczeństwa. Trzeba przypomnieć, że kwestia członkostwa Ukrainy (i Gruzji) w NATO została po raz pierwszy postawiona na szczycie bukareszteńskim Paktu Północnoatlantyckiego (2-4 kwietnia 2008 r.). Sojusz nie zaoferował wtedy Gruzji i Ukrainie planu na rzecz członkostwa z powodu sprzeciwu Francji i Niemiec. W Moskwie mimo to uznano, że w odpowiedzi trzeba Zachodowi „dać po łapach” (jak to ujął Putin).

Mesjanizm prawosławia

Dlatego problem „neutralności” Gruzji Rosja rozwiązała po swojej myśli w wyniku wojny z tym państwem w sierpniu 2008 r. By zapobiec zaś ukraińskim dążeniom do członkostwa w NATO po przewrocie kijowskim w 2014 r., Moskwa wykreowała konflikt w Donbasie. Przed obecną agresją na Ukrainę przywódcy zachodni tłumaczyli Putinowi, że kwestia włączenia tego państwa do NATO nie leży na stole. Kreml odpowiadał, że Ukraina już faktycznie jest członkiem NATO i zagraża bezpieczeństwu Rosji.

Z kolei warunek „denazyfikacji Ukrainy” poprzez zakaz funkcjonowania partii nacjonalistycznych jest obliczony na dalszy podział tego kraju. Próba jego realizacji doprowadziłaby bowiem do politycznego i, co za tym idzie, terytorialnego wypchnięcia z Ukrainy jej zachodnich obwodów, gdzie partie nacjonalistyczne mają poparcie (malejące zresztą w kolejnych wyborach).

Żeby zrozumieć, o co chodzi Putinowi i jego otoczeniu, trzeba sobie uświadomić, do jakiej doktryny geopolitycznej odwołują się elity rządzące w Rosji. Jest nią eurazjatyzm. Nurt ten jako doktryna polityczna powstał na początku lat 20. XX w. wśród części białej emigracji; tzw. jewrazijcy głosili, że istnieje odrębna cywilizacja rosyjska (Rosyjski Świat, Russkij Mir), która nie stanowi części cywilizacji europejskiej, utożsamianej przez nich z Zachodem, i jest do niej w opozycji. Za kluczowe cechy cywilizacji rosyjskiej uważali prawosławny mesjanizm, imperializm, konserwatyzm, autorytaryzm i nacjonalizm. Mieli nadzieję, że bolszewizm z czasem się wypali i ZSRR wejdzie na tory nacjonalizmu rosyjskiego, co następowało powoli w miarę obumierania socjalizmu radzieckiego po 1956 r., a zwłaszcza po 1985 r. Czołowi jewrazijcy z pierwszej połowy XX w. to Nikołaj Trubieckoj, Piotr Sawickij, Piotr Suwczynskij, Dmitrij Swiatopołk-Mirski i Konstantin Czechidze. Ich koncepcje rozwijał w drugiej połowie XX w. w swoich pracach wybitny historyk Lew Gumilow, notabene długoletni więzień łagrów stalinowskich. Po 1991 r. czołowym ideologiem eurazjatyzmu, a także rosyjskiego neoimperializmu i tradycjonalizmu, został filozof i politolog Aleksandr Dugin.

Najogólniej jewrazijcy uważają, że istnieje trójdzielny wielki naród rosyjski, złożony z Wielkorusinów (Rosjan), zachodnich Rusinów (Białorusinów) i Małorusinów (Ukraińców). Ten trójdzielny naród powinien się zjednoczyć w jeden neoimperialny i tradycjonalistyczny byt państwowy. Dugin nazywa ów byt po prostu Eurazją, inni mówią o Związku Eurazjatyckim, przez analogię do Związku Radzieckiego. Przy czym Eurazja Dugina jest silnie antyliberalna i antyzachodnia, a jej posłannictwo stanowi walka ze „zdegenerowanym” światem Zachodu i narzucenie mu rosyjskiej przewagi. Rosyjska klasa polityczna nie odwołuje się wprost do eurazjatyzmu, ale – jak to zauważył jeden z polskich politologów – myśli Duginem. Elementy tego myślenia widać zarówno w rosyjskiej polityce historycznej (gloryfikującej na równi rosyjską mocarstwowość w okresie caratu i ZSRR), jak i w geopolityce oraz żądaniach Putina podziału świata na strefy wpływów i uznania obszaru byłego ZSRR za wyłączną domenę wpływów rosyjskich.

Ukraińcy, podejmując 24 lutego 2022 r. bohaterską walkę z inwazją rosyjską, dowiedli, że nie należą do Rosyjskiego Świata i nie chcą do niego należeć. Wręcz przeciwnie – ich zaciekły opór pokazuje, że są narodem wywodzącym się z I Rzeczypospolitej. To jednak jeszcze nie znaczy, że nie staną się częścią Rosyjskiego Świata lub nie będą musieli ograniczyć swojej suwerenności na rzecz Rosji. Z każdym dniem bowiem widać ich rosnące osamotnienie na Zachodzie. Owszem – USA i UE wprowadziły dotkliwe sankcje ekonomiczne wobec Rosji. Nie ma jednak jednomyślności w sprawie ich zakresu, ponieważ gospodarki państw Europy Zachodniej, przede wszystkim niemiecka, są silnie uzależnione od dostaw gazu i ropy z Rosji. Niemcy i Holandia dały do zrozumienia, że są przeciwne szybkiemu członkostwu Ukrainy w UE. Ponadto przywódcy Niemiec i Francji próbują zakulisowo rozmawiać z Putinem, czyli faktycznie rzucić mu koło ratunkowe, by mógł wyjść z twarzą z rozpętanej przez siebie awantury.

Zasadzka „neutralności”

USA i NATO nie zamierzają ustanawiać strefy zakazu lotów nad Ukrainą, gdyż wciągnęłoby to je w wojnę z Rosją. To zrozumiałe. Żenujące są natomiast próby Waszyngtonu wypchnięcia Polski z szeregu, by sama wzięła na siebie takie niebezpieczeństwo, np. przekazując Ukrainie poradzieckie myśliwce MiG-29. Pentagon odrzucił polską propozycję przekazania myśliwców do amerykańskiej bazy Ramstein w Niemczech w celu dostarczenia ich Ukrainie. Amerykańscy urzędnicy określili propozycję polskiego rządu jako „nierozsądną”. W ich mniemaniu zapewne rozsądne byłoby, gdyby Polska przekazała Ukrainie samoloty bezpośrednio albo gdyby wykonywały loty bojowe z terytorium Polski. Wtedy ryzyko wejścia do wojny z Rosją ponosiłaby jedynie Polska, a USA nie byłyby narażone na odwet rosyjski i wciągnięcie do wojny.

Rodzi się zatem pytanie, po co Zachód od 2014 r. przeciągał Ukrainę na swoją stronę, przyśpieszając w niej prozachodnie procesy polityczne i narażając ją tym samym na odwet Rosji, skoro teraz, w obliczu rosyjskiej agresji, zostawia Ukraińców samych. Okazało się, że dla Ukrainy nie ma nawet realnej perspektywy członkostwa w UE. Zachód jest odpowiedzialny na równi z Rosją za tragedię Ukrainy. Jej faktyczne osamotnienie polityczne spowodowało, że 9 marca Kijów po raz pierwszy poinformował, że jest gotowy zgodzić się na negocjacje z Rosją w sprawie „neutralności”, ale „nie odda ani centymetra” ukraińskiej ziemi. Realizacja rosyjskiego scenariusza, zmierzającego np. do podzielenia Ukrainy na państwo prorosyjskie i „neutralne” (buforowe) albo oderwania jej kolejnego fragmentu (np. terenów łączących Krym z Donbasem) i narzucenia „neutralności” pozostałej części, będzie oznaczała podważenie porządku geopolitycznego ustanowionego w Europie po zimnej wojnie.

Bohdan Piętka

„Przegląd”, nr 13 (1159), 21-27.03.2022, s. 31-33

Ukraina – od przeciągania do wojny

24 lutego 2022 r. świat przeżył szok. Rosja rozpoczęła wojnę napastniczą z Ukrainą, czyli dokonała zbrodni przeciwko pokojowi. Putin nazwał eufemistycznie tę agresję „specjalną operacją wojskową”, której celem miałaby być „denazyfikacja” Ukrainy. W ten sposób określił próbę narzucenia temu państwu prorosyjskiego rządu, podobnie jak na Węgrzech w 1956 i w Czechosłowacji w 1968 r. Po raz pierwszy od wojen towarzyszących rozpadowi Jugosławii (1991-1995, 1998-1999) rozpętano w Europie wojnę na taką skalę. Po raz pierwszy też zanegowano tak brutalnie to wszystko co Europa osiągnęła w dziedzinie pokoju i bezpieczeństwa od 1945 r., w tym zasady Aktu Końcowego KBWE z 1975 r.

Dziesiątki tysięcy ludzi koczujących na stacjach metra i w piwnicach domów, miasta ostrzeliwane rakietami, już prawie milion uchodźców, czyli największy kryzys humanitarny w Europie od kilkudziesięciu lat. Taki jest obraz agresji rosyjskiej na Ukrainę.

Obecnych wydarzeń nie można rozpatrywać w oderwaniu od historii najnowszej. Trzeba do tej historii sięgnąć i przypomnieć o dwóch przewrotach politycznych w Kijowie z 2004 i 2014 r., inspirowanych i współorganizowanych przez świat zachodni. To wtedy rozpoczęło się przeciąganie Ukrainy pomiędzy światem zachodnim a Rosją. Przeciągając Ukrainę w swoją stronę Zachód postawił początkowo na środowiska nacjonalistyczne, ponieważ były one jedyną wyraźną i zorganizowaną siłą antyrosyjską na Ukrainie. Reakcja Rosji na to doprowadziła do rozpadu tego państwa w 2014 r., czyli oderwania Krymu i Donbasu, zdominowanych przez ludność rosyjską i rosyjskojęzyczną. Po wycofaniu się USA z Afganistanu w sierpniu 2021 r., wyciągnięto prawdopodobnie na Kremlu błędny wniosek odnośnie słabości USA i postanowiono przeciągnąć linę w swoją stronę.

W tym miejscu pozwolę sobie przytoczyć dwa cytaty. Pierwszy będzie z prof. Jana Widackiego, który w 2014 r. napisał na łamach „Przeglądu” (nr 20): „Była szansa, że w ciągu dwóch pokoleń Ukraina się zunifikuje, jej mieszkańcy urodzeni w niepodległej republice poczują się obywatelami jednego państwa. To wymagało czasu i spokoju. Europa zachodnia i Polska powinny ewolucyjne procesy na Ukrainie mądrze wspierać, pomagać w reformach, kształcić studentów, uczyć europejskich standardów. Powoli, acz systematycznie przyciągać do świata zachodniego, a przy tym nie drażnić Rosji. Pozwolić nadal lawirować między Rosją a Zachodem, równocześnie krok po kroku wiązać z Europą. Elementarna znajomość realiów Europy wschodniej podpowiadała, że gwałtownego przeciągnięcia na Wschód czy na Zachód Ukraina jako państwo może nie wytrzymać. Może się rozpaść. Tymczasem co zrobiono? Właściwie wszystko, czego robić nie było wolno. Niestety, niemały udział w tym ukraińskim dramacie mają nasi politycy”.

I jeszcze prof. Andrzej Romanowski. W sierpniu 2014 r. napisał on: „Bo czego właściwie się bano? Czy pod rządami Janukowycza Ukraina rzeczywiście stałaby się rosyjskim protektoratem? To wielkie i ludne państwo, zawieszone między Wschodem i Zachodem, przyjazne Rosji i Zachodowi (choć pewnie Rosji bardziej), zostałoby wtedy co prawda skazane na dryf, nie byłoby państwem marzeń zwłaszcza dla Ukraińców ze Lwowa, zarazem jednak zachowałoby terytorialną integralność i miałoby poczucie bezpieczeństwa. Ukraina Janukowycza miała szansę – choćby tylko teoretyczną – stać się europejskim łącznikiem, krajem europejskiej równowagi (pamiętamy proeuropejskie i propolskie deklaracje wpływowej doradczyni Janukowycza, Anny Herman). Jednak takiej opcji w ogóle w Polsce nie rozważano – nie chodziło o to, by Ukraina była proeuropejska, lecz by była antyrosyjska. W rezultacie w konflikcie rozdzierającym Ukrainę opowiedzieliśmy się przeciw władzy legalnej, dysponującej mandatem demokratycznym”[1].

Natomiast w 2015 r. A. Romanowski zauważył: „W roku 1991 pojawiło się państwo i otrzymało szansę trwania. Ale by trwanie oznaczało przetrwanie – państwo to nie mogło być szarpane w różne strony. Trzeba było dać mu czas, dużo czasu. Trzeba było uruchomić procesy wyrabiające patriotyzm państwowy, a więc procesy upodmiotowujące obywateli, przekonujące ich, że są gospodarzami we własnym kraju. A w takim razie hasło federalizacji (regionalizacji) nie było ani antypaństwowe, ani prorosyjskie: było propaństwowe i proukraińskie. Rosja by na tym zyskała? Oczywiście. Ale przede wszystkim zyskałaby Ukraina. Bo zostałby jej podarowany czas”[2].

Tak, ale amerykański, brytyjski czy niemiecki kapitał nie chciał czekać. Chciał przeciągnąć we własnym interesie Ukrainę na Zachód. Nie przewidziano, że reakcja Rosji pójdzie dalej niż oderwanie Krymu i wykreowanie separatystycznych podmiotów w Donbasie. Nawet zresztą tej reakcji nie przewidziano. Przestrzegał przed tym, także w 2014 r., Henry Kissinger. Ten nestor amerykańskiej dyplomacji napisał wtedy: „(…)jeśli Ukraina ma przetrwać i rozwijać się, nie może opowiedzieć się po żadnej ze stron przeciwko drugiej – powinna funkcjonować jako most między nimi. Rosja musi przyjąć do wiadomości, że próba uczynienia z Ukrainy państwa satelickiego, a co za tym idzie, ponowne przesunięcie granic Rosji, może ją skazać na powtórkę z historii samonapędzających się cykli wzajemnych nacisków z udziałem Europy i Stanów Zjednoczonych. Zachód musi zrozumieć, że dla Rosji, Ukraina nigdy nie będzie po prostu obcym krajem. Historia Rosji zaczęła się na tzw. Rusi Kijowskiej. Stamtąd promieniowała rosyjska religia. Ukraina była przez wieki częścią Rosji, a historie obu krajów przeplatały się już wcześniej (…). Nawet tak sławni dysydenci jak Aleksander Sołżenicyn i Josip Brodski kładli nacisk na to, że Ukraina była integralną częścią rosyjskiej historii i, oczywiście, samej Rosji jako takiej”[3].

Najlepiej zatem dla Ukrainy byłoby, gdyby wszyscy, którzy od 2014 r. przeciągają ją ze Wschodu na Zachód i odwrotnie (czyli USA i UE z jednej, a Rosja z drugiej strony), zostawili ją w spokoju. Obie strony rywalizacji geopolitycznej powinny były wtedy zrozumieć, że nie da się wykreować Ukrainy antyrosyjskiej i nie da się też z Ukrainy zrobić państwa podległego Rosji bez tragicznych konsekwencji. Powinno być to państwo środka, ze zrównoważonymi wpływami zachodnimi i rosyjskimi, bez zaangażowania w jakiekolwiek bloki wojskowo-polityczne. Wtedy to Ukraina powoli, bez wstrząsów, znalazłaby samodzielnie swoje miejsce w Europie i najprawdopodobniej byłoby to miejsce w Unii Europejskiej. Niestety – Zachód i Rosja wolały przeciągać Ukrainę między sobą. Dlatego kraj ten został w 2014 r. rozerwany. Okazało się potem, że nie da się posklejać tego, co zostało rozbite. Na koniec Rosja przekroczyła czerwoną linię i wróciła do polityki przypominającej najgorsze tradycje rosyjskiej i radzieckiej historii.

Do tej pory Putin grał na federalizację Ukrainy, czyli na wymuszenie stworzenia regionów autonomicznych. Władze ukraińskie, przy wsparciu Zachodu, zdecydowanie to jednak odrzuciły, więc Putin przeszedł do drugiej koncepcji, mianowicie – defragmentacji Ukrainy. Uczynił to uznając w przeddzień agresji niepodległość tzw. republik ludowych w Donbasie. Dokonując agresji poszedł jeszcze dalej – w kierunku wasalizacji reszty Ukrainy.

Agresja na Ukrainę jest wielką lekkomyślnością Putina, którego w kierownictwie rosyjskim nikt nie powstrzymał, bo już dawno usunął z niego ludzi mających własne zdanie. Tragedią jest, że spotkało to prezydenta Zełenskiego, który w przeciwieństwie do swojego poprzednika Petro Poroszenki chciał pokoju z Rosją. Putin swoim atakiem potwierdził jedynie narrację nacjonalistów ukraińskich oraz wykopał rów pomiędzy Rosjanami i Ukraińcami (także rosyjskojęzycznymi), którego już nikt nie zakopie. Przynajmniej w najbliższych dziesięcioleciach.

Agresja rosyjska doprowadziła do niesamowitej konsolidacji Ukraińców, a kierujący heroiczną obroną prezydent Wołodymyr Zełenski, który odmówił opuszczenia oblężonego Kijowa, stał się bohaterem narodowym. Na rosyjskich „wyzwolicieli” nikt nie czekał, także na rosyjskojęzycznej Ukrainie Lewobrzeżnej (wschodniej), która jako pierwsza stała się celem brutalnej agresji. Po stronie Ukrainy opowiedział się m.in. metropolita Onufry (Orest Wołodymyrowycz Berezowski), stojący na czele Ukraińskiej Cerkwi Prawosławnej Patriarchatu Moskiewskiego.

Społeczność międzynarodowa nie może dopuścić do realizacji celu postawionego przez przywódcę Rosji, czyli przekształcenia Ukrainy w państwo satelickie Rosji, bo to oznaczałoby zgodę na zanegowanie całego porządku europejskiego i światowego zbudowanego po drugiej wojnie światowej i „zimnej wojnie”. Być może wojna, lekkomyślnie rozpętana przez Putina, stanie się mitem założycielskim Ukrainy w miejsce fałszywego i szkodliwego mitu OUN/UPA. Bo oto agresorzy napotkali dobrze zorganizowany opór, zdecydowaną postawę prezydenta Zełenskiego i jego ekipy oraz jedność narodu. A liczyli przecież na coś zupełnie innego. Dlatego mam na dzieję, że ta wojna, bez względu na jej wynik, stanie się mitem założycielskim Ukrainy, odsuwając na drugi plan mit nacjonalistyczny. Byłby to wielki paradoks, bo Putin twierdził, że Ukraińcy są narodem bez tożsamości. Tymczasem dokonana na jego rozkaz agresja może temu narodowi (poza oderwanym faktycznie Donbasem) tę tożsamość i jedność stworzyć.


[1] A. Romanowski, „Antykomunizm, czyli upadek Polski. Publicystyka lat 1998-2019”, Kraków 2019, s. 358-359.

[2] Tamże, s. 373.

[3] Cyt. za: „Artykuł Henry’ego Kissingera o kryzysie ukraińskim”, http://www.konserwatyzm.pl, 9.03.2014.

Bohdan Piętka

„Przegląd”, nr 11 (1157), 7-13.03.2002, s. 22-24

Jedyny pogrzeb w KL Auschwitz

W dniach 17-18 stycznia 1945 r., wobec zbliżającej się ofensywy radzieckiej, rozpoczęła się ostateczna ewakuacja KL Auschwitz. Objęto nią około 58 tys. więźniów, w tym 20 tys. z obozu macierzystego i obozu Birkenau oraz ponad 30 tys. z podobozów. Na miejscu pozostawiono niecałe 9 tys. więźniów, w większości krańcowo wyczerpanych oraz ciężko chorych. W nocy z 17 na 18 stycznia zmarła także w obozie Birkenau więźniarka Zofia Praussowa – jedna z bardziej zasłużonych działaczek Polskiej Partii Socjalistycznej w okresie II Rzeczypospolitej i jedna z pierwszych polskich feministek. Następnego dnia współwięźniarki zorganizowały jej symboliczny pogrzeb. Był to prawdopodobnie jedyny pogrzeb więźnia w historii KL Auschwitz.

Zofia Praussowa (z domu Kulesza) urodziła się 3 września 1878 r. w Budzowie koło Radomska w rodzinie ziemiańskiej. Należała do tej części tworzącej się wówczas polskiej inteligencji, która związała się politycznie z ruchem socjalistycznym, łączącym hasło walki o niepodległość Polski z programem przebudowy społecznej. Ideałem tej inteligencji stała się – jak to później ujął Stefan Żeromski – „Polska Szklanych Domów”.

Otrzymała staranne wykształcenie, kończąc najpierw gimnazjum w Kazaniu, a następnie Wydział Matematyczny tzw. Kursów Wyższych Żeńskich im. Bestużewa w Petersburgu. Od 1899 r. należała do PPS, a od 1904 r. do Organizacji Bojowej PPS. W maju 1901 r. pomagała w zorganizowanej przez Aleksandra Sulkiewicza ucieczce Józefa Piłsudskiego z petersburskiego szpitala Mikołaja Cudotwórcy. W latach 1904-1905 wchodziła w skład Okręgowego Komitetu Robotniczego PPS w Częstochowie. Jeszcze przed wybuchem rewolucji 1905 r. organizowała przemyt broni z Niemiec do Królestwa Polskiego, która była przeznaczona dla Organizacji Bojowej PPS.

Za kolportowanie odezw przeciwko poborowi do wojska rosyjskiego została aresztowana 3 maja 1905 r. i po krótkim uwięzieniu w Kielcach zesłana w głąb Rosji. Szybko stamtąd uciekła i powróciła do Królestwa Polskiego, gdzie działała nielegalnie w strukturach PPS na terenie Łodzi i Warszawy. Ponownie aresztowano ją we wrześniu 1906 r. i osadzono na Pawiaku. Zwolniona stamtąd pod koniec 1906 r., wyjechała do Francji i w latach 1907-1911 odbyła studia matematyczne na paryskiej Sorbonie. W 1911 r. osiadła w Zakopanem i założyła tam koedukacyjną szkołę średnią. Podczas pierwszej wojny światowej organizowała werbunek do Legionów Polskich. Była też organizatorką i komendantką oddziału żeńskiego Polskiej Organizacji Wojskowej w Piotrkowie Trybunalskim oraz należała do działającego w latach 1918-1919 Centralnego Komitetu Równouprawnienia Kobiet.

Po odzyskaniu niepodległości przez Polskę w 1918 r. Zofia Praussowa przystąpiła do współtworzenia od podstaw Państwowej Inspekcji Pracy. Była jednym z pierwszych inspektorów pracy w Polsce. Natomiast w latach 1922-1930 była posłanką na Sejm, najpierw z listy PPS, a od 1928 r. z ramienia porosanacyjnej PPS-dawnej Frakcji Rewolucyjnej. Zasiadała w sejmowej Komisji Ochrony Pracy, Opieki Społecznej i Inwalidzkiej, gdzie znacząco przyczyniła się do opracowania regulacji prawnych dotyczących zatrudnienia i ochrony pracy kobiet i młodocianych. W latach 1920-1928 wchodziła w skład Rady Naczelnej i Centralnego Komitetu Wykonawczego PPS. Mimo popierania obozu sanacyjnego, po przedterminowym rozwiązaniu Sejmu w 1930 r. nie uzyskała więcej mandatu poselskiego. Należała również do znanych działaczek feministycznych okresu II RP. Działała w utworzonej w 1919 r. organizacji feministycznej o nazwie Klub Polityczny Kobiet Postępowych i redagowała czasopismo „Głos Kobiet”. Zorganizowała Centralny Wydział Kobiecy PPS i była jego przewodniczącą w latach 1923-1928.

Podczas okupacji niemieckiej Zofia Praussowa należała do ZWZ/AK. Gestapo aresztowało ją 10 listopada 1942 r. Po kilkumiesięcznym uwięzieniu na Pawiaku trafiła do KL Lublin (Majdanek). Stamtąd została deportowana 15 kwietnia 1944 r. do KL Auschwitz. W transporcie tym przywieziono 988 więźniarek i 38 dzieci (m.in. Polek, ale także obywatelek ZSRR). Otrzymały one numery z serii ogólnej od 77239 do 78219. Numer obozowy Zofii Praussowej jest nieznany. Więźniarki wraz z dziećmi umieszczono w obozie kwarantanny męskiej w Birkenau na odcinku BIIa w barakach 3-6, a po jej zakończeniu osadzono je w obozie kobiecym w Birkenau, który mieścił się on na odcinkach BIa i BIb. Jedynym dokumentem, z którego wiemy, że Zofia Praussowa przybyła do KL Auschwitz powyższym transportem i że zginęła w obozie jest sporządzony po wyzwoleniu imienny spis 46 więźniarek-Polek deportowanych w kwietniu 1944 r. z KL Lublin.

Na temat okoliczności śmierci Zofii Praussowej zachowało się kilka relacji byłych więźniarek. Więźniarka Maria Borowska wspomina: Prauss Zofia – staruszka, trzymała się bardzo dzielnie i była dla nas dużym oparciem. Zmarła w obozie przed ewakuacją.

Z kolei więźniarka Anna Lipka wspomina: W dniu 18 stycznia 1945 roku wraz z dr. Perzanowską, Anną Chomicz i Jadwigą Romeyko brałam udział w symbolicznym pogrzebie Zofii Prauss. Zofia Prauss była przed aresztowaniem działaczką PPS. Zwłoki jej wynosiłyśmy na tragach przy zapalonych świeczkach do kostnicy.

Wspomniana przez nią Anna Chomicz (więźniarka nr 44174) była pielęgniarką, działaczką PPS i członkinią AK. Została deportowana do obozu w transporcie z Łodzi 6 maja 1943 r. Po pewnym czasie zatrudniono ją w szpitalu więźniarskim w obozie kobiecym w Birkenau, gdzie zaangażowała się w nielegalną pomoc dla chorych więźniarek. Szpital ten został w połowie listopada 1944 r. przeniesiony z obozu kobiecego na odcinku BIa do byłego obozu cygańskiego na odcinek BIIe. Od października 1944 r. przebywała w nim Zofia Praussowa. Anna Chomicz doczekała wyzwolenia w KL Auschwitz 27 stycznia 1945 r. W okresie stalinowskim stała się natomiast ofiarą represji komunistycznych. Chomicz była prawdopodobnie inicjatorką symbolicznego pogrzebu Zofii Praussowej. Tak o tym opowiedziała w swojej relacji:

W okresie ostatecznej ewakuacji doszło do rozprzężenia rygorów obozowych. Między innymi nie zdzierano już odzieży ze zwłok zmarłych z wycieńczenia więźniarek. Np. nie zdarto odzieży ze zwłok zmarłej w nocy z 17 na 18 stycznia 1945 roku więźniarki Zofii Prauss. Współwięźniarki zorganizowały dla zmarłej Z. Prauss symboliczną uroczystość pogrzebową. Był to pierwszy od początku istnienia obozu przypadek przeprowadzenia takiej uroczystości pogrzebowej. Oprócz mnie w uroczystości wzięły udział: dr Irena Konieczna, Stanisława Jamrożówna, Elżbieta Sielbert (z Łodzi) i Marysia Scher (ze Lwowa). Dr Irena Konieczna przyniosła „zorganizowane” przez siebie świece, które zaświeciłyśmy przy tragach ze zwłokami zmarłej; przykryłyśmy też je prześcieradłem. Potem trzymając w rękach palące się świece wyniosłyśmy zmarłą do pobliskiego baraku-kostnicy (Leichenkammer).

Ten symboliczny pogrzeb był możliwy dzięki temu, że w połowie stycznia 1945 roku nie działały już krematoria obozowe. Na temat miejsca pochówku Zofii Prauss Anna Chomicz relacjonuje:

Zarówno przed wyzwoleniem jak i pewien okres czasu po wyzwoleniu same wynosiłyśmy zwłoki zmarłych z wycieńczenia współtowarzyszek z bloków. W wyniku naszych interwencji wojskowe władze radzieckie przystąpiły do usuwania zwłok z całego terenu obozu. Do pracy przy wykopaniu dołu-mogiły i przenoszeniu do niej zwłok przyprowadzono pod eskortą volksdeutschów. W mogile złożono zwłoki z kostnicy rewiru żeńskiego i różnych zakątków tegoż odcinka. Nie wszystkie zwłoki od razu usunięto. Do mogiły-dołu dorzucano stopniowo znalezione zwłoki. Mogiła znajdowała się w końcu rampy kolejowej w Brzezince, w miejscu gdzie do 1967 roku stał prowizoryczny pomnik-obelisk ku czci ofiar KL Auschwitz. Pewnego dnia na życzenie świeżo przybyłych do Brzezinki żołnierzy radzieckich udałam się na mogiłę, by naocznie im ją pokazać. Towarzyszyli nam wówczas członkowie radzieckiej czołówki filmowej, wraz ze wspomnianym Polakiem A. Forbertem [właść. Władysławem Forbertem – uzup. BP]. Członkowie ci sfilmowali mnie w momencie, gdy opowiadałam zebranym swoje przeżycia, pokazując ręką zwłoki w mogile. Moment ten został włączony do „Kroniki wyzwolenia Oświęcimia”. W momencie filmowania nas w mogile znajdowały się wyłącznie zwłoki więźniarek i dzieci. Pamiętam, że zwróciłam wtedy uwagę na leżące na wierzchu zwłoki wspomnianej koleżanki Zofii Prauss. Był to dla mnie dowód, że do mogiły przyniesiono zwłoki zebrane na terenie rewiru żeńskiego, zwłaszcza wyniesione z kostnicy. Słyszałam potem, że znajdujące się w mogile zwłoki będą ekshumowane. Nie orientuję się jednak czy ekshumację przeprowadzono i gdzie zwłoki przeniesiono. Być może zwłoki przeniesiono na cmentarz koło byłego obozu macierzystego i pochowano je tam w dniu 28 lutego 1945 roku lub w okresie późniejszym.

Zatem doczesne szczątki Zofii Praussowej – w przeciwieństwie do większości z 1,1 mln ofiar KL Auschwitz – nie zostały spalone i spoczywają prawdopodobnie na tzw. cmentarzyku-zbiorowej mogile przy ulicy Więźniów Oświęcimia (nieopodal dawnego obozu macierzystego KL Auschwitz I), gdzie pochowano około 700 więźniów i więźniarek KL Auschwitz zmarłych pomiędzy 18 stycznia a wyzwoleniem 27 stycznia 1945 r.

W wypowiedzi zacytowanej w artykule Jerzego Steinhaufa pt. Kres rodu („Dziennik Polski” nr 22 z 26-27.1.1969 r.) Anna Chomicz nazwała Zofię Praussową swoją najserdeczniejszą przyjaciółką. Stąd wnioskuję, że musiała być inicjatorką jej symbolicznego pogrzebu, do czego prawdopodobnie przez skromność nie przyznała się w cytowanej relacji. W wypowiedzi do tego artykułu A. Chomicz stwierdziła, że w nocy z 17 na 18 stycznia 1945 r. miał miejsce nalot aliancki na fabrykę IG Farbenindustrie w Monowicach. Zofia Praussowa miała umrzeć „na odgłos samolotów, zwiastujących już bliski dzień wyzwolenia”. Nie można jednak wykluczyć, że zmarła z wycieńczenia.

Źródła:

Archiwum Państwowego Muzeum Auschwitz-Birkenau. Numerowy wykaz transportów skierowanych do KL Auschwitz; Sygn. D-Au II-3/1. Quarantäne-Liste, k. 5; Proces Hössa, t. 6, k. 88, 89; Sygn. Mat./300, nr inw. 48423, t. 14, k. 44. Spis więźniarek przywiezionych w kwietniu 1944 r. z KL Lublin; Zespół Wspomnienia, t. 19, k. 112, wspomnienia byłej więźniarki Ireny Szczypiorskiej pt. „Kartki z Oświęcimia”; Zespół Oświadczenia, t. 60, k. 77, relacja byłej więźniarki Marii Borowskiej-Bayer; t. 74, k. 232, relacja byłej więźniarki Anny Lipki; t. 75, k. 9-10, 15-16, relacja byłej więźniarki Anny Chomicz.

Literatura:

D. Czech, Kalendarz wydarzeń w KL Auschwitz, Oświęcim 1992, s. 643-644.

B. Piętka, Księga Pamięci. Transporty Polaków do KL Auschwitz z Wielkopolski, Pomorza, Ciechanowskiego i Białostocczyzny, Oświęcim 2013, t. II, s. 1025-1027, 1034 i 1039.

Bohdan Piętka

„Przegląd”, nr 5, (1151), 24-30.01.2022, s. 42-43

Laboratorium kompromisu – Rada Konsultacyjna (1986-1989)

6 grudnia 1986 r. w Belwederze odbyło się inauguracyjne spotkanie Rady Konsultacyjnej przy przewodniczącym Rady Państwa Wojciechu Jaruzelskim. Otwierając spotkanie gen. Jaruzelski powiedział, że „Rada ta jest eksperymentem historycznym i wydaje mi się, że do tego eksperymentu należy podejść bardzo ostrożnie. Około 70 procent to ludzie bezpartyjni, reprezentujący bardzo różne środowiska. Dlatego mówiło się, że będzie ona kuźnią kultury politycznej. Autorytet Rady to zatem nie suma autorytetów jej członków, tylko sposób jej działania. Dlatego powinna ją cechować pewna mądrość, odpowiedzialność, ale też spokój”. Stwierdził też: „Zależy mi na tym, aby wszyscy tu obecni mieli pełną jasność, że nie dążymy do budowania ozdobnej fasady, nie chcemy hodować rośliny tylko po to, aby dostarczała listków figowych. Rada będzie taką, jaką sama będzie chciała być”.

W świetle wystąpienia generała Rada Konsultacyjna miała być pomocna przy rozwiązywaniu takich problemów jak: polityka społeczna, priorytety w podziale dochodu narodowego, godzenie sprzecznych interesów grupowych, ekonomiczna racja stanu przy opiece społecznej, strategia inwestycji państwowych, budowa mieszkań, ekologia, problemy demograficzne, decentralizacja i moralna kondycja społeczeństwa. Wszystkie narady – oświadczył gen. Jaruzelski – powinny się odbywać w duchu jedności, bez podziału na „my” i „wy”, „członkowie partii” i „bezpartyjni”. Dialog ten powinien być początkiem procesu pojednania narodowego skierowanego w przyszłość.

Po 13 grudnia 1981 r. rozważano w obozie władzy kwestię poszerzenia swojej bazy politycznej poprzez otwarcie się na środowiska umiarkowanej opozycji. Wykluczano przy tym możliwość rozmów z kierownictwem zdelegalizowanej „Solidarności”, w tym z samym Wałęsą. Dał temu wyraz gen. Czesław Kiszczak w rozmowie z abp Bronisławem Dąbrowskim i ks. Alojzym Orszulikiem w październiku 1983 r. „Jesteśmy gotowi rozmawiać z Kościołem. Macie przecież także rozsądnych ludzi, takich jak Siła-Nowicki, Olszewski, Wielowieyski, Chrzanowski, gdyby ci chcieli się zaangażować” – powiedział wówczas gen. Kiszczak.

Sytuacja sprzyjająca takim działaniom powstała po objęciu w marcu 1985 r. władzy w ZSRR przez Michaiła Gorbaczowa i rozpoczęciu przez niego pieriestrojki. Polityka Gorbaczowa od początku była krytycznie oceniana przez kierownictwo NRD z Erichem Honeckerem na czele. Z rezerwą odnoszono się do niej też w Czechosłowacji i innych krajach bloku poza – jak się okazało – Polską.

Pomysł powołania Rady Konsultacyjnej jako forum dialogu władz PRL i różnych środowisk społecznych pojawił się podczas X Zjazdu PZPR (29 czerwca-3 lipca 1986 r.). Pierwotnie miała się nazywać Społeczną Radą Konsultacyjną. W kuluarach zjazdu podjęto dyskusję nad możliwością dialogu z opozycją. Możliwość taką stwarzały właśnie przemiany rozpoczęte rok wcześniej w ZSRR. Decydując się na podjęciem dialogu z częścią opozycji ekipa Jaruzelskiego wychodziła przed szereg pozostałych państw bloku, podejmowała własną wersję pieriestrojki. Gościem honorowym zjazdu był Michaił Gorbaczow, który nie ukrywał, że liczy na polską wersję pieriestrojki.

Pierwszym krokiem do dialogu społecznego było ogłoszenie przez władze amnestii dla więźniów politycznych, czyli jak ich wtedy oficjalnie nazywano – niekryminalnych. Stało się to 17 lipca 1986 r. Amnestia objęła 115 osób – 41 skazanych i 74 tymczasowo aresztowanych. Wobec ponad 100 dalszych osób umorzono postępowania. Konsultacje w sprawie powołania Społecznej Rady Konsultacyjnej rozpoczęły się w październiku 1986 r. Najpierw doszło 10 października do spotkania gen. Czesława Kiszczaka z takimi przedstawicielami środowisk katolickich jak Julian Auleytner, Krzysztof Kozłowski, Krzysztof Skubiszewski, Andrzej Święcicki, Jerzy Turowicz, Andrzej Wielowieyski i Janusz Zabłocki. Na spotkaniu tym ustalono, że Episkopat nie będzie nikogo zgłaszał do Rady. Wskaże jedynie, do jakich osób ma zaufanie. Natomiast 18 października doszło do spotkania Kazimierza Barcikowskiego i Stanisława Cioska – reprezentujących Komitet Centralny PZPR i władze PRL – z Andrzejem Święcickim, Jerzym Turowiczem i Andrzejem Wielowieyskim. Na spotkaniu tym dyskutowano m.in. ewentualny udział w Radzie Lecha Wałęsy.

Sam Wałęsa nie wykluczał podjęcia dialogu. Z jego inicjatywy 29 września 1986 r. została utworzona Tymczasowa Rada NSZZ „Solidarność” w składzie: Bogdan Borusewicz, Zbigniew Bujak, Władysław Frasyniuk, Tadeusz Jedynak, Bogdan Lis, Janusz Pałubicki i Józef Pinior. W oświadczeniu z okazji powołania tego ciała Wałęsa napisał: „Nie chcemy konspirować. Trzeba wypracować i uzgodnić nowy model działalności, jawnej i legalnej”. Natomiast Bronisław Geremek stwierdził wprost, że Tymczasowa Rada „Solidarności” jest zespołem mającym możliwość podejmowania negocjacji z władzami. 10 października Wałęsa i jego najbliżsi współpracownicy zaapelowali do Białego Domu o zniesienie sankcji ekonomicznych, które USA nałożyły na PRL w reakcji na wprowadzenie stanu wojennego w grudniu 1981 r. Był to z ich strony sygnał, że są gotowi do szukania porozumienia z władzami. W tym czasie doradcy gen. Jaruzelskiego wysunęli pomysł włączenia Wałęsy do Społecznej Rady Konsultacyjnej. Jednakże po spotkaniu Barcikowskiego i Cioska z Święcickim, Turowiczem i Wielowieyskim do tematu nie powrócono. Jeszcze w 1987 r. w kręgu kierownictwa PRL rozważano zaoferowanie Wałęsie członkostwa w Radzie Konsultacyjnej, ostatecznie jednak władze nie zdecydowały się na ten krok.

28 listopada 1986 r. odbyło się posiedzenie Komisji Wspólnej Rządu i Episkopatu, na którym dyskutowano powołanie Rady Konsultacyjnej. Reprezentujący Episkopat abp Bronisław Dąbrowski wyraził pełne poparcie dla tej inicjatywy. 5 grudnia, podczas posiedzenia Rady Krajowej Patriotycznego Ruchu Odrodzenia Narodowego, gen. Jaruzelski poinformował o formalnym powołaniu Rady Konsultacyjnej przy Przewodniczącym Rady Państwa. Na odbytym w tym samym miesiącu posiedzeniu Biura Politycznego KC PZPR gen. Jaruzelski zadeklarował: „Musimy wbudować w nasz system różnego rodzaju elementy opozycji w samej partii”. W świetle tej wypowiedzi wydaje się, że Rada Konsultacyjna była testem na wbudowanie w system polityczny PRL szerszego czynnika społecznego, początkowo złożonego z jednostek reprezentujących środowiska inne niż obóz władzy.

W skład Rady Konsultacyjnej weszło 56 osób. 17 spośród nich należało do PZPR, dwóch do ZSL, jeden do SD, a 36 było bezpartyjnych, w tym 12 działaczy katolickich i chrześcijańskich. Wśród katolików świeckich zabrakło osób reprezentujących środowisko „Tygodnika Powszechnego” i „Więzi”. Kozłowski, Turowicz i Wielowieyski zrezygnowali z udziału w Radzie, mimo że mieli zaufanie wyrażone przez Episkopat. Odnieśli się jednak sceptycznie do tej inicjatywy, co wyrazili już podczas wspomnianego spotkania z gen. Kiszczakiem 10 października. Ostatecznie różne środowiska katolickie i opozycyjne reprezentowali w Radzie: prof. Julian Marian Auleytner (Prymasowska Rada Społeczna), prof. Janusz Bieniak (KIK), Zbigniew Czajkowski (PAX), prof. Maciej Giertych (środowisko postendeckie), Jan Kułaj (były przewodniczący NSZZ Rolników Indywidualnych „Solidarność”), dr hab. Aleksander Legatowicz (KIK, PZKS), pisarz Jan Meysztowicz (ChSS), mecenas Władysław Siła-Nowicki (weteran AK i WiN, doradca „Solidarności”), prof. Krzysztof Skubiszewski (Prymasowska Rada Społeczna i „Solidarność”), prof. Andrzej Święcicki (prezes Klubu Inteligencji Katolickiej w Warszawie, członek Prymasowskiej Rady Społecznej), Eugeniusz Tabaczyński (KIK), Stanisław Zawada (były członek KK „Solidarności”) oraz Janusz Zabłocki (współtwórca Ruchu „Znak” i Klubów Inteligencji Katolickiej, pierwszy prezes Polskiego Związku Katolicko-Społecznego).

Spośród nich Maciej Giertych, Władysław Siła-Nowicki, Krzysztof Skubiszewski i Aleksander Legatowicz zajęli po 1989 r. różne miejsca w życiu politycznym III RP. Przy czym Siła-Nowicki uczestniczył też w obradach Okrągłego Stołu jako reprezentant strony koalicyjno-rządowej. Na jego udział po stronie solidarnościowo-opozycyjnej nie chciała się zgodzić „Solidarność”, co prawdopodobnie było karą za uczestnictwo w Radzie Konsultacyjnej.

Stronę partyjno-rządową reprezentowali w Radzie w pierwszej kolejności najbliżsi współpracownicy gen. Jaruzelskiego z tzw. reformatorskiego skrzydła PZPR. Byli to: prof. Władysław Baka (prezes NBP), prof. płk Stanisław Kwiatkowski (dyrektor CBOS) i prof. Zdzisław Sadowski (wówczas przewodniczący Konsultacyjnej Rady Gospodarczej, później wicepremier i przewodniczący Komitetu ds. Realizacji Reformy Gospodarczej). Poza tym stronę partyjno-rządową reprezentowali: poseł Norbert Aleksiewicz, prof. Jan Baszkiewicz, prof. Kazimierz Buchała, prof. Zdzisław Cackowski, prof. Zbigniew Grabowski, prof. Lech Kobyliński, prof. Jarema Maciszewski, Lucjan Motyka (wówczas wiceprezes ZBoWiD), prof. Antoni Rajkiewicz, aktor Jerzy Trela, prof. Janusz Tymowski, dziennikarz Ryszard Wojna, prof. Piotr Zaremba (pierwszy powojenny prezydent Szczecina) i prof. Adam Zieliński (prezes Naczelnego Sądu Administracyjnego).

Natomiast spoza PZPR i środowisk katolicko-opozycyjnych do Rady weszli: prof. Witold Benedyktowicz (duchowny Kościoła metodystycznego), prof. Grzegorz Białkowski (rektor Uniwersytetu Warszawskiego), prof. Czesław Bobrowski (były polityk PPS, twórca powojennego planu odbudowy), reżyser Kazimierz Dejmek (wówczas dyrektor Teatru Polskiego w Warszawie), prof. Józef Andrzej Gierowski (rektor UJ), prof. Aleksander Gieysztor, prof. Aleksander Grygorowicz, prof. Jan Karol Kostrzewski (wówczas prezes PAN, były bezpartyjny minister zdrowia PRL), prof. Tadeusz Koszarowski (twórca polskiej chirurgii onkologicznej), działacz społeczny Marek Kotański, prof. Janusz Kuczyński, prof. Gerard Labuda (wiceprezes PAN), prof. Manfred Lachs (sędzia Międzynarodowego Trybunału Sprawiedliwości w Hadze), Witold Lassota (SD, zastępca przewodniczącego Trybunału Stanu), pisarz Wiesław Myśliwski (ZSL), prof. Anna Przecławska (PRON), prof. Kazimierz Secomski (członek Rady Państwa), prof. Halina Skibniewska (architekt zaangażowana w odbudowę Warszawy, w l. 1971-1985 wicemarszałek Sejmu), prof. Jan Szczepański, prof. Janusz Szosland (przewodniczący Rady Głównej NOT), prof. Andrzej Tymowski (były ekspert ekonomiczny przy ONZ, weteran AK i członek „Solidarności”), prof. Stefan Węgrzyn i prof. Zbigniew Tadeusz Wierzbicki (socjolog zaangażowany m.in. w działalność opozycyjnego Towarzystwa Kursów Naukowych).

Ogółem Rada Konsultacyjna przy Przewodniczącym Rady Państwa odbyła 12 posiedzeń. Ostatnie odbyło się 17 lipca 1989 r., już po wyborach czerwcowych. Większość członków Rady poparła na ostatnim posiedzeniu kandydaturę gen. Jaruzelskiego na prezydenta PRL. Za udział w pracach Rady jej członkowie nie otrzymywali żadnej gratyfikacji pieniężnej. Zwracano im tylko koszty dojazdu do Warszawy. We wszystkich posiedzeniach Rady uczestniczył gen. Jaruzelski, co świadczy o tym, że traktował ten twór poważnie, jako platformę dialogu społecznego. Dyskusje prowadzone na posiedzeniach Rady zostały opublikowane w dwóch tomach pt. „Rada Konsultacyjna przy Przewodniczącym Rady Państwa” (Warszawa 1988 i 1990). Poza tym stenogramy z posiedzeń publikowane były bez żadnych ingerencji cenzury w periodyku „Rada Narodowa” (nakład 30 tys. egz.). Rada Konsultacyjna stała się zatem miejscem jawnej i otwartej debaty publicznej, co stanowiło zupełnie nową jakość w życiu politycznym PRL.

Już na pierwszym posiedzeniu, po wstępnym wystąpieniu Jaruzelskiego, głos zabrało 29 osób. Ustalono, że obrady będą przebiegały bez szczegółowego porządku i bez przymusu osiągnięcia konsensusu za wszelką cenę. Przedstawiciele kręgów bliskich Kościołowi i „Solidarności” oraz bezpartyjni nie stosowali żadnej autocenzury, co pokazały odważne wystąpienia Siły-Nowickiego i innych mówców już na pierwszym posiedzeniu. Mówiono wtedy otwarcie o zatruciu społeczeństwa przez zakłamanie wewnętrzne spowodowane indoktrynacją i propagandą. Podkreślano, że jest to przyczyna wszelkich deformacji społecznych, bez usunięcia której nie da się przeprowadzić koniecznych reform społecznych. Siła-Nowicki wezwał Radę by była niezależnym głosem opinii publicznej, kończąc swoje wystąpienie słowami: „Nasza cenzura, nasze ukrywanie prawdy jest tragiczną kartą życia politycznego, zamykającą w jakiś sposób drogę do narodowego porozumienia”.

Z przebiegu dalszych posiedzeń można wnioskować, że główne tematy dyskusji były wnoszone przez gen. Jaruzelskiego. On zaproponował, żeby na drugim posiedzeniu 27 lutego 1987 r. prof. Kazimierz Secomski zreferował prace komitetu „Polska 2000”, którym kierował w Polskiej Akademii Nauk. Tematem dyskusji trzeciego i czwartego posiedzenia – 18 maja i 17 lipca 1987 r. – był referat wybitnego socjologa prof. Jana Szczepańskiego, podsumowujący diagnozy z drugiego posiedzenia. Na piątym posiedzeniu – 14 października 1987 r. – tematem były problemy wynikające z podjęcia drugiego etapu reformy gospodarczej. W maju 1988 r. zainicjowano prace „zespołu do opracowania propozycji reformy modelu socjalistycznego państwa”. W dokumentach z prac tego zespołu była mowa przede wszystkim o rozszerzeniu kompetencji Sejmu. Na marginesie jednak pojawiła się już wtedy myśl o utworzeniu drugiej izby parlamentu, zrealizowana rok później podczas obrad Okrągłego Stołu. 3 czerwca 1988 r. Stanisław Ciosek poinformował reprezentującego Episkopat ks. Alojzego Orszulika, że władze rozważają powołanie izby wyższej parlamentu, w której 60-65% miejsc miałyby środowiska niezależne od PZPR.

Po rozpoczęciu 6 lutego 1989 r. obrad Okrągłego Stołu – czyli bezpośrednich negocjacji władz PRL z opozycją solidarnościową – Rada Konsultacyjna znalazła się w cieniu. Do Okrągłego Stołu doprowadziły różne czynniki wewnętrzne i zewnętrzne. Świadomość konieczności demokratyzacji PRL narastała w gronie najbliższych współpracowników gen. Jaruzelskiego stopniowo, o czym świadczy chociażby wysunięta w październiku 1987 r. przez Mieczysława Rakowskiego myśl o „dopuszczeniu jednego z nurtów opozycyjnych do udziału w wyborach”.

Najprawdopodobniej do przemian ustrojowych 1989 roku doszłoby także bez epizodu Rady Konsultacyjnej. Jednakże istnienia i działania tej instytucji nie można lekceważyć i dezawuować. Rada Konsultacyjna była początkiem nowej jakości w ówczesnym życiu politycznym. Pomyślana jako forum dialogu z jednostkami wywodzącymi się ze środowisk niezależnych od PZPR, przygotowała w jakiejś mierze grunt pod późniejszy dialog z tymi środowiskami. Stała się czymś w rodzaju laboratorium lub poligonu, na którym obie strony badały granice wzajemnego kompromisu, chociaż oficjalnie strona solidarnościowa lekceważyła Radę Konsultacyjną. W tym sensie Rada Konsultacyjna niewątpliwie zapoczątkowała drogę do szukania porozumienia społecznego w oparciu o szerszą bazę polityczną, a więc drogę do demokratyzacji Polski.

Bohdan Piętka

„Przegląd”, nr 1 (1147), 27.12.2021-2.01.2022, s. 26-28

Zabójstwo Bronisława Pierackiego

15 czerwca 1934 r. około godz. 15:40 przed Klub Towarzyski przy ul. Foksal 3 w Warszawie zajechała limuzyna, z której wysiadł minister spraw wewnętrznych Bronisław Pieracki. Klub mieścił się na końcu ślepego zakończenia ulicy i miał charakter ekskluzywny. Spotykali się w nim ministrowie, parlamentarzyści, prorządowi dziennikarze i inne osobistości obozu sanacyjnego. Minister Pieracki przybył tam tego dnia bez ochrony, jedynie ze służbowym kierowcą Stanisławem Witulskim. Po wyjściu z limuzyny skierował się przez sień do drzwi klubu. W tym czasie podszedł do niego od tyłu młody człowiek, który od dłuższego czasu oczekiwał w tym miejscu. Najpierw zaczął nerwowo manipulować przy niewielkiej paczce, którą niósł pod pachą. Gdy nie udało mu się odpalić ładunku wybuchowego, sięgnął po rewolwer i z bliskiej odległości trzykrotnie strzelił do Pierackiego. Dwie kule trafiły ministra w tył głowy. Działo się to na oczach zaskoczonego portiera, który nie zdążył w jakikolwiek sposób zareagować.

Dopiero kiedy zamachowiec, przez nikogo nie zatrzymywany wybiegł na ulicę, portier wszczął alarm. W pogoń za zamachowcem, rzuciło się (i to w różne strony) kilkanaście osób, w tym wojewoda lwowski Władysław Belina-Prażmowski i płk Roman Abraham oraz dwóch policjantów. Ruszył też za nim samochodem kierowca Witulski. Na stopień samochodu wskoczył posterunkowy Stanisław Bagiński. Jako pierwszy zastąpił drogę uciekającemu, jeszcze na ulicy Foksal, woźny ambasady japońskiej Franciszek Wywrocki. Zamachowiec strzelił do niego, ale niecelnie, po czym oddał jeszcze kilka strzałów za siebie i wbiegł w ulicę Kopernika. Tam dogonił go posterunkowy Władysław Obrębski. Dwukrotnie strzelił on niecelnie do ściganego i sam został przez niego raniony strzałem w rękę. Zaraz potem pojawili się jadący samochodem Witulski i Bagiński. Wówczas ścigany strzelił w biegu do kierowcy. Temu udało się uchylić od kuli, ale przez moment nie obserwował ulicy. To dało czas ściganemu, by wbiec na ulicę Szczyglą, gdy tymczasem samochód pojechał prosto. Dopiero po chwili zawrócił i również skręcił w Szczyglą. Tam ścigany zniknął z oczu kierowcy i policjanta u wylotu schodów prowadzących na ulicę Okólnik. Jakiś przechodzień wskazał im nie zabudowane tereny i ogród zakładu św. Kazimierza. Był to prawdopodobnie wspólnik zamachowca, który celowo skierował pościg w fałszywym kierunku. Tymczasem zabójca ministra wbiegł do narożnego domu przy ulicy Okólnik 5, zostawił w bramie płaszcz i paczkę z wadliwą bombą (według innych relacji wyrzucił ją lub zdetonował podczas pościgu), po czym wyszedł na ulicę i wmieszał się w szereg przechodniów idących w kierunku ulicy Ordynackiej.

Zamachu na ministra Pierackiego dokonał Hryhorij Maciejko (1913-1966) – pochodzący z biednej rodziny chłopskiej, absolwent szkoły powszechnej i kursu rzemieślniczego, od 1929 r. członek Organizacji Ukraińskich Nacjonalistów o pseudonimie „Honta”. Do zadania tego został wyznaczony przez prowidnyka krajowego OUN Stepana Banderę. Żeby przeprowadzić zamach, przybył do Warszawy pod fałszywą tożsamością jako Włodzimierz Olszewski i przez kilkanaście dni obserwował tryb życia Pierackiego. Po ucieczce z miejsca zbrodni udał się do Lwowa i tam przebywał przez krótki czas. Następnie przeszedł nielegalnie przez Karpaty do Czechosłowacji. Stamtąd pod fałszywym nazwiskiem Petr Knysz wyjechał do Argentyny, gdzie żył do śmierci. Wyjazd ten umożliwił mu Jewhen Konowalec – główny prowidnyk OUN, rezydujący na emigracji. Konowalec żalił się potem swoim współpracownikom, że Maciejko „nie rozumiał, że powinien siedzieć cicho, żyć dyskretnie i zachowywać się skromnie, lecz domagał się aby odnoszono się do niego jak do bohatera”.

Ciężko rannego Pierackiego szybko zabrała karetka pogotowia. W Szpitalu Ujazdowskim poddano go operacji. Lekarze zatamowali upływ krwi, dokonali trepanacji czaszki i wydobyli kulę. Mimo to minister zmarł o godz. 17:15. Pułkownik dyplomowany (pośmiertnie awansowany na generała brygady) Bronisław Wilhelm Pieracki (1895-1934) był jedną z czołowych postaci obozu sanacyjnego. Legionista, dowódca jednego z odcinków obrony Lwowa podczas wojny polsko-ukraińskiej (1918-1919), uczestnik wojny polsko-bolszewickiej (1919-1920) jako oficer łącznikowy Głównej Kwatery Naczelnego Wodza, następnie urzędnik Ministerstwa Spraw Wojskowych. Inaczej niż wielu piłsudczyków miał poglądy prawicowe. Z tego przypuszczalnie powodu był posądzany przez przeciwników o sympatie do faszyzmu włoskiego i z nazywany „Bronito Pieratini”.

Jego kariera w służbie państwowej nabrała przyspieszenia po przewrocie majowym 1926 r. Od 1928 r. był posłem BBWR (przez pewien czas jego wiceprezesem), następnie II zastępcą szefa Sztabu Generalnego (1928-1929), wicepremierem w drugim rządzie Walerego Sławka (1930-1931) i ministrem spraw wewnętrznych w rządach Aleksandra Prystora, Janusza Jędrzejewicza i Leona Kozłowskiego. Należał do ścisłej elity władzy (tzw. grupy pułkowników). Był ulubieńcem Józefa Piłsudskiego, który traktował Pierackiego jak syna i zapewne widział dla niego w przyszłości miejsce na najwyższych stanowiskach państwowych. Wieść o zamachu i śmierci Pierackiego wstrząsnęła schorowanym Piłsudskim, co prawdopodobnie przyspieszyło jego zgon niecały rok później.

Maria Dąbrowska skomentowała 18 czerwca 1934 r. zabójstwo ministra Pierackiego następująco: „Teraz znów zabili Pierackiego. Wredna to była postać, klerykał i bigot, (…) szkodnik publiczny – wiem o nim, gdyż St. miał z nim przejście, które go całkiem oburzyło. Rząd robi teraz z niego wielkiego narodowego bohatera – nakazuje urzędnikom żałobę tygodniową, pisze panegiryki. Biskup Gawlina wygłosił na pogrzebie ohydnie moralną mowę. Włożyłam ją do »muzeum parszywiny«. (…) Rząd ogłosił 100 000 zł nagrody za wykrycie zabójcy Pierackiego. Jakiż odmęt bagna ludzkiego porusza się takim krokiem. Brr… Mamy już obozy izolacyjne”[1].

Chodziło o Miejsce Odosobnienia w Berezie Kartuskiej. Represje polityczne zapowiedziała wkrótce po zamachu prorządowa „Gazeta Polska”: „Gdy wyjaśnione zostanie, gdzie tkwią korzenie mordu, na jakim fermencie wezbrała zbrodnia – to trzeba będzie chore miejsce organizmu społecznego wypalić białym żelazem”. Pomysł utworzenia obozu internowania wyszedł od premiera Kozłowskiego i został zaakceptowany przez Józefa Piłsudskiego. 17 czerwca 1934 r. prezydent Ignacy Mościcki wydał rozporządzenie z mocą ustawy o utworzeniu Miejsca Odosobnienia w Berezie. Osadzenie w obozie miało następować na podstawie decyzji administracyjnej bez prawa apelacji na okres trzech miesięcy, z możliwością przedłużenia. Konstrukcja tego przepisu przypominała hitlerowską instytucję prawną Schutzhaft, czyli aresztu „ochronnego” (prewencyjnego), wprowadzoną w III Rzeszy 28 lutego 1933 r., na podstawie której osadzano więźniów politycznych w niemieckich obozach koncentracyjnych. Przykład obozów hitlerowskich w Niemczech (Dachau i Oranienburg powstały w 1933 r.) był zatem dla sanacji kuszący. Należy pamiętać, że przed 1939 r. celem tych obozów nie była eksterminacja więźniów, ale jedynie ich sterroryzowanie i zniechęcenie do jakiejkolwiek działalności opozycyjnej.

Podejrzenie o zabicie Pierackiego padło najpierw na polskich nacjonalistów z utworzonego w kwietniu 1934 r. Obozu Narodowo-Radykalnego. Powodem podejrzenia było to, że w dniu zamachu o audiencję u ministra zabiegał przywódca ONR Jan Mosdorf (1904-1943). Chciał rozmawiać z szefem MSW w sprawie zamknięcia przez władze onereowskiego pisma „Sztafeta”. Gdy sekretarz ministra powiedział mu, że audiencja będzie możliwa dopiero 18 czerwca, Mosdorf oświadczył: „To już będzie za późno”.

Oskarżenie rzucone na takiej podstawie skutkowało gwałtowną reakcją zwolenników obozu sanacyjnego i natychmiastowymi represjami wobec ONR. Już następnego dnia po zamachu doszło w Warszawie do manifestacji antyprawicowych. Około 150 osób wdarło się do redakcji i drukarni endeckiej „Gazety Warszawskiej” przy ul. Zgoda, demolując ich pomieszczenia. Fala aresztowań w polskich środowiskach nacjonalistycznych rozpoczęła się już w nocy z 15 na 16 czerwca 1934 r. Ujęto około 1000 osób z ONR i Sekcji Młodych Stronnictwa Narodowego. Sam ONR został zdelegalizowany 10 lipca 1934 r., a trzy dni wcześniej jego czołowi działacze trafili jako pierwsi więźniowie do obozu w Berezie Kartuskiej. Byli to: Zygmunt Dziarmaga, Władysław Hackiewicz, Jan Jodzewicz, Edward Kemnitz, Jerzy Korycki, Bolesław Piasecki, Mieczysław Prószyński, Henryk Rossman, Włodzimierz Sznarbachowski i Bolesław Świderski (Mosdorf ukrył się i uniknął aresztowania). Po nich do Berezy trafili głównie nacjonaliści ukraińscy i komuniści, ale także pojedynczy działacze Stronnictwa Ludowego, a nawet prawicowy publicysta Stanisław Cat-Mackiewicz. Ogółem do 1939 r. przez Berezę przeszło około 3 tys. więźniów, z których śmierć w obozie poniosło nie więcej niż 20 (liczba zmarłych po zwolnieniu z obozu jest trudna do ustalenia).

Nie można wykluczyć, że koncepcja utworzenia „miejsca odosobnienia”, czyli de facto obozu koncentracyjnego, mogła być przygotowywana w kręgu rządzącej sanacji jeszcze przed zabójstwem Pierackiego. Nic pewnego na ten temat jednak nie wiadomo. Niewątpliwie zamach na ministra Pierackiego stał się dla sanacji pretekstem do zastosowania środków wyjątkowych w celu pacyfikacji przeciwników politycznych i tym samym przyspieszenia budowy ustroju autorytarnego.

Sprawa zamachu na szefa MSW była dla władz o tyle kompromitująca, że wcześniej w rękach Oddziału II Sztabu Generalnego i MSW znalazło się całe archiwum OUN zdobyte na terenie Czechosłowacji (tzw. „Akta Senyka”), które m.in. zawierało informacje dotyczące przygotowań do zamachu. Nie rozszyfrowano jednak tych materiałów na czas. Spowodowało to pojawienie się plotek, że śmierć Pierackiego nastąpiła za wiedzą służb specjalnych, w tym także tych mu podległych. Na trop prowadzący do rzeczywistych sprawców zamachu władze wpadły m.in. dzięki „Aktom Senyka”. Poza tym jesienią 1934 r. OUN oficjalnie przyznała się do zamachu na polskiego ministra.

Utworzona 3 lutego 1929 r. w Wiedniu Organizacja Ukraińskich Nacjonalistów była organizacją faszystowską i ekstremistyczną. W pierwszej kolejności dążyła do udaremnienia jakiejkolwiek ugody polsko-ukraińskiej, za którą po stronie polskiej opowiadała się wpływowa część piłsudczyków z Tadeuszem Hołówką na czele (tzw. ruch prometejski). Do radykalizacji OUN w tej kwestii doprowadził jej krajowy prowidnyk Stepan Bandera. W jego otoczeniu już latach 30-tych XX w. snuto wizje czystek etnicznych na Polakach zamieszkujących ówczesne Kresy południowo-wschodnie[2]. Natomiast bieżącą działalność terrorystyczną przeciw II RP Bandera zradykalizował tak, by przeciąć możliwość jakiegokolwiek porozumienia polsko-ukraińskiego. Nie jest zatem przypadkiem, że w jednym z pierwszych zamachów terrorystycznych dokonanych przez OUN zginął Tadeusz Hołówko (1889-1931) – wielki orędownik pojednania polsko-ukraińskiego. Pieracki, wbrew temu co zarzucała mu propaganda OUN, też był zwolennikiem ugodowej linii Hołówki. W przemówieniu sejmowym z 10 lutego 1934 r. oświadczył, że w Polsce nie będą tolerowane „żadne fizyczne przejawy walk rasowych i narodowościowych”, ale równocześnie opowiedział się za pełnią praw obywatelskich dla mniejszości słowiańskich na Kresach Wschodnich.

Zamach na Pierackiego zaplanował kierownik referatu wojskowego OUN Roman Szuchewycz. Przygotowaniami do zamachu kierował jeden z liderów OUN Mykoła Łebedź, który w tym celu przyjechał wiosną 1934 r. z zagranicy do Warszawy. W przeprowadzeniu rozpoznania pomagała mu Daria Hantkiwska. Na odwołanie zamachu nalegały wspierające OUN służby specjalne Niemiec hitlerowskich, co wiązało się z polepszeniem stosunków polsko-niemieckich po podpisaniu 26 stycznia 1934 r. polsko-niemieckiej deklaracji o niestosowaniu przemocy.

Potwierdził to w swoich wspomnieniach agent NKWD Paweł Sudopłatow (późniejszy generał), który zanim zabił w 1938 r. Jewhena Konowalca, zdobył jego zaufanie i poznał niektóre tajemnice OUN. Po rozmowie z Konowalcem w 1935 r. Sudopłatow doszedł do wniosku, że zamach na Pierackiego „został przeprowadzony wbrew woli Konowalca, a wykonany na rozkaz jego rywala Bandery. Bandera chciał rozciągnąć kontrolę nad organizacją, wykorzystując naturalną wrogość Ukraińców do Pierackiego (…). Konowalec powiedział mi, że Berlin przynajmniej na razie, nie jest w żadnej mierze zainteresowany w działaniach przeciwko Polakom. Niemcy byli tak oburzeni zamachem, że skierowali swój gniew przeciw Banderze i jego zwolennikom (…)”[3].

Zamach na ministra Pierackiego został przeprowadzony niemal natychmiast po oficjalnej wizycie w Polsce ministra propagandy III Rzeszy Josepha Goebbelsa (13-15 czerwca 1934 r.), którego Pieracki żegnał na Dworcu Głównym w Warszawie na kilka godzin przed swoją śmiercią. Goebbels uznał zamach za afront wobec III Rzeszy ze strony OUN i w sytuacji rysującego się zbliżenia polsko-niemieckiego, przyczynił się nawet do wydania Polsce Mykoły Łebedzia, który po zamachu zbiegł do Niemiec. O rzekomą inspirację zamachu Goebbels obwinił szefa SA Ernsta Röhma (wkrótce doszło w Niemczech do „nocy długich noży” 30 czerwca 1934 r., czyli wymordowania kierownictwa SA z E. Röhmem na czele).

Proces działaczy OUN odpowiedzialnych za śmierć Pierackiego rozpoczął się przed Sądem Okręgowym w Warszawie 18 listopada 1935 r. Wyrok ogłoszono 13 stycznia 1936 r. Bandera, Łebedź i Jarosław Karpyneć zostali skazani na karę śmierci, którą zamieniono im na mocy amnestii na dożywotnie więzienie. Mykoła Kłymyszyn i Bohdan Pidhajnyj otrzymali dożywocie, Hantkiwska 16 lat więzienia, a pozostałych sześciu oskarżonych kary od 7 do 12 lat więzienia. Drugi proces 23 działaczy OUN odbył się we Lwowie (25 maja-26 czerwca 1936 r.). Szuchewycz, którego roli w kierownictwie OUN śledczy nie rozpoznali, został w nim skazany tylko na 3 lata więzienia. Inicjatorzy zamachu na ministra Pierackiego – Bandera, Łebedź i Szuchewycz – reprezentujący najbardziej ekstremistyczne skrzydło nacjonalizmu ukraińskiego, stali się w czasie drugiej wojny światowej inicjatorami ludobójstwa na Polakach z Wołynia i Małopolski Wschodniej. Destabilizacja sytuacji politycznej w Polsce we 1934 r. nie była zatem ich ostatnim, ale pierwszym wielkim krokiem na drodze do „rewolucji narodowej” i depolonizacji ziem uważanych za ukraińskie.

[1] M. Dąbrowska, Dzienniki, t. II, Warszawa 1988, s. 50-51.

[2] A. Diukow, „Dlaczego walczymy z Polakami”. Antypolski program OUN w kluczowych dokumentach, Warszawa 2017, s. 91-117.

[3] P. Sudopłatow, Wspomnienia niewygodnego świadka, Warszawa 1999, s. 38.

Bohdan Piętka

„Przegląd”, nr 48 (1142), 22-28.11.2021, s. 38-40

ZSRR a upadek muru berlińskiego

12 czerwca 1987 r. prezydent USA Ronald Reagan w swoim przemówieniu pod Bramą Brandenburską w Berlinie Zachodnim, wygłoszonym z okazji obchodów 750-lecia Berlina, wezwał przywódcę ZSRR Michaiła Gorbaczowa do zburzenia zbudowanego w 1961 r. muru berlińskiego – będącego symbolem podziału Europy i świata na dwa antagonistyczne bloki polityczno-militarne. „Panie Gorbaczow, otwórz tę bramę! Panie Gorbaczow, zburz pan ten mur!” – wołał wtedy Reagan. Prawdopodobnie nikt z wiwatujących mu wtedy mieszkańców Berlina Zachodniego nie podejrzewał, że mur berliński – a wraz z nim tzw. blok wschodni – upadną już dwa lata później. Stało się to możliwe dzięki przemianom politycznym, jakie następowały w ZSRR od połowy lat 80-tych, określanych jako pieriestrojka (przebudowa), uskorienie (przyspieszenie) i głasnost (jawność).

Kilkanaście dni przed wystąpieniem Reagana w Berlinie Zachodnim, na przełomie maja i czerwca 1987 r., odbył się we wschodniej części Berlina, czyli w stolicy NRD, szczyt Układu Warszawskiego. Michaił Gorbaczow i minister spraw zagranicznych ZSRR Eduard Szewardnadze odbyli podczas tego szczytu rozmowę na osobności z przywódcą NRD. Zaskoczony Erich Honecker usłyszał od nich, że mur berliński stał się zbędny. Potwierdziło się to, czego Honecker obawiał się od dłuższego czasu i co zdążył już skrytykować: ZSRR obrał nowy kurs polityczny, zmierzający do otwierania się na Europę Zachodnią i przechodzenia od napięć zimnowojennych do partnerstwa. Jednym z elementów nowej polityki było m.in. odejście od tzw. doktryny Breżniewa. Gorbaczow uznał, że ZSRR nie może ingerować w wewnętrzne sprawy państw obozu socjalistycznego – tak jak to było w 1956 r. na Węgrzech i w 1968 r. w Czechosłowacji. Rok później Erich Honecker zabronił rozpowszechniania w NRD „Sputnika” i innych czasopism radzieckich. Był to bezprecedensowy przypadek cenzurowania prasy radzieckiej w państwie satelickim ZSRR. Ale nawet taki krok nie powstrzymał biegu historii.

Nowy kurs polityczny w ZSRR, zapoczątkowany częściowo w latach 1982-1984 przez Jurija Andropowa i wdrażany od wiosny 1985 r. przez Michaiła Gorbaczowa, miał doprowadzić do przezwyciężenia problemów Związku Radzieckiego – począwszy od niewydolnej gospodarki planowej po brak społecznego zaufania do władz. Głównymi elementami nowej polityki Moskwy na niwie międzynarodowej stały się kolejne propozycje rozbrojeniowe, dążenie do stopniowego wycofania wojsk radzieckich z Afganistanu oraz dążenie do nawiązania ściślejszej współpracy pomiędzy Radą Wzajemnej Pomocy Gospodarczej a Europejską Wspólnotą Gospodarczą. Przyczyną takiej zmiany wektorów w polityce zagranicznej był w dużej mierze stan gospodarki radzieckiej. Żeby uratować gospodarkę od całkowitego załamania, co musiałoby skutkować także utratą lub przynajmniej znacznym osłabieniem pozycji politycznej ZSRR jako supermocarstwa, należało odciążyć ją od znaczących wydatków militarnych oraz pozyskać nowe inwestycje i technologie. Te zaś mógł dostarczyć tylko Zachód.

Celem Gorbaczowa nie było zatem doprowadzenie do rozpadu ZSRR, ale jego modernizacja. Przebudowa miała objąć nie tylko stosunki wewnętrzne w ZSRR i jego relacje zewnętrzne ze światem zachodnim, ale także relacje z „bratnimi krajami” obozu socjalistycznego. Pierwszym zwiastunem zmian było zakomunikowanie przez Gorbaczowa w kwietniu 1985 r. przywódcom państw bloku, że „każda z bratnich partii samodzielnie określa swoją politykę i jest za nią odpowiedzialna przed swoim narodem”.

Konieczność przemodelowania stosunków z państwami obozu socjalistycznego Gorbaczow uzasadnił względami gospodarczymi i politycznymi. Na posiedzeniu Biura Politycznego KC KPZR 3 lipca 1986 r. oświadczył: „Wszyscy zdaliśmy sobie sprawę, że relacje z państwami socjalistycznymi weszły w inny etap. Metody, które stosowano w odniesieniu do Czechosłowacji i Węgier, są niedopuszczalne”. I dalej: „Nie możemy naśladować przeżytków Kominternu… »administracyjne metody kierowania przyjaciółmi«. (…) niepotrzebne nam to – takie »kierownictwo«. To oznacza brać ich na swój kark. Przede wszystkim – gospodarka”.

Te słowa Gorbaczowa z lipca 1986 r. pozwalają zrozumieć stanowisko zajęte przez Związek Radziecki wobec wydarzeń Jesieni Ludów trzy lata później. Nowy model relacji pomiędzy Moskwą a jej dotychczasowymi satelitami Gorbaczow przedstawił po raz pierwszy przywódcom państw obozu socjalistycznego na szczycie RWPG w listopadzie 1986 r. Formalnie przyjęto go tam pozytywnie. Jednak wkrótce okazało się, że niezupełnie. Jako pierwszy z krytyką pieriestrojki wystąpił na przełomie 1986 i 1987 r. Erich Honecker. Zarzucił on towarzyszom z Moskwy, że wdrażane w ZSRR reformy gospodarcze rzekomo przypominają rozwiązania przyjęte 30 lat wcześniej w Jugosławii (w rzeczywistości szły znacznie dalej). Nie podobały mu się też rehabilitacja dysydenta Andrieja Sacharowa i polityka jawności w życiu publicznym. Natomiast przywódca Bułgarii Todor Żiwkow obawiał się, że polityka Gorbaczowa przyniesie podobne skutki jak destalinizacja zapoczątkowana przez Nikitę Chruszczowa na XX Zjeździe KPZR w 1956 r. Ostrzegał przed powtórzeniem się scenariusza znanego z rewolucji węgierskiej w 1956 r.

Gorbaczow był świadomy doniosłości zmian zachodzących wówczas w Europie Zachodniej, zwłaszcza po tym jak 17 lutego 1986 r. podpisano w Luksemburgu Jednolity Akt Europejski, który otworzył drogę do powstania siedem lat później Unii Europejskiej. Wyobrażał sobie, że Europa Środkowa stanie się dla ZSRR pomostem do integrującego się gospodarczo i politycznie Zachodu. Chciał się przy tym zabezpieczyć przed sytuacją, w której kolejny kryzys na miarę tych z lat 1956 (Węgry), 1968 (Czechosłowacja) i 1980-81 (Polska) spowoduje ryzyko zrujnowania relacji ZSRR z Zachodem. Dał temu wyraz mówiąc do swoich współpracowników wprost: „W naszym interesie leży, aby nie obciążano nas odpowiedzialnością za to, co się u nich dzieje, i za to co się może wydarzyć”. Takie podejście było czymś dotąd niespotykanym w praktyce politycznej ZSRR. Oznaczało perspektywę radykalnej zmiany położenia dotychczasowych satelitów ZSRR i co najmniej ograniczenie ich zależności politycznej od Moskwy. Już w 1987 r. rozważano na Kremlu częściowe wycofanie wojsk radzieckich z Europy Środkowej.

Bieg historii przyspieszył po tym jak w drugiej połowie 1987 r. prezydent Reagan zgodził się na propozycje Gorbaczowa odnośnie rozbrojenia. 8 grudnia 1987 r. przywódcy USA i ZSRR podpisali w Waszyngtonie traktat o całkowitej likwidacji pocisków rakietowych pośredniego zasięgu (INF Treaty). Był to początek końca „zimnej wojny”. Natomiast w czerwcu 1988 r. zostało zawarte porozumienie pomiędzy RWPG i EWG, otwierające drogę do ściślejszej współpracy gospodarczej i politycznej. Nieco wcześniej, bo na przełomie maja i czerwca tego roku, miała miejsce historyczna wizyta prezydenta Reagana w Moskwie, podczas której wymieniono dokumenty ratyfikacyjne traktatu INF. Za Reaganem do Moskwy podążyli inni przywódcy zachodni. Na Zachodzie zaczęła narastać tzw. „gorbimania”. Gorbaczow stał się ulubieńcem tamtejszych mediów oraz cieszył się sympatią nie tylko polityków, ale dużej części społeczeństw zachodnich. Coraz bardziej popularne stawało się hasło „wspólnego europejskiego domu” – powtarzane tak przez Gorbaczowa, jak i przywódców zachodnioeuropejskich. 15 lutego 1989 r. rozpoczęło się ostateczne wycofanie wojsk radzieckich z Afganistanu. Nawet dla postronnych obserwatorów stało się oczywiste, że w skali globalnej dokonują się doniosłe przemiany geopolityczne.

Tymczasem za tymi przemianami nie nadążała większość dotychczasowych satelitów ZSRR. Lokalne wersje pieriestrojki w państwach bloku – poza Polską i Węgrami – ograniczały się do ogólnikowych deklaracji i ograniczonych zmian personalnych, a w NRD i Rumunii pieriestrojka była oficjalnie bojkotowana. Paradoksalnie sytuację Gorbaczowa w relacjach z dotychczasowymi satelitami komplikował ogłoszony przez niego wcześniej koniec mieszania się Kremla w ich wewnętrzne sprawy. Ponadto stan gospodarki radzieckiej nie pozwalał na utrzymanie dotychczasowego modelu wzajemnych relacji gospodarczych. Dlatego w kierownictwie radzieckim pojawiła się nagle narracja, że ZSRR ze szkodą dla siebie wspiera gospodarczo państwa bloku (zwłaszcza dostawami surowców), a te zadłużają się na Zachodzie i żyją na kredyt. W marcu 1988 r. Gorbaczow miał stwierdzić wprost: „W relacjach z RWPG musimy się przede wszystkim troszczyć o nasz naród”.

W tym samym czasie przywódca ZSRR musiał się również mierzyć z narastającymi problemami wewnętrznymi. W radzieckiej partii komunistycznej pojawił się opór wobec pieriestrojki, a na czoło konserwatystów wysunął się Jegor Ligaczow. Równocześnie przeciwstawne skrzydło, którego liderem stał się z czasem Borys Jelcyn (lider organizacji partyjnej w Moskwie), domagało się dalej idących zmian wewnętrznych. Zaczęło narastać wrzenie w republikach związkowych, gdzie ujawniły się skrywane dotąd antagonizmy narodowościowe (konflikt azersko-ormiański w Górnym Karabachu) oraz wysunięto żądania większej autonomii, a nawet niepodległości (republiki bałtyckie, Ukraina, Gruzja). Symbolem tych napięć stały się tzw. bałtycki łańcuch z 23 sierpnia 1989 r. (manifestacja z udziałem dwóch milionów mieszkańców republik bałtyckich w 50-tą rocznicę podpisania paktu Ribbentrop-Mołotow) oraz wielka demonstracja niepodległościowa Gruzinów w Tbilisi 9 kwietnia 1989 r., zmasakrowana przez wojska Zakaukaskiego Okręgu Wojskowego.

Reakcją Gorbaczowa na te problemy była tzw. „ucieczka do przodu”. W wymiarze wewnętrznym było to dalsze stopniowe odchodzenie od gospodarki planowej oraz wybory na Zjazd Deputowanych Ludowych w marcu 1989 r. (pierwsze częściowo demokratyczne wybory w ZSRR). Natomiast w polityce zagranicznej Gorbaczow kontynuował ofensywę dyplomatyczną. Na forum Zgromadzenia Ogólnego ONZ zapowiedział jednostronną redukcję wojsk radzieckich w Europie o 500 tys. żołnierzy i wycofanie z Czechosłowacji, NRD i Węgier 5 tys. czołgów (czyli głównej siły uderzeniowej). Natomiast 6 czerwca 1989 r. na forum Rady Europy w Strasburgu zapowiedział jeszcze dalej idące rozbrojenie oraz budowę „wspólnego europejskiego domu”, w którym każdy kraj będzie mógł wybrać taki ustrój polityczny i gospodarczy, jaki mu odpowiada.

Zmiany polityczne, które w tym czasie zachodziły w Polsce i na Węgrzech, przywódca radziecki przyjmował ze spokojem. Po wyborach czerwcowych w Polsce dyplomaci radzieccy gratulowali zwycięstwa przywódcom Solidarności, a Adama Michnika zaproszono do Moskwy. Po utworzeniu rządu Tadeusza Mazowieckiego we wrześniu 1989 r. Eduard Szewardnadze oświadczył, że „nie ma też granicy tolerancji dla zachodzących w Polsce przemian”, a Związek Radziecki „nie ustanawia porządku dla innych państw”. Była to oficjalna odpowiedź radziecka na stanowisko rumuńskiego przywódcy Nicolae Ceauşescu, który podczas spotkania Doradczego Komitetu Politycznego Państw Stron Układu Warszawskiego 14 sierpnia 1989 r. domagał się interwencji wojskowej w Polsce celem ratowania upadającego socjalizmu.

7 października 1989 r. Gorbaczow uczestniczył w stolicy NRD w obchodach 40-tej rocznicy powstania NRD. Miesiąc później – 9 listopada 1989 r. – po kilku tygodniach masowych demonstracji, runął mur berliński. Zaraz potem rozpoczął się szybki proces zjednoczenia Niemiec, polegający de facto na wchłonięciu NRD przez RFN. Upadek muru berlińskiego stał się impulsem dla „aksamitnej rewolucji” w Czechosłowacji (17 listopada-29 grudnia 1989 r.) i krwawego obalenia Ceauşescu w Rumunii (16-27 grudnia 1989 r.). Są rozbieżne oceny na temat roli Gorbaczowa w tych wydarzeniach. „Z jednej strony nie chciał wspierać chwiejącego się już reżimu Honeckera, ale z drugiej nie chciał dystansować się od NRD jako osobnego niemieckiego państwa” – stwierdził były prezes IPN Łukasz Kamiński. Jego zdaniem nieprzekraczalną granicą zmian politycznych w Europie Środkowej miało być pozostanie NRD w radzieckiej strefie wpływów, a dopiero masowe manifestacje w głównych miastach NRD „skłoniły Kreml do rezygnacji z jakichkolwiek ograniczeń”[1].

Nie wydaje się to prawdopodobne chociażby w świetle tego co później ujawnił Eduard Szewardnadze. Z jego relacji wynika, że w najbliższym otoczeniu Gorbaczowa już od 1987 r. rozważano opcję zjednoczenia Niemiec. Posunięcie to miało umożliwić ZSRR funkcjonowanie w świecie już niepodzielonym na dwa antagonistyczne bloki poprzez partnerstwo rosyjsko-niemieckie w polityce światowej i europejskiej. Dlatego bardziej prawdopodobne wydaje się spostrzeżenie prof. Andrzeja Werblana – wyniesione przez niego z międzynarodowej konferencji „Polska 1986-1989: koniec systemu” – że przemiany 1989 r. miały swój „wewnętrzny napęd” tylko w Polsce i na Węgrzech. Natomiast w pozostałych państwach bloku „Związek Radziecki użył własnych wpływów, żeby je pobudzić. W NRD po prostu zorganizował antyhoneckerowski pucz. A przedtem zdestabilizował, w porozumieniu z Węgrami, sytuację wewnętrzną w NRD, umożliwiając emigrację poprzez Węgry. (…) wzięto kurs na zjednoczenie Niemiec i musiano w tym celu usunąć w NRD twardy reżim i zastąpić go bardziej otwartym. Takie aksamitne przejście udało się wszędzie, z wyjątkiem Rumunii i Jugosławii. Czyli z wyjątkiem dwóch krajów, które były najbardziej niezależne”[2].

Niezależnie do tego jak było naprawdę nie ulega dzisiaj wątpliwości, że Jesień Ludów 1989 r. była możliwa tylko dzięki pieriestrojce Gorbaczowa oraz jego polityce zagranicznej zmierzającej do rozbrojenia, deeskalacji i likwidacji dwubiegunowego podziału świata. Takie zakończenie „zimnej wojny” miało umożliwić Związkowi Radzieckiemu wyjście z wyścigu zbrojeń, w którym coraz wyraźniej przegrywał ze względu na swoją sytuację gospodarczą w latach 80-tych XX w., oraz zastąpienie konfrontacji ze światem zachodnim – partnerstwem. Było to w optyce Gorbaczowa konieczne, by ZSRR mógł mierzyć się z wyzwaniami gospodarczymi i politycznymi współczesności. Stało się inaczej i dwa lata po demontażu obozu socjalistycznego upadł także Związek Radziecki. Dlaczego tak się stało – jest tematem na odrębne rozważania.

[1] Ł. Kamiński, Jak Michaił Gorbaczow przegrał Europę Środkową, http://www.tygodnikpowszechny.pl, 4.11.2019.

[2] R. Walenciak, 4 czerwca 1989: tajne porozumienie Kremla i Białego Domu, http://www.tygodnikprzeglad.pl, 31.05.2021.

Bohdan Piętka

„Przegląd”, nr 47 (1141), 15-21.11.2021, s. 36-38

Uwięzić opozycję!

26 października 1931 r. rozpoczął się przed Sądem Okręgowym w Warszawie proces przywódców Centrolewu, który przeszedł do historii jako proces brzeski (od twierdzy brzeskiej, w której przetrzymywano oskarżonych). Ze względu na to, że oskarżono w nim przywódców legalnej opozycji parlamentarnej, charakter i rozgłos sprawy należy uznać go za największy proces polityczny II RP (chociaż pod względem liczby oskarżonych większy był proces lwowski 23 działaczy Organizacji Ukraińskich Nacjonalistów w 1936 r.). Na ławie oskarżonych zasiadło 11 osób: Norbert Barlicki, Adam Ciołkosz, Stanisław Dubois, Herman Lieberman, Mieczysław Mastek i Adam Pragier z Polskiej Partii Socjalistycznej, Władysław Kiernik i Wincenty Witos z Polskiego Stronnictwa Ludowego „Piast”, Kazimierz Bagiński i Józef Putek z Polskiego Stronnictwa Ludowego „Wyzwolenie” oraz Adolf Sawicki ze Stronnictwa Chłopskiego.

Śledztwo w sprawie brzeskiej prowadzili prokurator Czesław Michałowski (od 4 grudnia 1930 do 15 maja 1936 r. minister sprawiedliwości i naczelny prokurator RP) oraz sędzia śledczy Jan Demant. Oskarżonych sądził zespół sędziowski w składzie: Jan Hermanowski (przewodniczący), Stanisław Leszczyński i Jan Rykaczewski. Oskarżycielami zostali prokuratorzy Witold Grabowski i Robert Rauze.

Akt oskarżenia zarzucał oskarżonym, że w okresie od 1928 do 9 września 1930 r. „po wzajemnem [tak w oryginale – BP] porozumiewaniu się i działając świadomie, wspólnie przygotowywali zamach, którego celem było usunięcie przemocą członków sprawującego w Polsce władzę rządu i zastąpienie ich przez inne osoby, wszakże bez zmiany zasadniczego ustroju państwowego”. Były to przestępstwa przewidziane w artykułach 51 i 101 cz. I w związku z art. 100 cz. III rosyjskiego kodeksu karnego z 1903 r. (tzw. kodeksu Tagancewa, który obowiązywał na trenie byłego zaboru rosyjskiego do lipca 1932 r., kiedy w całej Polsce wprowadzono jednolity kodeks karny, tzw. kodeks Makarewicza). Groziło za nie do 10 lat ciężkiego więzienia, a usiłowanie było traktowane na równi z dokonaniem.

Stawiane oskarżonym zarzuty sąd uznał za nieudowodnione. Dlatego wyrok ogłoszony 13 stycznia 1932 r. zapadł na podstawie art. 102 cz. I w związku z art. 100 cz. III kodeku Tagancewa, czyli „za udział w spisku, zawiązanym dla dokonania zbrodni, przewidzianej w art. 100” („usuniecie przemocą członków sprawującego władzę rządu”), za co groziło do 8 lat ciężkiego więzienia. Ale nawet jak na tak zmodyfikowaną podstawę prawną sąd wymierzył oskarżonym dość niskie wyroki. Ciołkosz, Dubois, Mastek, Pragier i Putek otrzymali po 3 lata, Barlicki, Kiernik i Lieberman po 2,5 roku, Bagiński 2 lata, a Witos 1,5 roku ciężkiego więzienia. Natomiast Adolf Sawicki został uniewinniony. Przy czym sędzia Stanisław Leszczyński złożył od sentencji wyroku votum separatum, opowiadając się za uniewinnieniem wszystkich oskarżonych.

W dniach 7-11 lutego 1933 r. odbyła się rozprawa apelacyjna przed Sądem Apelacyjnym w Warszawie, który zaostrzył wyroki, dodając utratę praw publicznych i obywatelskich na 3-5 lat. Sąd Najwyższy skasował ten wyrok 9 maja 1933 r. i dlatego w dniach 11-20 lipca 1933 r. odbyła się druga rozprawa przed Sądem Apelacyjnym, który uznał pierwszy wyrok za uzasadniony. Zmienił tylko charakter kary z ciężkiego na zwykłe więzienie, a za podstawę wyroku przyjął art. 97 w związku z art. 95 kodeksu Makarewicza. Wyrok ten zatwierdził Sąd Najwyższy, który w dniach 2-5 października 1933 r. ponownie rozpatrywał kasację obrońców. Art. 95 przewidywał karę od 10 do 15 lat pozbawienia wolności „za usiłowanie usunięcia przemocą albo zagarnięcia władzy Sejmu, Senatu, Zgromadzenia Narodowego, rządu, ministra lub sądów”. Natomiast art. 97 za wejście w porozumienie w celu popełnienia powyższego przestępstwa przewidywał karę od 6 miesięcy do 15 lat pozbawienia wolności.

Już same wyroki w procesie brzeskim – znacząco niskie w stosunku do postawionych zarzutów i przewidywanych za nie kar – były kompromitacją obozu sanacyjnego, który wytaczając pokazowy proces polityczny liderom opozycji liczył na znacznie wyższe wyroki i pokazanie oskarżonych w jak najgorszym świetle. Kompromitacją reżimu sanacyjnego były także sam akt oskarżenia oraz sposób traktowania oskarżonych podczas osadzenia w twierdzy brzeskiej, co wyszło na jaw po ich zwolnieniu w listopadzie 1930 r. i w czasie procesu.

Żeby zrozumieć tzw. sprawę brzeską, należy cofnąć się do maja 1926 r. i dokonanego wtedy przez Józefa Piłsudskiego wojskowego zamachu stanu, który rozpoczął pierwszy etap autorytarnych rządów sanacji. Klamrą zamykającą ten etap – gdzie sanacja miała do czynienia z silną i zorganizowaną opozycją parlamentarną – były właśnie tzw. wybory brzeskie 1930 r. i proces brzeski. W celu odsunięcia sanacji od władzy na drodze legalnej sześć partii opozycji parlamentarnej (PPS, PSL „Piast”, PSL „Wyzwolenie”, Stronnictwo Chłopskie, Polskie Stronnictwo Chrześcijańskiej Demokracji, Narodowa Partia Robotnicza) powołało 14 września 1929 r. sojusz polityczny o nazwie Związek Obrony Prawa i Wolności Ludu, potocznie zwany Centrolewem. Pierwszym sukcesem Centrolewu było przegłosowanie w Sejmie 7 grudnia 1929 r. wotum nieufności dla gabinetu płk. Kazimierza Świtalskiego (pierwszego z tzw. „rządów pułkowników”, w którym 6 na 14 ministrów było wyższymi oficerami).

29 czerwca 1930 r. Centrolew zorganizował w Krakowie Kongres Obrony Prawa i Wolności Ludu, który stał się wielką manifestacją sprzeciwu wobec rządów sanacji (w obradach Starym Teatrze uczestniczyło 1500 delegatów, a w manifestacji na Rynku Kleparskim 20-30 tys. osób). Proklamowano na nim „walkę o usuniecie dyktatury Józefa Piłsudskiego, aż do zwycięstwa”. Chodziło oczywiście o walkę legalną, na drodze wygrania wyborów parlamentarnych. Po przejęciu władzy Centrolew chciał stworzyć „rząd zaufania Sejmu i społeczeństwa”. Podczas obrad w sali Starego Teatru padały m.in. okrzyki „Precz z lokajem Mościckim!” i „Na szubienicę z Piłsudskim!”. Wincenty Witos nie wykluczył później, że wznosili je nasłani prowokatorzy.

Obóz sanacyjny przystąpił natychmiast do kontrakcji. Już 26 maja 1930 r. Piłsudski zakomunikował w poufnej rozmowie gen. Felicjanowi Sławojowi-Składkowskiemu, że „Sejm będzie rozwiązany”, a Składkowski powróci na stanowisko ministra spraw wewnętrznych i ma „zrobić nowe wybory ze Sławkiem i Świtalskim”. Istotnie, 3 czerwca 1930 r. Sławoj-Składkowski został ponownie ministrem spraw wewnętrznych. 30 czerwca – a więc dzień po zakończeniu kongresu krakowskiego Centrolewu – gen. Składkowski i płk Walery Sławek (premier) udali się do wypoczywającego w Druskiennikach Piłsudskiego. Początkowo postanowiono wszcząć śledztwo wobec organizatorów kongresu, ale po kilku dniach zostało ono umorzone, ponieważ prokuratura nie znalazła podstaw prawnych do oskarżenia.

8 sierpnia Piłsudski powrócił do Warszawy i dwa dni później wziął udział w dorocznym zjeździe legionistów, który odbył się w Radomiu. 11 sierpnia Piłsudski polecił wezwanemu do Belwederu Składkowskiemu przygotować – jak to określił – „kondemnatki” (od kondemnaty – wyroku zaocznego w prawie staropolskim) wszystkich posłów Centrolewu, czyli zebrać na nich materiały obciążające. W sprawie „kondemnatek” Składkowski meldował się w Belwederze 19, 21 i 22 sierpnia. Podczas ostatniego z tych spotkań – w obecności ministra sprawiedliwości Stanisława Cara i płk. Józefa Becka (wówczas szefa gabinetu ministra spraw wojskowych, czyli Piłsudskiego) – Piłsudski zakomunikował, że po rozwiązaniu Sejmu zamierza aresztować wielu byłych posłów za ich „kondemnatki”. Zapytał następnie, kto podpisze nakaz aresztowania. Po chwili milczenia Składkowski powiedział, że on podpisze, do czego nie miał podstaw prawnych.

23 sierpnia 1930 r. premier Walery Sławek oświadczył na posiedzeniu Rady Ministrów, że jest przemęczony i podaje się do dymisji. Dwa dni później prezydent Ignacy Mościcki zaprzysiągł gabinet pod prezesurą Józefa Piłsudskiego. Jedyną zmiana personalną – oprócz osoby premiera – było wejście do rządu Józefa Becka jako wicepremiera. 27 sierpnia premier Piłsudski udzielił pierwszego z serii wywiadów (ostatni ukazał się 27 listopada 1930 r.) redaktorowi naczelnemu „Gazety Polskiej”, płk. Bogusławowi Miedzińskiemu. Zaatakował w nim brutalnie opozycję i parlamentaryzm. Stwierdził m.in., że „poseł do sejmu jest stworzony na to, ażeby głupio pytał i głupio mówił. Toteż, wie pan, ja osobiście nieraz wątpię o jakiejkolwiek wartości tak zwanego parlamentaryzmu, gdyż on prowadzi do musu oszukaństw i do musu życia w świecie oszukańczym”. Mówił dalej „o niechlujnej konstytucji, która śmierdzi chlewem poselskim”, a nazywa ją „konstytutą”, bo to słowo „najbliższe jest do prostituty”. Dodał, że „w każdym urzędzie pana posła należy usuwać za drzwi; jeśli zaś przy tym cos im dołożą – to także nie zaszkodzi”.

Dwa dni po publikacji tego wywiadu wicemarszałek Sejmu Jan Dąbski (lider Stronnictwa Chłopskiego) został brutalnie pobity przed swoim domem przez dwóch oficerów i plutonowego. Sprawców nie wykryto. Prawdopodobnie pobicie to przyczyniło się do przedwczesnej śmierci Dąbskiego, który zmarł rok później w wieku 51 lat. 29 sierpnia premier Piłsudski postawił wniosek o rozwiązanie Sejmu i Senatu, co następnego dnia uczynił prezydent Ignacy Mościcki rozpisując równocześnie nowe wybory parlamentarne na 16 i 23 listopada. Z chwilą rozwiązania Sejmu i Senatu przywódcy Centrolewu stracili immunitet parlamentarny. 7 września ukazał się drugi wywiad Piłsudskiego w „Gazecie Polskiej”, w którym powiedział, że uważa posłów „za zwyczajne ścierwo, które musi zatruwać swoim istnieniem powietrze”. Była to już zawoalowana zapowiedź aresztowań byłych posłów opozycji.

Pod koniec sierpnia 1930 r. komendantem twierdzy brzeskiej został płk Wacław Kostek-Biernacki, a do jego dyspozycji oddelegowano 30 żandarmów. Lista kandydatów na więźniów brzeskich została przygotowana w Ministerstwie Spraw Wewnętrznych i obejmowała ponad 100 nazwisk. 1 września minister Składkowski przedstawił ją Piłsudskiemu, a ten zielonym ołówkiem zaznaczył nazwiska tych, którzy mieli być aresztowani.

W nocy z 9 na 10 września 1930 r. zostali aresztowani i przewiezieni do twierdzy brzeskiej: Norbert Barlicki, Adam Ciołkosz, Stanisław Dubois, Herman Lieberman, Mieczysław Mastek i Adam Pragier z PPS, Kazimierz Bagiński i Józef Putek z PSL „Wyzwolenie”, Władysław Kiernik i Wincenty Witos z PSL „Piast”, Karol Popiel z NPR, Aleksander Dębski i Jan Kwiatkowski ze Stronnictwa Narodowego, Adolf Sawicki z SCh, Józef Baćmaga z Bezpartyjnego Bloku Współpracy z Rządem oraz pięciu posłów ukraińskich: Włodymyr Celewycz, Osip Kohut, Jan Leszczyński, Dmytro Palijiw i Aleksander Wisłocki. Po rozwiązaniu Sejmu Śląskiego dołączył od nich 26 września Wojciech Korfanty.

Józef Baćmaga z sanacyjnego BBWR krytykował własny obóz polityczny i pomimo jego nacisków nie zrzekł się mandatu poselskiego na rzecz prezesa radomskiego „Strzelca”. Został wtedy oskarżony o defraudację pieniędzy i w październiku 1929 r. usunięty z BBWR. Dołączono go do więźniów brzeskich, aby pokazać, że sanacja nie toleruje przestępców we własnych szeregach. W czasie, gdy Baćmaga przebywał w twierdzy brzeskiej, Sąd Okręgowy w Radomiu wyznaczył termin rozprawy karnej w jego sprawie. Kostek-Biernacki dodał mu do eskorty dwóch żandarmów i oświadczył, że jeśli powie na procesie o tym co przeżył w Brześciu, „żandarm skuje mordę”.

Wincentego Witosa aresztowano w pociągu z Krakowa do Tarnowa. Już podczas pierwszej nocy pobytu w twierdzy brzeskiej obudzono go i oficer-żandarm kazał trzykrotnemu premierowi wynieść kubeł z odchodami. Grożono mu następnie pobiciem. Hermanowi Liebermanowi nie grożono, ale go brutalnie pobito pałką podczas eskortowania do twierdzy brzeskiej. Komisarz policji oświadczył mu przy tym, że „zdechniesz i zaraz cię zakopiemy”. Podczas transportu do Brześcia pobito też Adolfa Sawickiego i kazano mu kopać grób w lesie.

Aresztowania były kontynuowane. W czasie kampanii wyborczej pozbawiono wolności na czas dłuższy lub krótszy około 5 tysięcy osób, w tym 84 byłych posłów i senatorów. Unieważniono ponadto listy Centrolewu w 11 okręgach wyborczych i uniemożliwiano mu prowadzenie agitacji wyborczej. Zebrania i wiece opozycyjne były rozpędzane przez specjalne bojówki lub policję. Wybory przeprowadzone w atmosferze terroru i nacisków administracyjnych przeniosły zdecydowane zwycięstwo BBWR (249 mandatów poselskich i 77 senatorskich) oraz porażkę Centrolewu (79 mandatów poselskich i 13 senatorskich). W tej sytuacji, na początku 1931 r. Centrolew rozpadł się.

Informacje o traktowaniu więźniów brzeskich zaczęły docierać do opinii publicznej już po wyborach, kiedy 23 listopada przewieziono z twierdzy brzeskiej do Warszawy i Grójca więźniów polskich (wkrótce ich zwolniono), a do Łucka ukraińskich. Władze starały się ograniczać informacje o ich traktowaniu. Redaktorom odpowiedzialnym gazet, które takie informacje zamieszczały, wytaczano procesy. 10 grudnia 1930 r. interpelację w sprawie brzeskiej złożył w Sejmie Klub Narodowy, a 45 profesorów UJ wystosowało list otwarty do swojego kolegi i zarazem posła BBWR, prof. Adama Krzyżanowskiego.

Mimo prób blokady informacyjnej ze strony władz, opinia publiczna dowiedziała się jak traktowano więźniów brzeskich i wiadomości te były dla niej szokiem. Osadzonych w twierdzy brzeskiej poniżano, głodzono i w różny sposób maltretowano: umieszczano w karcerze, policzkowano, bito pięściami, a w niektórych przypadkach katowano (rozbierano do naga i przez mokre prześcieradło wymierzano do 30 uderzeń pasami lub prętami żelaznymi). Pozorowano też ich egzekucje.

Podczas procesu brzeskiego odbyło się 55 rozpraw. Przez salę sądową przewinęło się kilkuset świadków, w tym wielu znanych polityków, jak Tomasz Arciszewski, Kazimierz Bartel, Wojciech Korfanty, Mieczysław Niedziałkowski, Kazimierz Pużak, Maciej Rataj, Wojciech Trąmpczyński i Zygmunt Zaremba. Wizerunkowo proces był porażką władz sanacyjnych. O tej porażce zadecydowały miałkość materiału dowodowego i wykorzystanie przez opozycję procesu jako trybuny, na której oskarżeni stali się oskarżycielami reżimu sanacyjnego. Wielkie wrażenie wywarło zwłaszcza wystąpienie Wincentego Witosa, który zapytał sąd wprost, czy nie zna ludzi, którzy zrobili zamach majowy.

Spośród skazanych w procesie brzeskim Barlicki, Ciołkosz, Dubois, Mastek i Putek podporządkowali się wyrokowi sądu i zgłosili się pod koniec października 1933 r. do odbycia kary. Po roku ułaskawił ich prezydent Mościcki. Pozostali wybrali emigrację. Bagiński, Kiernik i Witos do Czechosłowacji, a Pragier i Lieberman do Francji. Przy czym Adam Pragier powrócił z emigracji w 1935 r. i poddał się karze w wymiarze kilkumiesięcznym. Na emigrację do Czechosłowacji udał się również w 1935 r. Wojciech Korfanty, który nie znalazł się na ławie oskarżonych, ale był więźniem brzeskim. Powrócił do kraju pod koniec kwietnia 1939 r. i został aresztowany przez sędziego śledczego Demanta – tego samego, który przesłuchiwał osadzonych w Brześciu. Korfantego zwolniono z Pawiaka 20 lipca 1939 r. w ciężkim stanie zdrowia (adwokat i rodzina podejrzewali otrucie). Zmarł 17 sierpnia 1939 r. Jego pogrzeb przekształcił się w wielką manifestację antysanacyjną.

Prezydent Mościcki odrzucił w 1937 i 1939 r. inicjatywy środowisk akademickich w sprawie amnestii dla skazanych w procesie brzeskim. Dopiero prezydent RP na uchodźstwie Władysław Raczkiewicz wydał 31 października 1939 r. dekret obejmujący amnestią wszystkich skazanych w procesie brzeskim. W grudniu 2005 i 2007 r. posłowie PSL występowali do ministra sprawiedliwości i prezesa Rady Ministrów o kasację wyroku na korzyść skazanych w procesie brzeskim. Natomiast poseł Tadeusz Iwiński z SLD wystąpił 26 września 2008 r. z interpelacją do ministra sprawiedliwości o rehabilitację skazanych w procesie brzeskim. Ministerstwo Sprawiedliwości uzasadniło odmowę brakiem zachowanych akt procesu zawierających materiał dowodowy sprawy oraz tym, że we wniesionych w 1933 r. apelacjach „obrońcy oskarżonych nie kwestionowali ustaleń faktycznych poczynionych przez sąd I instancji”. Tak jakby dla ministra sprawiedliwości z Platformy Obywatelskiej nie było oczywiste, że proces brzeski był bezprawny już tylko dlatego, że oskarżonych sądzono za działalność polityczną, którą prowadzili mając immunitet parlamentarny.

Bohdan Piętka

„Przegląd”, nr 44 (1138), 25.10-1.11.2021, s. 44-47

Odeszła Barbara Kruczkowska (1940-2021)

10 sierpnia 2021 r. zmarła Barbara Kruczkowska (z domu Parka) – była więźniarka niemiecko-nazistowskiego obozu w Potulicach (Lebrechtsdorf) k. Bydgoszczy, wieloletnia aktywna działaczka Związku Kombatantów RP i byłych Więźniów Politycznych oraz prezes koła tej organizacji w Czeladzi i członkini jej Śląskiego Zarządu Wojewódzkiego. Była osobą zasłużoną dla upamiętniania Dzieci Potulic – najmłodszych ofiar niemiecko-nazistowskiego obozu Lebrechtsdorf. Większość życia poświęciła upamiętnieniu losów dzieci z Zagłębia Dąbrowskiego i powiatu chrzanowskiego, aresztowanych wraz z rodzicami podczas niemieckiej akcji „Oderberg” i osadzonych następnie w tzw. Polenlagrach na terenie Prowincji Górnośląskiej, a w 1944 r. w obozie Lebrechtsdorf na terenie tzw. Okręgu Gdańsk-Prusy Zachodnie. Co roku przyjeżdżała do Potulic na kwietniowe uroczystości upamiętniające obóz Lebrechtsdorf i co roku 19 lutego współorganizowała w Czeladzi uroczystość upamiętniającą rocznicę powrotu dzieci polskich z obozu Lebrechtsdorf w 1945 r. Co roku uczestniczyła też w uroczystościach wyzwolenia KL Auschwitz. Gromadziła pamiątki i wspomnienia dotyczące martyrologii Dzieci Potulic.

Barbara Kruczkowska odeszła w przededniu 78-mej rocznicy niemieckiej akcji represyjnej „Oderberg”, wymierzonej w polskie podziemie lewicowe na terenie powiatów będzińskiego, chrzanowskiego i sosnowieckiego ówczesnej Prowincji Górnośląskiej. W Zagłębiu Dąbrowskim aresztowaniami w ramach tej akcji objęto głównie konspiratorów ze Związku Orła Białego i PPS-WRN, a w powiecie chrzanowskim głównie konspiratorów z PPR. Gestapo aresztowało całe rodziny osób podejrzanych o udział w konspiracji, łącznie z małymi dziećmi – ogółem około 750 osób.

Aresztowanych przewieziono do więzienia policyjnego w Mysłowicach. Stamtąd kobiety skierowano do KL Auschwitz, gdzie większość z nich zginęła, a dzieci wysłano do tzw. Polenlagrów. Mężczyźni natomiast pozostali w więzieniu w Mysłowicach, gdzie gestapo poddało ich brutalnym przesłuchaniom. Po zakończeniu śledztw część z nich rozstrzelano jako więźniów policyjnych pod Ścianą Śmierci w KL Auschwitz z wyroku gestapowskiego sądu doraźnego. Natomiast ci, którzy przeżyli śledztwo i nie stanęli przed policyjnym sądem doraźnym trafili w różnych transportach do KL Auschwitz, KL Gross-Rosen, KL Mauthausen i KL Ravensbrück, gdzie wielu z nich również zginęło.

Niezwykle tragiczny był los dzieci, które zostały aresztowane podczas akcji „Oderberg” w liczbie 213. Po odebraniu tych dzieci matkom w więzieniu policyjnym w Mysłowicach umieszczono je w tzw. Polenlagrze nr 82 w Pogrzebieniu koło Raciborza (Pogrzebin) na terenie ówczesnej rejencji opolskiej. Następnie, pod koniec września 1943 r., większość z nich została podzielona na grupy i skierowana do innych Polenlagrów znajdujących się na terenie Prowincji Górnośląskiej. Były to obozy nr 83 w Benešovie (Markt Beneschau) i nr 32 w Bohuminie (Oderberg) na Śląsku Czeskim, nr 92 w Kietrzu (Katscher) w powiecie głubczyckim, nr 168 w Gorzycach (Gross Gorschütz) i nr 169 w Gorzyczkach (Klein Gorschütz) w powiecie raciborskim na terenie rejencji opolskiej oraz nr 56 w Lyskach koło Rybnika (Lissek), nr 97 w Rybniku i nr 95 w Żorach (Sohrau) w powiecie rybnickim na terenie rejencji katowickiej. Niektóre z uwięzionych dzieci miały mniej niż 2 lata.

Tzw. Polenlagry były to obozy funkcjonujące w latach 1941-1945 na Górnym Śląsku, Opolszczyźnie i Śląsku Czeskim z przeznaczeniem dla Polaków wysiedlanych z Prowincji Górnośląskiej. Obok wysiedlonych rodzin więziono tam również osoby, które odmówiły podpisania niemieckiej listy narodowościowej, aresztowane w czasie akcji odwetowych za udział ich krewnych w działalności konspiracyjnej oraz dzieci, których rodzice zostali zatrzymani z tych samych powodów.

Wędrówka dzieci aresztowanych podczas akcji „Oderberg” po Polenlagrach trwała prawie rok. Część z nich w tym czasie zmarła lub zaginęła. Pozostałe dzieci zgromadzono w połowie 1944 r. w obozie w Żorach pod Rybnikiem, a stamtąd przewieziono je do obozu w Bohuminie. Z Bohumina wywieziono na początku sierpnia 1944 r. w dwóch transportach 139 dzieci do Prewencyjnego Obozu dla Młodzieży Wschodniej w Potulicach k. Bydgoszczy (Ostjugendbewahrlager Lebrechtsdorf). Obóz ten należał obok Prewencyjnego Obozu Policji Bezpieczeństwa dla Młodzieży Polskiej w Łodzi (Polen Jugendverwahrlager der Sicherheitspolizei in Litzmannstadt) i obozu w Lubawie do najważniejszych miejsc uwięzienia dzieci polskich pod okupacją niemiecką.

Obóz w Potulicach był początkowo obozem przesiedleńczym dla Polaków z Okręgu Gdańsk-Prusy Zachodnie i jako taki rozpoczął funkcjonowanie 1 lutego 1941 r. Od października 1941 do stycznia 1942 r. obóz ten był podporządkowany KL Stutthof. Z dniem 1 września 1942 r. stał się samodzielnym obozem karnym, z podległymi mu obozami w Smukale i Toruniu. Od pierwszych dni istnienia obozu w Potulicach cierpienia dorosłych więźniów musiały dzielić także dzieci. W 1943 r. utworzono dla nich specjalny oddział – wspomniany Prewencyjny Obóz dla Młodzieży Wschodniej.

Dzieci w obozach głodzono, bito oraz znęcano się nad nimi fizycznie i psychicznie. W obozie w Potulicach starsze z nich musiały pracować. Dzieci-ofiary akcji „Oderberg” deportowane do obozu w Potulicach w sierpniu 1944 r. przebywały tam do wyzwolenia w styczniu 1945 r. Po wyzwoleniu czterej mieszkańcy Czeladzi Władysław Bazior, Teofil Kowalik, Wiktor Parka (ojciec Barbary Kruczkowskiej) i Jan Polak uzyskali pełnomocnictwo od wicewojewody śląsko-dąbrowskiego Jerzego Ziętka oraz zezwolenie komendantury radzieckiej i pojechali 10 lutego 1945 r. do Potulic. Pierwotnie zamierzali zabrać stamtąd tylko swoje dzieci, jednak na wieść o ich przyjeździe także pozostałe dzieci zwróciły się do nich z prośbą o zabranie do domu. Skompletowali wówczas transport 54 dzieci i odwieźli je 17 lutego 1945 r. do Czeladzi. Na prośbę wicewojewody J. Ziętka wspomniani mężczyźni wkrótce ponownie udali się do Potulic, gdzie skompletowali drugi transport 103 dzieci. W ten sposób przywieźli do Zagłębia Dąbrowskiego wszystkie przebywające w Potulicach 157 polskie dzieci. Dzieci te w ogromnej większości były sierotami. Zorganizowano dla nich sierociniec w byłej willi dyrektora kopalni „Saturn” (tzw. pałac pod Filarami) w Czeladzi.

Ojciec Barbary Kruczkowskiej – wspomniany Wiktor Parka – uniknął aresztowania w nocy z 11 na 12 sierpnia 1943 r., ponieważ podczas nocnej zmiany w kopalni „Saturn” on i Jan Polak zostali ostrzeżeni przez kolegów-górników, że na podszybiu czeka na nich gestapo. Obaj ukryli się w podziemiach kopalni, skąd po dwóch dniach wyszli na powierzchnię szybem awaryjnym. Ukrywali się następnie do końca okupacji niemieckiej. Aresztowane zostały jednak ich rodziny. W wypadku Wiktora Parki została aresztowana jego żona Maria (ur. 15 sierpnia 1914 r.), która zginęła w KL Auschwitz 25 stycznia 1944 r. oraz dzieci: 9-letni Jerzy (ur. 29 kwietnia 1934 r.) i 3-letnia Barbara (ur. 9 stycznia 1940 r.). Na zachowanej liście transportowej dzieci z Polenlagru w Żorach do obozu w Potulicach przy nazwisku Barbary Parki figuruje fałszywa data urodzenia 9 stycznia 1931 r. Taką datę urodzenia podał jej brat Jerzy bojąc się, że zabiorą mu małą siostrę, np. by wysłać ją do Rzeszy w celu germanizacji. Barbara Parka zawdzięczała przetrwanie starszemu bratu Jerzemu, który opiekował się nią w obozach w Pogrzebieniu, Benešovie, Rybniku, Kietrzu, Żorach, Bohuminie i Potulicach.

Po wojnie Barbara Kruczkowska ukończyła szkołę średnią, a następnie podjęła pracę w Zakładach Płytek i Wyrobów Sanitarnych „Józefów”. W latach 1961-1995 pracowała w Urzędzie Miasta Czeladzi. Jeszcze na długo przed przejściem na emeryturę włączyła się w pracę społeczną na rzecz upamiętnienia martyrologii Dzieci Potulic. Działalność ta stała się jej życiowym powołaniem. Odchodzą już najmłodsze ocalone ofiary martyrologii polskiej podczas drugiej wojny światowej – świadkowie najtragiczniejszego okresu w historii narodu polskiego. Na nas spoczywa teraz obowiązek zachowania pamięci o tamtych czasach.

Bohdan Piętka

25 sierpnia 2021 r.